Spotkanie ze znajomymi to idealny pretekst do wspólnego konkurowania przy konsoli – w końcu nic nie sprawia większej przyjemności, niż udowodnienie wyższości nad kumplem i tryumfowanie w stylu „prosto w twarz”. Prawdopodobnie najlepiej do powyższego scenariusza pasują wszelkiej maści gry sportowe i strzelanki z trybem lokalnym, jednak wydany niedawno Nidhogg 2, mimo że na pierwszy rzut oka dość błahy i niepozorny, nadaje się do grupowych posiedzeń przed telewizorem wprost idealnie.
Od razu muszę zaznaczyć, że z pierwszą częścią, która zaskarbiła sobie uznanie sporej ilości graczy, niestety nie miałem okazji się zaznajomić. Tym niemniej już na pierwszy rzut oka widać ogromne różnice, przede wszystkim w zakresie oprawy audiowizualnej. Ta bowiem przeszła ogromny lifting, z prostych kształtów i podstawowych kolorów żywo przypominających prehistoryczne dzieje 8 bitowych produkcji do barwnej, zabawnej i zupełnie niedorzecznej artystycznie pikselozy w stylu złotej ery 16 bitów. Dodatkowo, pojawiła się opcja zabawnej personalizacji postaci gracza pod postacią różnorakich fryzur, ubiorów i odcieni karnacji, dzięki czemu jesteśmy w stanie stworzyć wirtualnego zawadiakę odpowiadającego naszemu własnemu widzimisię. Zmiany moim skromnym zdaniem jak najbardziej na plus, Nidhogg w końcu zyskał nieco wyrazistego charakteru, przy czym design każdej mapy został dopieszczony i zachowany w spójnej konwencji humorystycznego szaleństwa.
Tymi słowami można bowiem w skrócie określić ten tytuł. Mimo że założenia pozostały niezmienne – wciąż pojedynkujemy się jeden na jednego w systemie „one hit – one kill” za pomocą broni białej z zamiarem przejścia kilku plansz każdej z map, by koniec końców zostać pożartym przez tytułowego, latającego smoko-robala, którego genezy szukać można w nordyckich mitach – to gra nabrała wyraźnie luźniejszego podejścia do tematu. Walka z wykorzystaniem sztyletu, rapieru, długiego miecza oraz łuku jest dość chaotyczna i prowadzona w szybkim tempie, dzięki czemu rozgrywka się nie nudzi… przy krótszych sesjach. Kilka potyczek z rzędu naprawdę bawi, szczególnie w towarzystwie lub przez sieć, jednak zdecydowanie nie jest to tytuł na długie, zimowe wieczory.
Wbrew pozorom, system walki stoi na dość wysokim poziomie. Poza wyprowadzaniem ciosów na trzech poziomach (wysokich, średnich oraz niskich), gracz może blokować ataki przeciwników, wybijać im oręż z ręki, rzucać swoim własnym w kierunku przeciwnika czy w wysoce brutalny sposób wykorzystywać w walce elementy kickboxingu. Pojedynki zatem, poza ignoranckim naparzaniem jednego przycisku odpowiedzialnego za ofensywę, nabierają nieco taktycznego kolorytu – opanowanie i przemyślane podejście do każdej potyczki są wskazane. Jedyne wątpliwości kieruję w stronę zaimplementowanego łuku, który trochę nie pasuje do ogólnej konwencji i wprowadza jeszcze większy chaos na pole bitwy.
Nidhogg 2 oferuje trzy tryby zabawy – „kampanię”, która polega na pojedynkowaniu się na wszystkich przygotowanych przez twórców mapach z przeciwnikiem kontrolowanym przez sztuczną inteligencję, rozgrywkę lokalną dla maksymalnie ośmiu graczy w stylu mistrzostw lub dwóch w ramach szybkiej sesji, a także pełnoprawny moduł sieciowy do udowodniania swojej wyższości nad śmiałkami z drugiego końca świata. Pierwszy z nich stanowi tak naprawdę wprowadzenie do mechaniki gry, swego rodzaju trening przed prawdziwymi wyzwaniami. Kontrolowani przez program gladiatorzy dość kompetentnie stają z nami w szranki, potrafią nawet wielokrotnie, brutalnie skasować gracza, dzięki czemu nie wydaje nam się, że zwyczajnie marnujemy czas. Ukatrupienie wszystkich komputerowych gagatków zajmuje maksymalnie pół godziny, trudno zatem mówić w przypadku Nidhogg 2 o pełnoprawnej ofercie dla miłośników zabawy w pojedynkę.
Najbardziej interesującą z mojego punktu widzenia atrakcję stanowi możliwość rozgrywki lokalnej, do czego nawiązałem we wstępie tego tekstu. Nie ma bowiem nic bardziej satysfakcjonującego od toczenia zażartych bojów z równie zdeterminowanymi znajomymi. Dopiero tutaj tak naprawdę gra nabiera rumieńców, odchodzi bowiem element sztucznej inteligencji, walki prowadzone są w jeszcze szybszym tempie, na ekranie panuje totalny chaos, a cały pokój wypełniają okrzyki tryumfu zwycięzców i żale pokonanych. Co warto dodać, w mistrzostwach jesteśmy w stanie dokonać kilku istotnych zmian w samym modelu rozgrywki – na przykład wyłączyć możliwość rzucania bronią, zrezygnować z konkretnych typów oręża czy włączyć niską grawitację. Te modyfikacje bez wątpienia zwiększają żywotność tytułu, bowiem przetestowanie wszystkich możliwych konfiguracji to zabawa na dobrych kilkanaście godzin.
Jeśli chodzi zaś o klasyczny moduł wieloosobowy, problemem jest w chwili obecnej dość niska popularność tytułu. Najczęściej mija dobrych kilka minut, zanim doczekamy się sparowania z żądnym walki przeciwnikiem. Jako że Nidhogg 2 traktuję raczej w kategoriach „gry na doskok”, czyli idealnej na rozegranie szybkich pięciu rund w przerwie w nauce czy pracy, bezowocne poszukiwania zainteresowanych wspólną rozwałką graczy stoją wbrew temu założeniu, przez co tytuł prawdę mówiąc traci nieco na wartości. Pojedynkowanie się z żywym oponentem ograniczone jest w dużej mierze więc wyłącznie do wspólnych posiedzeń przed telewizorem.
Koniec końców Nidhogg 2 to sympatyczna produkcja na krótkie sesje w pojedynkę lub idealna wręcz na dłuższe posiedzenia ze znajomymi. Nie oferuje co prawda zbyt rozbudowanej zawartości, ale wrażenia płynące z chaotycznej walki na śmierć i życie są raczej pozytywne. Choć zagorzałym zwolennikom pierwowzoru nie przypadły do gustu radykalne zmiany w drugiej części, to ciężko nie pochylić się nad dobrą jakością finalnego produktu. Problemem dla wielu potencjalnych nabywców może być jednak cena - piętnaście dolarów za tytuł, który prawdopodobnie byłby odpalany sporadycznie, może okazać się zaporowym argumentem. Warto, jeśli będziecie mieli z kim walczyć o pożarcie przez latającego robala.
Ocena: 6.5