Pomyślałem sobie, że sięgnę myślami wstecz i opowiem Wam o swoich dziesięciu ulubionych grach na pierwszą konsolę Sony. Potraktujcie ten wpis jako głos w dyskusji na temat tego dlaczego PSone zostało pierwszą konsolą stacjonarną w historii branży gier wideo, której udało się przekroczyć granicę 100 milionów sprzedanych kopii.
Przygotowanie takiego typu zestawienia było dla mnie okazją do zastanowienia się nad potencjałem growym szaraka i nie było mi łatwo wybrać najlepszą dziesiątkę tytułów, gdy mam ich skończonych koło pięćdziesięciu a gdybym liczył też gry, w które grałem na PSone a ich nie ukończyłem, to ta liczba byłaby bliska wyniku trzycyfrowego.
Gdybym chciał pójść na łatwiznę, to wybrałbym do takiego zestawienia same jrpgi albo gry Squaresoftu, ale postanowiłem, że moje zestawienie będzie bardziej zróznicowane gatunkowo. Jeśli macie jakieś pozytywne wspomnienia z PSone, to nie krępujcie się i dajcie znać innym jakie gry w tamtym czasie wywarły na Was największe wrażenie, bo przecież nie da się za pomocą jednego rankingu przedstawić pełnego potencjału konsoli, która wyniosła granie w gry na poziom niedostępny dla innych producentów konsol.
10.Spyro 2: Gateway to Glimmer (Insomniac Games, 1999r.)
Bardzo długo czekałem na bliższe poznanie się z uroczym smokiem Spyro, ale wyznaję zasadę lepiej późno niż wcale i nie wyobrażam sobie takiego rankingu bez gry o tym przesympatycznym bohaterze stworzonej przez jednego z najważniejszych developerów w blisko dwudziestoletniej historii Sony, którzy dostarczyli graczom masę świetnej zabawy w serii Ratchet & Clank oraz Resistance.
Dlaczego wybrałem akurat drugą część przygód Spyro a nie inną? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Już pierwsza część jego przygód, w której starał się uwolnić smoki zamienione w kamień i zebrać przy okazji jak najwięcej klejnotów była bardzo dobra, ale dopiero w drugiej części Spyro mógł wykonywać dodatkowe misje w planszach zlecone mu przez konkretnych bohaterów oraz miał możliwość nauczenia się nowych zdolności, dzięki którym mógł nawet pływać pod wodą.
Kontynuacja jego przygód znacznie lepiej pokazywała jeg0 progres w trakcie samej rozgrywki i bazowała na moim ulubionym schemacie we wszystkich platformówkach trójwymiarowych, który zapoczątkowali autorzy Super Mario 64, czyli na kilkukrotnym odwiedzaniu jednej i tej samej planszy i robieniu w niej różnych rzeczy.
9.Gran Turismo (Polys Entertainment, 1998r.)
Gran Turismo miało wielu konkurentów na poletku gier wyścigowych w tamtych czasach. Były to m.in. takjie tytuły jak Colin McRae Rally, TOCA albo V-Rally, ale to właśnie tytuł, którego ojcem jest Kazunori Yamauchi jest jedną z najważniejszych gier wyścigowych nie tylko na PSone, ale i w ogóle. Dlaczego tak jest? Bo w czasach gdy tryumfy święciły kolejne odsłony Mario Kart ktoś ośmielił się podejść do ścigania w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Wtedy praktycznie żadna gra wyścigowa nie oferowała tylu opcji customizacji samochodów co japońska gra, która stanowiła hołd oddany motoryzacji. Prawie każdy dobry samochód wyścigowy z końca lat dziewiećdziesiątych ubiegłego wieku trafił do tej monumentalnej poyzycji i żeby siąść za kierownicą któregokolwiek z nich gracze musieli najpierw sporo się najeździć, żeby je odblokować. Nikt nie dostawał samochodów za prawdziwe pieniądze. Potrzebne były do tego fundusze zarabiane na wyścigach. Koniecznością stało się także zdobywanie coraz to trudniejszego prawa jazdy przyznawanego tylko i wyłącznie najlepszym kierowcom.
To nie była gra, w której o wygranej decydowało szczęście jak we wszystkich grach pokroju Mario Kart. Jeden błąd na zakręcie i mogliśmy się pożegnać z zajęciem dobrej lokaty w wyścigu. Niejeden samochód dostępny w grze dostawaliśmy w jego surowym stanie i nie nadawały się one zupełnie do niczego, jednak za walutę w grze mogliśmy tuningować je do takiego stopnia, który przypomina gry rpg, w których zaczynamy jako nikt z beznadziejnym ekwipunkiem a kończymy jako prawdziwy zabijaka z potężnym orężem.
Gran Turismo miało ogromną ilość fur do odblokowania. Prawdopodobnie żadna inna gra wyścigowa w tamtym czasie nie miała ich aż tyle, więc było w niej co robić.
Kluczem do zwycięstwa była praca nad własną koncentracją i poznawanie każdego skrawka toru centymetr po centymetrze oraz zakręt po zakręcie.
Na wielkie uznanie zasługuje również kapitalna ścieżka dźwiękowa, na którą złożyła sią głównie europejska muzyka elektroniczna. Kto z Was pamięta jeszcze intro, w którym rywalizacji samochodwej towarzyszy kapitalny remiks wykonany przez Chemical Brothers? Takich rzeczy się nie zapomina.
8.ISS Pro '98 (Konami Computer Entertainment Tokyo, 1998r.)
Zazwyczaj stronię od gier piłkarskich, których producenci żądają co roku od ich fanów po 200zł za aktualizację składów plus dodatkowe pieniądze na mikrotransakcje. Dlatego nawet mnie dziwi, że grałem kiedyś w ISS Pro'98 jak wariat, często kończąc jakiś turniej z kolegami po całonocnej posiadówce.
To był kapitalny okres w piłce nożnej. Francja miała Zidane'a, który zagrał mecz życia w finale Mistrzostw Świata we Francji ku uciesze swoich rodaków, w Brazylii karty rozdawali Ronaldo i Roberto Carlos, Chorwaci wzięli srogi rewanż na Niemcach za porażkę na Euro 96, Argentyna i Anglia też za dostarczycieli punków nie uchodziły i miały megagwiazdy w swoich zespołach a najlepsze w tym wszystkim było to, że mogliśmy się wcielić w każdego z nich w grze konsolowej. Co z tego, że Konami nie miało wtedy pieniędzy na licencję na prawdziwe nazwiska piłkarzy, skoro siedziałem w edytorze i je zmieniałem na prawdziwe? Liczyła się sama rogrywka a ta dawała graczom niewyczerpane pokłady miodności. Mój pierwszy mecz w tej grze sportowej zakończył się porażką i już chciałem powiedzieć znajomemu, który mi ją polecił co o niej myślę a potem doszedłem do takiej wprawy, że gra na najwyższym poziomie trudności nie stanowiła dla mnie żadnego wyzwania, więc grałem słabszymi reprezentacjami piłkarskimi albo wstawiałem obrońcę na atak lub podwałem specjalnie do swojego bramkarza i starałem się nim wyminąć całą drużynę przeciwną, żeby strzelić gola.
Uwielbiałem grać w ISS Pro'98 ze znajomymi w jednej drużynie i musiałem czekać aż do ery hd, żeby poczuć podobne emocje podczas kolejnych meczów w Rocket League.
7.Parasite Eve (Squaresoft, 1998r.)
Bardzo długo zastanawiałem się nad tym czy uwzględnić Parasite Eve w tym zestawieniu, wziąwszy pod uwagę, że Squaresoft wydał na pierwszej konsoli Sony tyle wspaniałych gier, że do dziś nie udało mi się ich wszystkich ukończyć a te, które poznałem zostwiły trwały ślad w moich sercu i nie chcę o nich nigdy zapomnieć.
O wyborze tego tytułu zadecydowało kilka czynników, które postaram się teraz wymienić. Parasite Eve jest pierwszą ukończoną przeze mnie grą kwadratowych w życiu i od prawie dwudziestu lat za nic w świecie nie potrafię wyrzucić z pamięciu tego udanego mikstu jrpga i survival horroru, który miał stanowić konkurencję dla serii Resident Evil. Nigdy do tego nie doszło, ale nie sposób odmówić czaru i seksapilu jego głównej bohaterce, Ayi Brei, nowojorskiej policjantce, która wybrała się na randkę do Carnegie Hall a to co się wtedy wydarzyło i spotkanie tytułowej Ewy wywróciło życie do góry nogami. Nie na co dzień wybieramy się do opery, w której żywcem płoną ludzie.
Parasite Eve jest chyba też pierwszym tytułem, w którym zobaczyłem w grze wideo miejsca z prawdziwego świata. Cenrtal Park pokryty śniegiem i aurą tajemniczości, Statua Wolności, Most Brooklyński, Muzeum Historii Naturalnej i Chrysler Building stały się miescem akcji naprawdę wyjątkowej gry, w której możemy podziwiać wyczuny bohaterskiej Ayi, która staje do walki w obronie najbliższych z zabójczymi mitochondriami.
Na wielkie uznanie zasługuje ścieżka dźwiękowa Yoko Shimomury, której kompozycje muzyczne mogliście usłyszeć w takich grach lub seriach jak Street Fighter 2, Legend of Mana, Kingdom Hearts, Radiant Historia lub Xenoblade Chronicles. W każdej grze, nad którą pracowała jej muzyka to coś wyjątkowego, jednak jej techno-opera stworzona na rzecz Parasite Eve to coś, co zdecydowanie wyróżnia się na tle muzyki, którą zazwyczaj słyszymy w grach jrpg. Prawie każdy jej kawałek z tego klasyka wywołuje u mnie efekt gęsiej skórki.
Zawsze chciałem zagrać w tytuł, w którym strzelanie odbywa się w sposób turowy i właśnie Parasite Eve stało się spełnieniem moich marzeń bardzo dawno temu.
6.Castlevania: Symphony of the Night (Konami Computer Entertainment Tokyo, 1997r.)
Jestem maniakiem serii Castlevania, ale najlepszą moim zdaniem odsłonę w historii tego wampirzego cyklu poznałem bardzo, bardzo późno. Bardzo mnie to cieszy, bo choć jestem graczem sentymentalnym, to akurat w przypadku Symphony of the Night nik nie może mi zarzucić, że chwalę tą mieszankę platformera i gry jrpg, bo noszę na nosie okulary nostalgii. Zagrałem w nią wiele lat po tym jak miałem styczność z Castlevanią na GBA, ale to właśnie gra życia Kojiego Igarashi z PSone połączyła w doskonały sposób mechanizmy rozgrywki funkcjonujące w tej serii od czasów NESa tworząc rozwiązania, z których czerpano garściami przez ponad dekadę w kolejnych częściach Catlevanii, które zasiliły grotekę przenośnych konsol Nintendo.
Niezwykłe w tej odsłonie serii jest już to, że jej głównym bohaterem nie jest kolejny przedstawiciel rodu Belmontów, którzy walczyli z Draculą i jego sługusami od zawsze. Jej głównym bohaterem jest wampir Alucard i już samo to pozwalało autorom tej gry na zaimplementowanie jego nieludzkich mocy do gry i oddanie ich w ręce graczy.
SotN jest ponadto grą nieliniową i ma dwa zakończenia i właśnie z tym drugim jest związany jeden z najlepszych pomysłów w grach z gatunku metroidvanii, polegający na stworzeniu lustrzanego odbicia świata gry. Na początku może to spowodować lekki zawrót głowy, ale gdy już się do tego przyzwyczaimy, to pozostaje zachwyt nad pomysłowością Japończyków.
W grze spotkamy wampiry, szkielety i bossów, którzy przeszkadzają graczom już od pierwszej odsłony serii, ale że Alucard sam jest potworem, nie pozbawionym jednak ludzkich cech, to może przyzywać różne stwory, aby mu pomagały.
Kilka razy zdarzyło mi się zaciąć w SotN, ale co z tego, skoro muzyka w tej produkcji jest jak walec z ukochaną, na którą czekaliśmy całe nasze życie a wszystkiemu akompaniują jeszcze organy, które cudownie łechcą uszy.
Castlevania: Symphony of the Night to również jedna z najbardziej klimatycznych gier w jakie przyszło mi zagrać i wcale się nie dziwię, że gracze ją cenią i żadają za kopię tej gry astronomicznych sum pieniędzy. To żart losu, że gra kojarzona przede wszystkim ze stajnią wąsatego hydraulika doczekała się najlepszej odsłony na sprzęcie konkurenta, ale tak widocznie miało się stać.
5.Legacy of Kain: Soul Reaver (Crystal Dynamics, 1999r.)
Soul Reaver to jedna z najgłębszych historii o wampirach w świecie gier wideo, ze wspaniałymi kreacjami bohaterów takich jak chociażby Raziel, Kain i Elder God oraz z ciężkim i posępnym klimatem.
Akcja tej produkcji toczy się w Nosgoth, czyli w krainie do stworzenia której użyto niespotykanych wcześniej rozwiązań. Owy świat miał dwie formy, tą cielesną i zabójczo niebezpieczną oraz wynaturzoną, zdeformowaną i pozbawioną życia formę astralną, w której główny bohater tej tragicznej opowieści odzyskiwał utracone siły oraz starał się dotrzeć w miejsca niedostępne dla zwykłego śmiertelnika.
Amy Hennig napisała na potrzeby gry scenariusz koncentrujący się wokół wampira Raziela, który został skazany na wieczną agonię z ręki Kaina. Przystojny wampir, którego skrzydła budziły podziw i zazdrość stał się ohydną kreaturą, która z istoty pragnącej krwi stała się wampirem łaknącym dusz. To była dla niego jedyna droga, aby nauczyć się nowych umiejętności od jego dawnych sojuszników i spotkać ponownie swojego oprawcę.
Na wielką uwagę w grze zasługują kapitalnie dobrani aktorzy głosowi, którzy nie byli pierwszymi lepszymi ludźmi z łapanki tylko kimś kto zna się na swoim fachu i potrafi przelać uczucia w bohaterów, w których się wcielili. W ten sposób graczom łatwiej było ich polubić.
Nawet dziś, blisko dwadzieścia lat po premierze tej gry, wielkie wrażenie robi na mnie jej opening.
4.Resident Evil 2 (Capcom, 1998r.)
Resident Evil 2 to mój pierwszy ograny survival horror w życiu i w dalszym ciągu jest dla mnie wyznacznikiem gier z tego gatunku. Może poszczególne odsłony tego cyklu nie są tak przesiąkniete dramatyzmem jak pierwszy sezon The Walking Dead lub The Last of Us, ale posiadały elementy, za które polubiłem kiedyś gry Capcomu. Druga część odsłony cyklu, który przyczynił się w największej mierze do spopularyzowania motywu zombie w grach wideo koncentruje się na losach Claire Redfield poszukującej brata oraz Leona Kennedy'ego, który jako polcjant-nowicjusz musi walczyć o przetrwanie w mieście pełnym umarlaków.
Dwójka głównych bohaterów ma swoje oddzielne historie i trzeba je zaliczyć jedna po drugiej, aby poznać finał gry.
Największymi atutami Rsident Evil 2 są kapitalne miejscówki takie jak posterunek policji, atmosfera zaszczucia, którą bardzo udanie kreśli muzyka potęgująca grozę wydarzeń w grze, zróznicowane typy przeciwników, z którymi przyjdzie się nam mierzyć oraz różne dla obu postaci uzbrojenie.
Jednak chyba najwięszą zaletą japońskiej produkcji jest jej wzorcowe replayabilty, które sprawia, że gracze po skończeniu tej gry w dalszym ciąggu mieli powody do tego, aby do niej wrócić. Zacznijmy od tego, że gra ocenia nasze wyczyny, więc jeśli się naprawdę postaramy i otrzymamy najwyższą notę, to mamy możliwość gry w dodatkowe scenariusze przygotowane dla tych najbardziej uzdolnionych i wytrwałych graczy. Otrzymujemy także dodatkowe stroje dla naszych postaci, jeśli uda nam się dotrzeć na posterunek policji bez zabicia ani jednego truposza a sama rozgrywka jest wariacją rozwiązań z gier point'n' click, w której jednak pierwsze skrzypce odgrywa walka.
3.Crash Bandicoot 3: Warped (Naughty Dog, 1998r.)
Crash i jego przezabawne animacje śmierci sprawiły, że zapragnąłem mieć ten tytuł na własność. W ten oto sposób stałem się posiadaczem swojej pierwszej konsoli Sony w życiu. Crash jest także moją pierwszą oryginalną grą.
Do dziś uznaję gry z jego udziałem za jedne z najlepszych w gatunku platformerów ze względu na niedoścignioną animację głównego bohatera. Historia jak zwykle w takich grach nie była niczym wyjątkowym. Zupełnie inaczej jest z grywalnością, która stała na najwyższym poziomie. Oprócz głównego bohatera w trzeciej odsłonie tej legendarnej serii gier możemy też pokierować jego siostrą i pomyknąć na grzbiecie tygrysa po murze chińskim. Sam Crash też nie jest w ciemię bity, i choć ma wyraz twarzy nieskażony myśleniem, to potrafi sterować pojazdem podwodnym, skuterem, motocyklem i samolotem a nawet strzelać do przeciwników z bazooki.
Plansze dostępne w tym klasycznym platformerze są wypchane po brzegi sekretnymi lokacjami i nawet po ukończeniu każdej z nich zawsze możemy wrócić do każdej z nich i spróbować przejść je na czas albo zniszczyć w nich wszystkie skrzynki oraz zebrać klejnoty. Do odblokowania mamy także 5 dodatkowych poziomów, ale żeby tego dokonać musimy najpierw zmierzyć się z bossami, dzięki którym Crash zyskuje nowe zdolności.
2.Final Fantasy VIII (Squaresoft, 1999r.)
Zaraz pewnie posypią się na mnie gromy dlaczego w moim zestawieniu jest FFVIII zamiast FFVII a ja wtedy mógłbym odbić piłeczkę, mówiąc a dlaczego FFVII miałby być w takim zestawieniu a nie Final Fantasy VI, Final Fantasy IX, Final Fantasy Tactics, Chrono Trigger, Chrono Cross, Xenogears, Vagrant Story, Legend of Mana, Front Mission 3, Brave Fencer Musashi, Saga Frontier albo jakaś inna gra Squaresoftu?
PlayStation miało po prostu zbyt dużo dobrych jrpgów i musielibyśmy zrobić dla nich oddzielne zestwienie, żeby oddać sprawiedliwość każdemu z nich, a że sam Squaresoft wypuszczał wtedy jedną kapitalna grę po drugiej to już temat na inny wpis. Do dziś nie znam ani jednego developera, który choć w najmniejszym stopni żbliżyłby się do takiej ogromnej ilości świetnych produkcji na jednej platformie. Gdyby sięgnąć pamięcią wstecz w najgłebsze zakamarki naszego umysłu to pewnie nie mielibyśmy problemu ze znaleziemiem 20 gier tej fimy na pierwszy sprzęt Sony.
Zajmijmy się jednak FFVIII. Ósemka jest jedną z najeplszych odsłon tego niedoścignionego niegdyś cyklu. Na wiele lat przed Wiedźminem doczekała się kapitalnej gry karcianej, przy której mogliśmy spędzić dziesiątki godzin. Nie była to jedyna aktywność poboczna w całej grze, bo szukanie wszystkich GFów potrafiło zaprowadzić gracza w przeróżne zakamarki świata. Sam system walki został po FFVII przewrócony do góry nogami i bazował na czarach wyciąganych ze spotykach w grze potworów.
Wiele osób powie Wam, że Persona to najlepsza gra o szkole, ale to właśnie ósemka pozwalała graczom poczuć się jak uczeń elitarnej szkoły i od tego jaką rangę mieliśmy zależało to, ile dostawaliśmy funduszy na nasze wydatki. Żeby ją podnieść musieliśmy zdać egzamin składający się z pytań dotyczących nie jakichś tam dupereli a systemu walki, a więc były to informacje przydatne do starć w grze. Skoro o starciach mowa, to nie sposób przemilczeć istnienia lochów opcjonalnych, w których mogliśmy spotkać bossów takich jak Ultima lub Omega Weapon, którzy od zawsze byli kwintesencją serii Final Fantasy.
Natomiast sam wątek główny ma dwóch protagonistów i koncentruje się wokół pięknie napisanej historii miłosnej, bo jak tworzyć hostorię o miłości, to niech ta miłość będzie silniejsza niż przestrzeń kosmiczna i sam czas.
Są gracze, którzy będą do końca życia narzekać na to, że największą wadą FFVIII jest to, że nie jest to ich ukochane FFVII. Tak jakby nie można było cieszyć się jeszcze innymi jrpgami kwadratowych a tych jak wiadomo było na PSone za dużo, żeby je upchnąć wszystkie do jednej listy. Mnie ten problem na szczęscie nie dotyczy.
1.Metal Gear Solid (Konami Computer Entertainment Japan, 1999r.)
I w ten oto sposób dotarliśmy do jednej z najważniejszych gier mojego życia. Metal Gear Solid na zawsze zmienił moje postrzeganie gier wideo. Kiedyś ogrywając gry z NESa najważniejsza była dla mnie sama rozgrywka i płynąca z niej przyjemność. Natomiast produkcja Hideo Kojimy jest pierwszą grą, która doprowadziła mnie do łez, pierwszą, która postawiła przede mną pytania natury filozoficznej takie jak czy miłość może zakwitnąć na polu walki oraz czy geny są całkowitym determinantem życia danej osoby i chyba pierwszą, w której bohaterowie mieli tak skonstruowane osobowości, że moglibyśmy debatować nad ich słabymi i mocnymi punktami przez cały dzień a dla mnie to by było wciąż za mało.
Zupełnie nie wiem jak Japończycy to robią, ale za kanwę powstania jednej z najważniej pozycji w bibliotece szaraka posłużyła zabawa w chowanego. Reżyser tej gry zawsze chciał być filmowcem, więc to nie jest tak, że to David Cage jako pierwszy człowiek na Ziemi wymyślił filmowe gry stawiające na emocje na pierwszym miejscu. Inny zrobili to o wiele wcześniej od niego. Wystarczy poznać losy Sniper Wolf, prawdziwą tożsamość cybernetycznego wojownika ninja czy tragizm Psycho Mantisa oraz cynizm tytułowego Solid Snake'a, żeby pamiętać ich do końca życia.
Przeszdłem od tamtej chwili setki gier, ale to właśnie dzięki MGSowi pojąłem, że gra wideo może mieć scenariusz równie wciągający co najlepszy film lub książka. Wszystkiemu temu towarzyszyła wspaniała muzyka oraz dubbing, który na tle niemych gier jrpg z tamtego okresu był czymś naprawdę fachowym.
Japończycy spisali się na medal i cieszę się, że Kojima zrobił wiele lat po premierze tej gry, który do dziś jest znakiem rozpoznawczym szaraka, tytuł, który pozwolił mi przeżyć tą cudowną grę na nowo. Chylę czoła przed jego twórcami.
Tak mniej więcej wyglądają moje ulubione gry z pierwszego PlayStation. Starałem się wybrać gry z różnego gatunku, ale zdaję sobie też sprawę z tego, że wiele z nich musiałem pominąć i to wcale nie dlatego, że nie zasługują o tym, aby o nich wspominać. Mógłym pisać o wpsaniałej grotece pierwszej konsoli Sony w nieskończoność i może gdybym wymienił ze sto gier na tą platformę, to oddałoby wspaniałość tej konsoli, ale jak to w takich zestawieniań bywa i tak znalazłyby się głosy narzekania, że jakaś ulubiona gra danego czytelnika jest na siedemdziesiątym miejscu a nie na trzecim. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest zachęcenie Was do dyskusji o najlepszych grach z tamtego okresu i właśnie jako zachętę do niej potraktujcie mój ranking.