13 lat minęło - Batman: Początek - fsm - 26 lipca 2018

13 lat minęło - Batman: Początek

Pod koniec lipca 2005 roku w Polsce miała miejsce premiera filmu Batman: Początek. Christopher Nolan porwał się z motyką na Słońce, wszak po masakrze, jaką kilka lat wcześniej Gackowi zgotował Joel Schumacher, nikt nie miał nadziei na wyjątkowe kino. Ale Nolan chyba przeczuwał, że już wkrótce później pół internetu okrzyknie go zbawcą kina rozrywkowego dla inteligentnego widza, więc czuł się w swojej roli całkiem pewnie. I słusznie.

Batman: Początek z jednej strony zupełnie zrywał z komiksową estetyką poprzedników - wyparowały kolory, durnowate gadżety, absurdalni oponenci, ale z drugiej w sercu trzymał te komiksy, które są dumnie nazywane powieściami graficznymi. Te mroczne, te dorosłe, te uznane. I taki też okazał się być Początek Nolana - mroczny, dorosły, uznany.

Prace nad scenariuszem rozpoczęły się już w 2003 roku. Nolan do spółki z Davidem S. Goyerem od razu postanowili, że będą czerpać pełnymi garściami z Roku pierwszego czy Długiego Halloween, by pokazać Batmana w inny sposób, niż dotychczas. I nawet decyzja, by po raz kolejny przedstawić widzom traumatyczne przeżycia z dzieciństwa Bruce'a Wayne'a, była strzałem w dziesiątkę, bo łatwiej było zrozumieć pokazanego później dorastającego dziedzica fortuny Wayne'ów i jego drogę do zostania Mrocznym Rycerzem.

Batman: Początek to klasyczna tzw. origin story, ale opowiedziana w ciekawym stylu, do którego nie przywykli fani filmowych wersji komiksów. W końcu w 2005 roku w pamięci widzów istniała zaledwie garstka udanych produkcji tego typu (ze drugimi częściami Spider-Mana i X-Men na czele), podczas gdy spora część to były średniaki w stylu Daredevila czy Blade'a II lub truchła w rodzaju Elektry i Catwoman. Na szczęście udało się śpiewająco. Dobry reżyser, świetny casting do tytułowej roli i solidny scenariusz były powodami do zadowolenia.

Film z 2005 roku doskonale mieszał gotycki klimat ze współczesnością i w sensowny sposób "uziemił" Batmana, czyniąc z niego postać z krwi i kości, autentycznego mściciela mogącego stawić czoło narastającej fali mroku. Mroku, w którym wyróżniał się Jonathan Crane/Scarecrow - Cillian Murphy zasługuje na owację na stojąco i cieszmy się, że nikt nie wpadł na pomysł, bo z niego uczynić Batmana (a przecież brał udział w castingu do tej właśnie roli). Dołóżmy do tego masę praktycznych efektów, wyśmienitej kaskaderki i pieczołowicie skonstruowane plany filmów z minimalnym użyciem CGI, a dostaniemy produkcję, która stanowiła swego rodzaju nowe otwarcie w gatunku.

Początek utorował drogę prawdopodobnie najlepszemu filmowemu Batmanowi, czyli filmowi Mroczny Rycerz, a także położył podwaliny pod sukces Marvel Cinematic Universe - Iron Man pojawił się w kinach 3 lata później. Dzisiaj najwięksi fani Nolana twardo obstają przy twierdzeniu, że jego batmanowska trylogia to najdoskonalsze komiksowe dzieło wyświetlane na kinowych ekranach. Ja aż tak daleki w zachwytach nie jestem (szczególnie, że finał był, jaki był), ale wielce cenię sobie ciężki klimat wyczarowany na potrzeby tej opowieści. Klimat, który tak nieudolnie próbowano odtworzyć na potrzeby nowego kinowego uniwersum DC... Brawo pan Nolan!

fsm
26 lipca 2018 - 13:29