Jeszcze niedawno pisałem o tym, że nie mam zamiaru wracać do świata Killzone'a. Jednak debiutujący w tamtym roku Horizon Zero Dawn tak bardzo nakręcił mnie na gry Guerrilla Games, że nie wytrzymałem. Dziś opowiem Wam o mojej krótkiej acz koszmarnej przygodzie z Killzone 3.
Killzone 3 (PS3, Guerrilla Games, 2011r.)
W najbliższym czasie trochę zmieni się w moim życiu i jestem tak bardzo zadowolony z tego faktu, że opętała mnie gorączka zakupowa, podczas której wydaję pieniądze na prawo i lewo i gdyby ktoś zapytał mnie ile kupiłem gier i dodatków w ostatnim czasie, to pewnie odpowiedziałbym, że nie mam bladego pojęcia, ale mam ochotę na jeszcze więciej.
W taki oto sposób po ponad sześciu latach przerwy wróciłem do Killzone 2 i mogę się pochwalić, że znajduję się wśród garstki osób, które mogą poszczycić się wszystkimi trofeami zdobytymi w tej grze. Zajęło mi to raptem 10 lat życia.
Uznałem to za doskonały powód, żeby wrócić do kilku starszych pozycji. Skoro wydawcy gier się wycwanili i sprzedają nam drugi raz gry z poprzedniej generacji, to czemu miałbym nie kupić dodatków do którejś z nich?
Czytając komentarze Iva i Marty zapragnąłem wrócić do Bioshocka, którego darzę wielkim sentymentem, gdyż to właśnie w nim zdobyłem swoje pierwsze platynowe trofeum. Udałem się do podwodnego Rapture w celu zdobycia w tym posępnym i mrocznym fpsie brakujących trofeów z pokojów wyzwań.
To jednak odłożyłem na później, gdyż od raptem doby jestem nieszczęśliwym posiadaczem Killzone'a 3, z którym zamierzam się pomęczyć jeszcze przez najbliższe 13 dni, bo właśnie tyle będą działać w nim serwery.
Dlaczego uważam swoją przygodę z holenderską strzelaniną za wielkie nieszczęście? Kupiłem do niej dodatki, bo chciałem pobawić się z nimi w ostatnich dniach działających jeszcze serwerów. Naiwnie myślałem, że nie będę miał z tym tytułem poważniejszych problemów i będę się z nim bawił jak z Battlefieldem 3 w marcu.
Nic jednak nie było w stanie przygotować mnie na koszmar, który teraz przeżywam. Czekanie wieki na uruchomienie trybu dla wielu graczy. Dołączanie do moeczu potrafi trwać dwie godziny i zamiast dobrze się bawić z tym trybem, który doczekał się plecaków odrzutowych i egzoszkieletów, to najwięcej czasu spędzam w menu modląc się o to, żeby nie zobaczyć ekranu błędu. Jeśli go zignoruję i zagram mecz, to wtedy resetuje się cały mój postęp w tym trybie a gra jest tak skonstruowana, że wymaga zdobycia sporej ilości doświadczenia do odblokowania wielu zdolności lub elementów wyposażenia, z których nie da się korzystać na pierwszym poziomie. Niektóre z tych zdolności są ściśle powiązane z trofeami z dodatkowych map, więc jeśli przez przypadek wystartuję mecz przed którym pojawił się komunikat błędu to muszę zaczynać wszystko od nowa.
Osobiście nie wierzę, że uda mi się w nich cokolwiek zwojować. Może gdybyśmy mieli styczeń a do zamknięcia serwerów byłyby jeszcze trzy miesiące, to udałoby mi się jeszcze cokolwiek osiągnąć a tak to chcę zdobyć ostatnie trofeum sieciowe z podstawowej wersji gry polegające na dołączeniu do czyjegoś zespołu i wezmę się pewnie za kampanię dla jednego gracza, mając świadomość, że mam chociaż szansę na platynowe trofeum.
Nie będzie to pierwszy raz gdy szastam pieniędzmi bez opamiętania, ale skoro zapracowałem na to, to czemu od czasu do czasu miałbym nie skorzystać z takiej możliwości? Zobaczycie jeszcze, że zmienię swój stosunek do Killzone'a 3 po ograniu singla, bo znam potencjał holenderskiego studia, które stoi za tą pozycją i wiem, że potrafią oni stworzyć grę ze sporymi pokładami miodności.
Moje kolejne spotkanie z helghastami nie należy do najmilszych i pewnie już na zawsze będę nieufny co do umiejętności programistycznych Guerrilla Games, jeśli chodzi o tryby wieloosobowe, ale nie poddaję się. Zamierzam dalej walczyć o przegraną sprawę. Długo to nie potrwa. Zostało jeszcze tylko 13 dni do końca.
Od 29 marca po trybach sieciowych w Killzone 2 i 3 zostaną mi już tylko wspomnienia, piękne po dwójce i okropne po trójce.
Dzisiejszy wpis jest krótki, bo nie mam teraz za bardzo czasu, żeby się rozpisywać, ale mam już ukończony w sześćdziesięciu procentach kolejny swój wpis, który nie jest kolejnym odcinkiem w co gracie w weekend a moją podróżą sentymanetalną do przesżłości. Zamierzam go opublikować na łamach Gameplaya w najbliższych dniach, bo jestem ciekaw czy i wśród Was znajdę graczy, którzy lubią wspominać?
Tymczasem życzę Wam wszystkim udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach.