W co gracie w weekend? #260 [Krytyka niektórych aspektów gier wideo] - squaresofter - 27 lipca 2018

W co gracie w weekend? #260 [Krytyka niektórych aspektów gier wideo]

Cześć. W tym tygodniu ogrywam Dark Souls III, Warhammer 40000: Space Marine, Crysis 2, Radiant Historię oraz Dead Nation. Tym razem nie będę zanudzał Was opisywaniem wrażeń z tych produkcji. Wykorzystam czas z nimi spędzony, żeby napisać o moim stosunku do kilku aspektów branży gier wideo.


Blokada regionalna

Jedna z najgłupszych rzeczy wymyślonych przez producentów konsol do gier. Może i Nintendo uratowało kiedyś branżę przed upadkiem dzięki NESowi oraz grom z serii Mario, ale przy okazji podzieliło graczy.  

Gdy masz monopol w jakiejś dziedzinie biznesu możesz dopuszczać się do najohydniejszych rzeczy względem partnerów biznesowych oraz klientów. Po co wydawać gry we wszystkich miejscach na świecie w jednym w terminie dla wszystkich, skoro można zrobić tak, aby przykładowo gracz z Europy zagrał w dany tytuł na premierę a Europejczyk zrobił to dwa lata później albo wcale?

Nintendo stworzyło w latach osiemdziesiątych niebezpieczny prcedens. Z używania blokad w swoich konsolach korzystały praktycznie wszystkie firmy zajmujące się ich produkcją a w ich ślady szli rónwnież producenci gier, bo przecież żaden potencjalny klient nie mógł nikogo zmusić do wydania jakiejś gry w konkretnym regionie świata, jeśli jakaś szycha w danej firmie się na to nie zgadzała. 

Przez takie zagrywki Europejczycy byli nieraz traktowani jak mieszkańcy krajów trzeciego świata. Jak chciałeś zagrać w najlepsze gry Squaresofotu z czasów PlayStation, to albo musiałeś przerobić konsolę albo kupić jej amerykańską wersję i zaopatrzyć się w dodatkowy kabel lub jego przejściówkę, żeby odpalić Chrono Trigger, Parasite Eve, Xenogears lub Chrono Cross.

Życie byłoby o wiele łatwiejsze bez tej piekielnej machinacji. Niby dzisiaj żadna konsola stacjonarna dostępna na rynku nie korzysta już z takich pożal się Boże zabezpieczeń, ale i tak w dalszym ciągu zdarzają się przypadki bankructwa jakiejś firmy, gdzieś komuś kończy się licencja na konkretną markę i my gracze zostajemy z niczym w poszczegółnych częściach świata.


Dystrybucja cyfrowa

Najlepszym tego tutaj przykładem jest opisywany przeze mnie w ubiegłym tygodniu Warhammer 40000: Space Marine, do którego bym nawet nie wrócił, gdyby nie dwóch moich znajomych. Jeden z nich mieszka w Stanach Zjednoczonych i jest traktowany jak rasa panów wśród graczy, natomiast drugi z nich, Froszti, który czasem tutaj zagląda na bloga musi obejść się samkiem.

Wydawca Space Marines, THQ, ogłosiło bankructwo kilka lat temu w wyniku m.in. brutalnej polityki wydawniczej Electronic Arts, które nie mogąc pogodzić się z faktem, iż ich konkurent rynkowy robił najlepsze gry traktujące o tematyce mma pod Słońcem, wykupiło po prostu licencję od UFC i jedna z najlepszych serii sportowych poszła do piachu a zaraz po tym wydawcy Darksiders, Red Faction oraz Saints Row.

W wyniku takich niesprzyjających okoliczności z europejskiego PS Store zniknęła część zawartości z ich gier. Ucierpiał na tym m.in. Warhammer 40000: Space Marine, z którego zniknął Elite Pass pozwalający na osiągnięcie maksymalnego poziomu w trybie dla wielu graczy. Ci, którzy mieli to nieszczęście i nie zakupili go w czasach, gdy THQ jeszcze istniało zostali z pustymi rękami.

Problem by nie istniał, gdyby można było zakupić na płycie grę z całą zawartością dodatkową, ale po to przecież powstały kanały dystrybucji cyfrowej, aby dzielić graczy na lepszych i gorszych. Kompletnie nie rozumiem dlaczego gracz mieszkający w USA nic nie stracił na bakructwie THQ a każdy gracz europejski dostał z tego powodu po łapach.

Szkoda Froszti, że nie zobaczysz platynowego pucharu w grze, której poświęcamy tak wiele czasu. Imperator nie jest dla Ciebie łaskawy. Boli mnie, że nie mogę nic zrobić w tej sprawie, ale nie spocznę dopóki nie odwdzięczę się za Twoją nieocenioną pomoc przy okazji Dead Nation. Długo zabieraliśmy się za ten tytuł, ale nie odejdziemy od niego, póki nie zdobędziemy w nim wszystkiego.  


Dodatki

Mógłbym poprzestać na krytyce pewnych aspektów branży gier wideo, które strasznie mnie mierżą, ale skoro napotkałem ostatnio na problem ściśle związany z dwoma powyższymi zagadnieniami, to nie zamierzam zakończyć jeszcze tego tematu. 

W przeciwieństwie do Frosztiego mam jeszcze szansę na platynę w Warhammerze, bo miałem takie szczęście, że Sony udostępniło kiedyś tą produkcję w ramach usługi PlayStation Plus i mam owy feralny Elite Pass na liście plików do pobrania, chociaż jest on obecnie fizycznie niedostępny w europejskim sklepie. 

Nie zmienia to jednak faktu, że sam znalazłem się w kłopotliwej sytuacji tylko dlatego, że mieszkam w Polsce, którą wyśmiewał kiedyś w jednej ze swoich piosenek Kazik Staszewski.

Cokolwiek by jednak nie mówić złego o naszym pięknym kraju kocham Polskę i czuję wielką dumę, gdy jakiś gracz zza granicy chwali CD Projekt RED za trylogię o Białym Wilku albo mówi mi, że uwielbia oglądać w akcji Joannę Jędrzejczyk.

Jestem jednak Polakiem i z tego też powodu nie mogę zakupić dodatku do rzeczonego Warhammera 40000, który kradnie mi ostatnio prawie każdą wolną chwilę. Czy przejmuję się tym, gdy ktoś, kto w niego nigdy nie grał nazywa go crapem? W życiu. Mam styczność z graczami, którzy w niego grają i sami go chwalą a kiedyś jako pracownik sklepu z gram sam polecałem go klientom, prezentując go jako grę ze średnią grafiką, w której jednak można się niesamowicie wyżyć na orkach po ciężkim dniu pracy.

Swojej opinii nie zmieniłem przez wszystkie te lata, kiedy zetknąłem się ze Space Marine pierwszy raz i martwi mnie, że jeśli postanowię pomóc swoim kolegom na dodatkowej arenie z dodatku Chaos Unleashed, to będę zmuszony kupić jeszcze raz ten tytuł, tym razem w wersji amerykańskiej, bo tylko w takiej wersji zadziała dodatek dostępny w amerykańskiej wersji cyfrowego sklepu PS Store.

Płacenie dwa razy za to samo jest idiotyzmem, a wziąwszy pod uwagę to, że amerykańska wersja Space Marine na płycie jest droższa ze trzy lub cztery razy od wersji europejskiej jest to idiotyzm conajmniej do kwadratu albo i nawet do potęgi czwartej.

Innym rozwiązaniem tej kwestii jest zakup gry w wersji cyfrowej, ale przecież wtedy nie jestem jej właścicielem a jedynie osobą korzystającą z licencji na to oprogramowanie, która jest ograniczona czasowo i może wygasnąć tak jak wygasła licencja wydawcy do wspomnianej wcześniej przepustki sezonowej lub dodatku. 

Obie te możliwości są złem. Nie potrafię jednak zdecydować, która z nich jest złem większym, ale nie to przeszkadza mi najmocniej. Nawet jeśli kupię tą grę jeszcze raz i zaopatrzę się w dodatek do niej, to w dalszym ciągu żyjemy przecież w czasach blokad regionalnych i sejw z europejskiej wersji gry nie będzie kompatybilny z amerykańskim. Oznacza to tyle, że wszystkie wykonane przeze mnie wyzwania broni i powiązane z nimi umiejętności przepadną, bo przecież nie zrobiłem ich w amerykańskiej wersji gry.  

Gdy koniec końców zdecyduję się na taki szalony krok, to i tak zostanę najsłabszym graczem z naszej ekipy, która planuje dać z siebie wszysztko na dodatkowej arenie a jej przejście bez śmierci wydaje się rzeczą tak trudną i mało prawdopodobną, że wszyscy zainteresowani tym tematem postanowili odłożyć tą kwestię do chwili wykonania wszystkich wyzwań broni, bo tylko one są w stanie wydobyć zawarty potencjał z tych ostatnich.

Jakby nie patrzeć na to zagadnienie, jestem w czarnej du dziurze.


Trofea

Jest kilka spraw, które łączą graczy mimo wszystkich różnic, które ich dzielą.

Mało komu odpowiadają mikrotransakcje, downgrade graficzny, prezentowanie gier wąskiej grupie odbiorców np. ostatnia prezentacja Cyberpunk 2077 na E3, którą widzieli tylko wybrańcy lub piekło deweloperskie, które sprawia, że na niektóre gry musimy czekać ponad dekadę.

Naszej społeczności przeszkadza także zamykanie ulubionych studiów developerskich. Jedyne co nam w takiej sytuacji pozostaje, to opłakiwanie takich developerów jak Squearesoft, Criterion, Psygnosis, Clover, Westwood Studios i całej masy innych. Serce się kraje na samą myśl, że nigdy więcej nie zobaczymy ich kolejnych gier.

Oprócz tego są takie tematy, które dzielą graczy i takim tematem bez wątpienia są trofea albo ich pierwowzór, czyli osiągnięcia, które zadebiutowały wraz z X360. Dla producentów konsol i gier to było to świetne posunięcie, gdyż stworzyło im to w grucie rzeczy dodatkowy sposób na wyciągnięcie pieniędzy z naszych kieszeni.

Są gracze, którzy czują się lepsi od innych graczy, gdy wygrają jakiś turniej e-sportowy, bo zazwyczaj wiąże się to ze znalezieniem sponsora i pokaźnym czekiem za ich wirtualne zasługi. Dla graczy profesjonalnych zwykły gracz, który gra tylko dlatego, że to lubi nie znaczy zbyt wiele.

Wśród graczy są również tacy, dla których źródłem własnej supremacji nad innymi są zdobyte przez nich trofea.

Większości z nas są one zupełnie obojętnie, ale co byśmy o nich nie sądzili są one doskonałym źródłem informacji o nas samych. Szybko możemy prześwietlić dowolnego internetowego napinacza, który próbuje zgrywać wielkiego znawcę przemysłu gamingowego a po jego 'dorobku' widzimy jak na dłoni, że taki spec nie ma czasu na granie, tylko na pisanie o tym jak słabe są gry i konsole, na których nigdy nie grał. Nigdy nie traktowałem poważnie ograniczonych fanbojów, którzy hejtują przykładowo Xboxa a nie grali nigdy w Gears of War lub Halo w kooperacji. Nigdy nie napiszę, że ktoś musi koniecznie w coś zagrać, bo bez tego nie będzie 'prawdziwym' graczem, ale jak ktoś hejtuje z zasady tytuły niedostępne na konsolach Sony, wychwalając pod niebiosa gry Naughty Dog, które nie mają nawet trybu kooperacji, to nie jest dla mnie kimś, z kim chciałbym porozozmawiać o naszych doświadczeniach. To działa oczywiście w dwie strony.

Dla Nintendo trofea/osiągnięcia nawet nie istnieją, ale dzięki nim wiemy dokładnie który gracz w co gra. Niejeden gracz powie Wam, że to zupełna stra czasu i jestem skłonny się nawet z nimi zgodzić, bo kilkukrotne kończenie tej samej gry to kompletna bzdura a jak ktoś kupuje trzy takie same gry (wersję europejską, amerykańską i azjatycką), tylko po to, żeby przewinąć w każdej z nich wszystkie filmiki, aby wbić po platynie w godzinę w grze na dzięsiątki godzin, to dochodzę do wniosku, że branża zmierza w złym kierunku.

Powoli sam staję się jedną z takich osób. Nie mam dziś już prawie żadnych oporów, żeby kupować dodatki go gier, choć sam wielokrotnie je krytykowałem za marną próbę wyciągania od nas pieniędzy.

Dziś mam trochę inne zdanie na ten temat. W ostatniej dekadzie ograłem niejeden z nich i nieraz dodatek był dla mnie ciekawszy od podstawowej gry. Zagrałem w wiele z nich tylko po to, żeby wiedzieć o danej grze znacznie więcej niż posiadacze podstawowej wersji gry.

Dodatki do gier From Software to klasa sama w sobie, ale nie inaczej jest z dodatkami do GTAIV, Borderlands, Wiedźmina 3, Bioshocków a nawet Obliviona.

W wiele z tych dodatkowych opowieści zagrałem tylko dlatego, że na jakimś etapie mojej growej kariery stałem się po prostu trofeową dziwką.

Jest wielu graczy, którzy nie lubią przykładowo trofeów sieciowych, gdyż serwery w takich grach zostaną prędzej czy później zostaną zamknięte a jak ktoś nie zdąży zagrać w taką grę w odpowiednim czasie, to zostanie z przysłowiową ręką w nocniku.

Jakimś rozwiązaniem tego problemu byłoby zastosowanie mechanizmu znanego z Niera: Automaty, który przy trzecim przejściu gry ma sklep z trofeami i możemy je wykupić za walutę zdobytą w grze.

Niektóre trofea są tak głupie, że ciężko dociec jakim trzeba być sadystą, żeby je wymyslić?

Co powiecie na trofeum z Mortal Kombat IX, w którym trzeba spędzić 24 godziny z każdą postacia dostępną w grze?

A może trofeum z Fight Night Champion, w którym wystarczyło zdobyć jeden pas mistrzowski podczas rozgrywki sieciowej i zrezygnować z gry, tak, żeby już nikt nigdy nie zdobył trofea, które zdobyliście? Nie chcieliście odejść z jakiejś gry w glorii zwycięzcy, drwiąc z maluczkich, którzy mogą Wam pięty czyścić?

Trofea to w wielu wypadkach bezmyślny grind, na który nikt nie ma czasu. Poza tym na stronach skupiających graczy nawet ci 'najlepsi' gracze okazują się być całą gromadą graczy zdoywającą trofea wspólnymi wysiłkami dla jednego konta.

Ktoś może chcieć przykozaczyć w sieci na jakimś portalu graczy liczbą zdobytych trofeów a później okazuje się, że korzysta z konta razem ze swoim bratem. Wcale się nie dziwię, że niejeden gracz ma je za coś bezsensownego i pewnie zgodziłbym się z nimi w stu procentach, gdyby nie to, że dzięki temu, że gry mają trofea udało mi się zobaczyć w nich wszystkie zakończenia tak jak chociażby, te prawdziwe z Makise Kurisu ze Steins;Gate. Demon's Souls i Resident Evil 5 przeszedłem po kilkanaście razy a tyle, ilu spotkałem graczy po drodze, to moje.

Trofea są często bardzo głupie, ale nie oddałbym za nic pięknych wspomnien związanych z graczami, których spotkałem próbując zdobyć niektóre z nich.


Ustawki

Wielu graczy uznaje ustawki za oszukiwanie i bodajże jakiś czas temu samo Sony chciało banować graczy wykorzystujących takie sieciowe spotkania, żeby ukrócić ich nieuczciwy marsz na szczyt w takich grach jak Killzone 2, który posiadał trofeum za bycie w procencie najlepszych graczy w danym tygodniu.

Dziś już nikogo to nie obchodzi, bo serwery w tej grze są martwe, ale ostatnie tygodnie przed tym smutnym wydarzeniem, gdy każdy z trzech tysięcy graczy starał się uzyskać dla siebie to jedno z trzydzietu trofeów dostępnych raz na tydzień przypominało to jeden wielki cyrk, w którym Ci najbardziej zawzięci łowcy trofeów używali kilku peestrójek, żeby nabijać zabójstwa w szybszym tempie. No cóż, można i tak.

Z drugiej jednak strony, jeśli kilka lat po premierze danej produkcji jej serwery świecą już pustkami, to ustawki są jedynym sposobem zdobycia brakujących trofeów.

Kilkanaście odcinków temu pisałem na łamach W co gracie w weekend? o powrocie po pięciu latach do Starhwaka i byłem w niezłym szoku, gdy dowiedziałem się dwa dni temu, że od przesło miesiąca nie da się już rywalizować z innymi graczami w tym mikście strategii i strzelaniny trzecioosobowej.

Niedawno przejrzałem listę swoich trofeów i wyliczyłem, że mam ponad 25 gier z trofeami sieciowymi/w kooperacji.

Nie wierzę w to, że zdążę je wszystkie zdobyć przed zamknięciem ich serwerów, ale cieszę się, że dzięki ustawkom w niezbyt znanym tytule ekskluzywnym dostepnym na PS3 poznałem wspaniałych graczy, z którymi mogę pogadać o anime a nawet zagrać w Battlefielda 3. Kto by pomyślał, że fani jrpgów z innych kontynentów lubią podkładać miny przeciwczołgowe na ulicach w fpsie DICE i uganiać się za bronią rozrzuconą po mapach?

Gdy spytacie się dowolnego gracza jak zdobywa się pięćdziesiąty poziom w  Crysis 2, to niejednego weźmie na wymioty, ale nawet najżmudniesze i powtarzalne zajęcie w grze potrafi jednoczyć, nie mówiąc o jajach, gdy jeden z takich graczy wypił trochę za dużo i stara się ni stąd, ni zowąd przejść przez pobliską ścianę z sobie tylko wiadomych powodów.

Niejedna gra ma zglitchowane trofea i nawet wypełnienie wymagań ich zdobycia nic nie da graczowi. Nagle okaże się, że jego cały wysiłek poszedł na marne. Trofea to miecz obusieczny, który zamiast radości potrafi też przynieść sporą dozę smutku, ale to dla mnie sprawa drugorzędna, gdyż podczas ustawek mających na celu ich zdobycie można pożartować z innymi graczami, pogadać o muzyce a nawet zobaczyć kolekcję figurek Miku Hatsune ludzi posiadających tą sama pasję co my.

Nie chciałbym, żeby mnie to wszystko ominęło. Dla takich chwil wolę wcześniej pójśc spać tylko po to, żeby wstać o piątej rano i powygłupiać się ze znajomymi. Nie pytajcie mnie czy wolę gry dla jednego gracza od tych z multiplayerem, bo dla mnie nawet nie ma tematu. Potrzebuję tego i tego. 


Trolle

Nie rozumiem producentów gier, którzy konstruując swoje gry zapominają o tym, żeby dać nam  możliwość zdobywania trofeów sieciowych tylko w prywatnych rozgrywkach z udziałem naszych znajomych?

Skoro w Warhammerze tak się da zrobić bez problemu, to czemu przy okazji ichhych produkcji musimy użerać się ludźmi, którzy najpierw proszą nas o pomoc w grupie tylko po to, aby później przeszkadzać nam we współnej zabawie?

Gdyby nie ustawkowicze, to tacy nikczemnicy nie zagraliby nawet jednego meczu, w którym mogliby przeszkadzać innym. Zaraz ktoś powie, że przecież każdy ma prawo do wpólnej gry i zgodzę się z taka tezą, tylko czemu gracze z drugiej strony barykady nie mają prawa wybrać sobie znajomych do współnej zabawy? Jedynym sposobem na takich delikwentów jest uzbieranie pełnego lobby graczy, do którego troll nie wejdzie.

Już w przypadku Gears of War miałem do czynienia z trollami, którzy uciekali poza mapę za pomocą glitcha, gdy byłem od nich lepszy w bezpośredniej konfrontacji, wyzywali mnie albo uciekali z meczu, gdy tylko zaczeli przegrywać w uczciwej walce.

Po co to robią? Nie mam pojęcia. Przecież gracze, którzy dążą do celu wspólnymi siłami i tak osiągną go wcześniej czy później nawet pomimo licznych obstrukcji z ich strony.


Postanowiłem napisać o tym, co leży mi na sercu.

Jest wiele rzeczy, które źle mi się kojarzą z graniem w gry, ale póki spotykam pasjonatów, którym sprawiają frajdę, to z niego nie zrezygnuję. Kiedyś? Może, ale jeszcze nie teraz

squaresofter
27 lipca 2018 - 17:29