Jestem strasznie chory. Pewnie jakiś cordyceps zalągł się w mojej głowie, więc gdybym nie dożył kolejnego weekendu, to pamiętajcie chociaż o tym, żeby zagrali To Zanarkand z Final Fantasy X na moim pogrzebie. Dzięki temu odejdę w spokoju i ze świadomością, że moje życie miało jakiś sens. Rozpalone ciało, straszliwy kaszel, drgawki (prawdopodobnie przedśmiertne), spowolnienie reakcji ciała oraz brak siły do czegokolwiek to skutek wojny, którą wypowiedziałem pewnemu wirusowi, który zdziesiątkował ludzkość. I po co mi to było? Jestem jeszcze młody. Nie chcę umierać. No nic, jak trzeba, to trzeba. Zanim to się jednak stanie, to chcę zobaczyć ostatni raz Miku i goliznę w visual novel dla dorosłych pt. The Fruit of Grisaia.
Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Tone + Sega, 2017r.)
Stęskniłem się za Miku. Dzięki niej dowiedziałem się w tamtym roku o Sedze i jej klasycznych produkcjach chyba tyle co nigdy wcześniej. Odpaliłem starusieńskiego Xboxa tylko po to, by zapomnieć o całym świecie przy dwóch Outrunach, później odpaliłem Shenmue na Dreamcaście, żeby przypomnieć sobie wizjonerstwo Yu Suzukiego a potem zaliczyłem tyle gier z Mega Drive'a, że dotarło do mnie, że to konkurent SNESa jest najlepszym sprzętem w historii niebieskich.
W moim pierwszym wpisie na Gameplayu o moich ulubionych grach z 2017r. zapowiedziałem, że mała vocaloidka zawita jeszcze na łamy w co gracie. Tak musiało się stać. Zanim umrę chcę jeszcze raz zobaczyć jej radosne pląsy. Miku znowu przypomniała mi to, za co uwielbiam Segę.
Japończycy wydali w 1986r. na automatach produkcję przeznaczoną dla czterech graczy zatytułowaną Quartet. Zadaniem graczy było pokonywanie przeciwników przy pomocy power-up'ów, pokonanie bossa na danym poziomie i zdobycie klucza, który otwierał drzwi prowadządce do kolejnego etapu. Niniejsza produkcja doczekała się zubożonego portu na konsolę Sega Master System, w którym gracze mogli kierować dwójką a nie czwórką bohaterów.
Mało kto wie o tym tytule a wśród tych graczy, którzy mieli z nim styczność pojawiają się opinie, że sama gra była taka sobie z wyjątkiem utworu muzycznego z pierwszej planszy.
Ten mało znany klasyk odżył w kolejnej dekadzie za sprawą innej produkcji Segi. Otóż wyobraźcie sobie moim mili, że sampel dźwiękowy z Kwartetu został wykorzystany w refrenie piosenki końcowej do Sonic Adventure z Dreamcasta. Grając prawie dwadzieścia lat temu w jeden z najlepszych platformerów mojego życia kompletnie nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Wiele osób uważa związek Miku z Segą za mezalians lub za beszczeszczenie dorobku niebieskich. Niech malkontenci mówią co chcą. Mała vocaloidka ma ledwo dziesięć lat na karku a dowiedziałem się z jej piosenek więcej o historii niebieskich niż od tak zwanych retrograczy, którzy myślą, że wiedzą wszystko o grach, bo grali w nie dwadzieścia lat temu. Ja sobie po prostu odpalam Quartet Theme w jej wykonaniu (poz.1 na playliście), oryginał (poz.2) i It Doesen't Matter (poz.3) i jestem w Królestwie Niebieskim.
Lepszego miejsca nie potrafię sobie wyobrazić.
The Fruit of Grisaia (PC, Front Wing, 2015r.)
Kupiłem tą grę dla golizny a gram dla fabuły. Szok i niedowierzanie. Tak mógłbym określić pierwsze godziny spędzone z tą niszową produkcją.
Okazuje się, że jakieś nieznane japońskie studio zrobiło grę z gatunku visual novel, w której trzeba się najpierw sporo naklikać przez ileś tam godzin, żeby zobaczyć sceny przeznaczone dla dorosłych. Po takich pozycjach jak God of War III, w którym możemy spotkać Afrodytę, a więc bogini rozkładającej nogi na Dzień Dobry czy gry z serii Wiedźmin, nie bez powodu nazywane pornorpgami, obcowanie z The Fruit of Griasaią okazało się lekko szokującym przeżyciem.
Myślałem, że po jednej pikantnej scenie uczennice Prywatnej Akademii Mihama zaczną się rozbierać jedna po drugiej i wmawiać Yuujiemu, że czekały na niego całe swoje życie i inne takie duperele, tymczasem miejsce akcji tej gry nie jest wcale żadnym domem publicznym jak początkowo omyłkowo założyłem.
Im dłużej gram w ten tytuł, coraz częściej dochodzę do wniosku, że trafiłem do domu wariatów. Jakaś tleniona blondynka próbuje udowodnić wszystkim wokół, że jest tsundere a picie cierpkich napojów bogatych w witaminę c sprawi, że stanie się mądrzejsza. Druga uczennica zachowuje się jak kociak i kiedy nie zasypia byle gdzie na kampusie, to nazywa mnie swoim starszym bratem. Kolejną uczennicą szkoły jest zaradna gosposia, której wystarczy powiedzieć, żeby zrobiła coś do jedzenia a ona popędzi do pobliskiego sklepu, aby zakupić potrzebne produkty do wymarzonego dania. Jest jeszcze nachalna olbrzymka, która traktuje pokój protagonisty jak swój własny i ma fantazje erotyczne z jego poduszką podczas jego nieobecności. No i jest jeszcze dziewczyna, która próbuje mnie zabić za każdym kroku, bo nie dałem się jej uderzyć przy naszym pierwszym spotkaniu.
Tak, całkiem normalna szkoła. Nie uwierzę więcej żadnej dyrektorce.
Główny bohater to też niezłe ziółko i na pytania czym się wcześniej zajmował odpowiada zdawkowo swoim koleżankom, że sprzątaniem, co od razu nasuwa skojarzenia z pewnym filmem.
Każdy z Was, kto oglądał kiedyś Leona Zawodowca pewnie wie o czym mowa. O tym filmie też można powiedzieć w skrócie, że to kolejny film o zabijaniu. O TFoG można pewnie powiedzieć, że to gra o podrywaniu rysunkowych dziewczynek. Obie te tezy są prawdziwe tylko w jakimś stopniu a na pewno są dosyć krzywdzącymi uproszczeniami.
Nie będę nikogo przykonywał do potwierdzenia prawdziwości moich słów, ale po sprawdzeniu na stronie poswieconej grom z gatunku visual novel, że jest to tytuł, które przejście zajmuje 50 godzin wiem, że jeszcze długa droga przede mną zanim dotrę do napisów końcowych i poznam całą prawdę o głównych bohaterach tej produkcji. Mam nieodparte wrażenie, że twórcy Grisaii przyjęli za założenie nie pokazywać najlepszych kart na samym początku, no może poza gagami i muzyką, która kojarzy się z Clannadem (poz.2). Tutaj trzeba pochwalić kompozytorów i scenarzystów. Ci drudzy nie oszczędzają absolutnie nikogo i jeśli trzeba, to wymyślą jakąś sytuację, przy której przyjdzie nam zrywać boki ze śmiechu. Nie boją się też świńskich i niepoprawnych politycznie dialogów.
Słyszałem różne nieprawdziwe informacje na temat tej japońskiej produkcji. Wydawało mi się, że ta gra to sama golizna i nic więcej a z wydarzeń, które mają miejsce na ekranie monitora pozostają mi chyba tylko dwie opcje. Albo umrę przy Grisaii ze śmiechu, albo będę zmuszony skorzystać z wielu chusteczek. Te lepsze gry z gatunku visual novel po prostu tak już mają. Ten napis dramat obok romansu coś na pewno znaczy.
W przypadku prblemów z dodawaniem komentarzy proszę o korzystanie z poniższego wątku pomocniczego na forum.
https://www.gry-online.pl/S043.asp?ID=14497280&N=1