PlayStation One, PSX, PS1, poczciwy „szaraczek” – jedna konsola wiele nazw. Sprzęt na którym wychowało się miliony graczy i który wciąż wzbudza w wielu pozytywne emocje. Pośród ponad 2000 tysięcy wydanych na nią gier znalazło się wiele produkcji wybitnych, które przeszły do panteonu gwiazd (Final Fantasy, Metal Gear Solid, Wipeout, Resident Evil itp.). Obok wspominanych ikon, było również wiele gier przeciętnych i słabych oraz całkiem spora grupa gier dobrych, często wyprzedzających swoją epokę ale z różnych względów niedocenionych i szybko zapomnianych. W poniższym tekście postaram się (wraz z zaproszonymi współautorami) zaprezentować Wam drodzy Czytelnicy właśnie te ostatnie pozycje. Gry które pomimo wielu lat wciąż potrafią zapewnić masę dobrej zabawy i którymi powinien zainteresować się każdy fan Sony i nie tylko.
Evil Zone. Silnie inspirowana anime bijatyka, w której dość stereotypowi wojownicy walczą ze sobą przy pomocy absurdalnie przesadzonych ataków – nic nie stoi na przeszkodzie, by naszego oponenta potraktować orbitalnym działem laserowym czy poznęcać się nad nim laleczką voodoo. Stylistyka nie ogranicza się jednak wyłącznie do designu postaci czy sposobu walki. Grając w trybie fabularnym, każda walka traktowana jest jako oddzielny odcinek fikcyjnego serialu – wliczając w to opening, ending, serię cutscenek i nawet zapowiedź kolejnego epizodu. Cudo! Evil Zone wyróżnia się także niesamowicie unikalnym sterowaniem – do atakowania używamy tu zaledwie jednego przycisku, kolejny służy do blokowania i… tyle. Resztę ogarniamy strzałkami kierunkowymi. Z tej prostoty wyciśnięto zaskakująco sporo – może nie nazwałbym systemu walki głębokim, ale nie jest też tak prostacki, by się zbyt szybko znudzić. Pong. Ile można wycisnąć z formuły dziadka gier komputerowych? Pong udowadnia, że całkiem sporo. To wariacja na temat klasyka, która przenosi zabawę na różnorodne trójwymiarowe areny – każda oferuje unikalne urozmaicenia i utrudnienia. Na jednej walczymy na boisku piłkarskim, gdzie po podniesieniu powerupa połowa murawy zostaje podniesiona, inna rozgrywa się w zimowej stylistyce, gdzie życie utrudniają nam pingwiny. W trybie multiplayer wciąga jak diabli! Bloody Roar 2. Najlepsza odsłona zapomnianej dziś świetnej serii bijatyk 3D, która wyróżniała się na tle licznej konkurencji genialnym patentem – każdy z wojowników posiadał swoje zwierzęce alter-ego, w które potrafił się transformować po wypełnieniu odpowiedniego paska. Po transformacji zyskiwaliśmy nowy, imponujący wygląd, zwiększoną siłę, oraz dostęp do kozackich, niedostępnych wcześniej ataków, ale jeśli graliśmy nieostrożnie, po obiciu nam pysków traciliśmy przewagę i wracaliśmy do ludzkiej formy. Pod wyjątkowym pomysłem skrywała bardzo solidna i przemyślana mechanika – Bloody Roar 2 było jednym z najprzyjemniejszych mordobić dostępnych na PS1.
|
The Unholy War. Nie przypominam sobie zbyt wielu gier, które oferowałyby taki rodzaj zabawy, jak The Unholy War. Osadzona w fantastycznym świecie gra strategiczno-zręcznościowa, która potrafi uprzyjemnić kilka godzin samotnikom, jak i dodać trochę emocji spotkaniu ze znajomymi. Sam z produkcją Toys for Bob spędziłem wiele godzin głównie na pojedynkach z drugim graczem, w których na niewielkiej arenie spotykają się rozmaici wojownicy o różnych broniach i umiejętnościach, by walczyć na śmierć i życie. Prosta mechanika zabawy, dzięki różnorodności dostępnych postaci, łapie sporo głębi i sprawia, że starcia obfitują w emocje i rzadko kiedy popadają w schematy. A gdy drugiego gracza brakuje, jest całkiem miodny tryb strategiczny z fabułą w tle, w którym nie tylko trzeba mieć refleks na planszach, ale też właściwie zarządzać dostępną armią podczas poruszania jednostkami na podzielonych na heksy mapach. Perełka, o której niewielu wie. Gekido. Gdy pojawia się pytanie o chodzoną bijatykę na PlayStation 1, pierwsza odpowiedź to z reguły Fighting Force. I choć sam bawiłem się znakomicie przy tamtej produkcji, to dużo wyżej oceniam jednak Gekido. Grę o głębszej mechanice, dużo bardziej dynamiczną i efektowną, w której poziom trzymały nie tylko tryb fabularny, ale również opcja zabawy wieloosobowej - pompujące adrenalinę batalie z udziałem czterech wojowników na rozmaitych arenach. Szkoda, że Gekido ukazało się dopiero w 2000 roku, przez to wiele osób je minęło, tracąc naprawdę miodną pozycję. Bishi Bashi Special. Bishi Bashi Special. Mój osobisty as z rękawa, gdy na spotkaniach ze znajomymi ISS Pro Evolution 2 i Tekken 3 zaczynały już nużyć grających. Wtedy wjeżdżał ten szalony japoński zestaw mini-gier, w którym w dziesiątkach humorystycznych wyzwań testowało się refleks, koordynację oko-ręka, orientację, spostrzegawczość i odporność na stres. Efekty dźwiękowe z niektórych wyzwań mam w głowie do dzisiaj, podobnie zresztą jak co ciekawsze pomysły autorów na gry. Rzut tortem w wykonaniu panny młodej, wyścigi po torze przeszkód, składanie hamburgerów, obijanie wrogich karateków. Projektanci klonowali i przekształcali na potrzeby Bishi Bashi mechaniki z wielu klasyków, całość ubrali w odporną na upływ czasu kreskówkową oprawę i dzięki temu nawet dzisiaj warto rozważyć grę jako pomysł na multiplayerową wieczorną posiadówkę. Genialne w swojej prostocie dzieło. Pozdrawiam, Norbert "Brucevsky" |
Froszti poprosił mnie o zajęcie stanowiska w temacie dotyczącym mało znanych pereł z czasów pierwszego PlayStation. Nie był zadowolony, gdy zaproponowałem opisanie Parasite Eve, bo stwierdził, że ludzie przecież słyszeli o tej grze. To chyba najlepiej pokazuje, że znalezienie definicji takiej gry sprawia sporo problemów nawet tym graczom, którzy spędzili tysiące godzin grając na pierwszej konsoli Sony. Postanowiłem więc napisać o grach, o których nie słyszał nawet japoński gigant projektując wydane niedawno PlayStation Classic. Miałem o tyle ułatwione zadanie, że wiedziałem z góry o jakich tytułach napiszą też inni autorzy. Pierwszą grą, o której muszę wspomnieć jest Tenchu: Stealth Assassins. Jest to skradanka o wojownikach ninja, której akcja rozrywa się w czasach feudalnej Japonii. Posiada ona ponadczasową ścieżkę dźwiękową. Jest to jedna z najlepszych gier wideo z japońskim klimatem, w jakie kiedykolwiek grałem. Walka z kilkoma przeciwnikami naraz w Tenchu to samobójstwo, więc musimy atakować przeciwników z zaskoczenia w taki sposób, aby nikt tego nie zauważył. Pomoże nam w tym rozeznanie w terenie, obserwacja ścieżek patrolowych strażników oraz ekwipunek. Do tego najlepszego dostęp uzyskają tylko prawdziwi mistrzowie skrytobójczego fachu. Tenchu stanowi także trudne wyzwanie, bo jedyny moment, w którym możemy zapisać stan gry następuje dopiero po wykonanej przez nas misji. Nie mam żadnych punktów kontrolnych, więc jeśli spadniemy gdzieś w przepaść, zostaniemy zaskoczeni przez większą grupę wrogów albo pokona nas boss na końcu planszy, to musimy zaczynać wszystko od nowa. Jest to zdecydowanie tytuł dla graczy, którzy wiedzą co to cierpliwość. Drugą produkcją, o którą postanowiłem wspomnieć jest bajeczny wprost jrpg pt. Legend of Mana. Gdy tylko spojrzymy na ten klasyk Squaresoftu, to zdaje się nam jakbyśmy patrzyli na malowany obraz. LoM posiada bowiem piękne, malowane dwuwymiarowe tła, na których rozgrywa się historia magicznego drzewa, które dało życie wszystkim sąsiadującym krainom i zamieszkującym je fantastycznym istotom. Gra nie należy do zbyt trudnych, ale możemy przejść ją całą z innym graczem. Do dyspozycji zostało nam oddanych kilkadziesiąt misji, w trakcie których poznamy mnóstwo przedziwnych i wyjątkowych bohaterów. Na uwagę zasługuje również wspaniała muzyka Yoko Shimomury, która z wrodzoną sobie gracją potrafi dodać czaru swoimi kompozycjami każdej grze, przy której pracuje. Na koniec chciałbym wspomnieć o Chrono Cross. Kwadratowi robili na pierwszym PlayStation lepszą robotę z grami od każdego studia first party Sony, wydając hit za hitem. Problem w tym, że nie każda z tych gier zawitała do Europy, więc przez nieprzemyślane decyzje sami doprowadzili do tego, że poznało je mniej graczy. Spotkacie sporo graczy, którzy powiedzą, że Chrono Cross jest kontynuacją Chrono Triggera. Jest to jedna wielka bzdura powtarzana przez dwie ostatnie dekady. Chrono Cross jest bowiem bezpośrednią kontynuacją japońskiej visual novel pt. Radical Dreamers, która nigdy nie opuściła granic Japonii, a to że można w nim spotkać postacie z Chrono Triggera to zupełnie inna para kaloszy. Chrono Cross to chyba najpiękniejszy jrpg wyprodukowany na pierwsze PlayStation, zaraz obok Final Fantasy IX, do którego muzykę skomponował Yasunori Mitsuda. Jest ona pełna smutku, żalu i tęsknoty a więc taka jak powinna być warstwa dźwiękowa w produkcji, w której staramy się odnaleźć utracone siedem lat życia. Jej głównym bohaterem jest Serge, który potrafi podróżować w czasie. Chce on odnaleźć odpowiedź na nurtujące go pytania dotyczące jego śmierci w innym świecie. Pomoże mu w tym ponad czterdzieści postaci, które możemy spotkać w tym klasyku. Gra posiada nieliniową fabułę, w której możemy zadecydować o kilku sprawach. Jej największą wadą jest jednak sposób na uzyskanie najlepszego zakończenia w grze wymyślony przez autorów, gdyż musimy wystukać pewną kombinację podczas walki z ostatnim przeciwnikiem. Problem w tym, że ów boss musi nam w tym pomóc. Bez tej specjalnej sekwencji zakończenie gry może pozostawić pewien niedosyt. Na całe szczęście Chrono Cross posiada tryb New Game Plus pozwalający nam na ponowne przejście gry z tym, czego dorobiliśmy się podczas jej pierwszego przejścia. Dziękuję za uwagę. |
Legend of Dragoon. Jest to jeden z najbardziej niedocenionych jrpg-ów jakie ukazały się na konsoli Sony. Wszystko za sprawą bardzo wielu negatywnych recenzji, które ukazały się po wydaniu tego tytułu. Gracze którzy jednak nie zrazili się negatywnymi ocenami i sięgnęli po tą pozycję, byli w znaczącej większości nią zachwyceniu i określali ją mianem jednej z lepszych gier rpg (w tym również i ja). Dobra fabuła (chociaż momentami dość infantylna i niekonsekwentna) i tętniący życiem świat gry. Bardzo dynamiczny i sprawiający mnóstwo frajdy system walki. Rewelacyjna muzyka, doskonale wpisująca się w to co aktualnie widzimy na ekranie telewizora. Jednym z niewielu minusów jest oprawa graficzna – tragiczne modele postaci, które już w momencie wydania gry wyglądały tragicznie. Zastosowane prerenderowane tła również dość mocno się zestarzały i teraz mogą mocno kłóć po oczach (szczególnie graczy wychowanych na współczesnej grafice).
Rapid Reload. Genialna side-scrollowa strzelanka 2D, w której gracz przejmuje kontrolę nad jednym z dwóch dostępnych bohaterów (Axel Sonics, Ruka Hetfield). Zróżnicowany arsenał śmiercionośnych zabawek, które wymagają od dzierżącego pada zupełnie innego stylu zabawy. Wymagające i satysfakcjonujące walki z licznymi przeciwnikami oraz bossami. Całkiem znośna fabuła w tle naprawdę miodnej rozgrywki. Do tego wszystkiego należy dołożyć jeszcze nadal świetnie wyglądającą komiksową grafikę oraz dobrą ścieżkę dźwiękową. W przypadku tej pozycji naprawdę można się dziwić, że sprzedała się ona w naprawdę minimalnym nakładzie i niezdołana przebić się do szerszej publiczności (tym bardziej, że podobne gry typu Metal Slug, Megaman itp. znalazły pokaźną grupę fanów). Konsekwencją tego jest znikoma świadomość graczy o istnieniu tej pozycji a i cena dostępnych na rynku egzemplarzy nie zachęca do opróżnienia swojego portfela.
Ghost in the Shell. Jedna z kilku prób przeniesienia znanego tytułu anime do cyfrowego świata i zarazem jedna z niewielu udanych produkcji GitS. Wcielamy się tutaj w bezimiennego, wyspecjalizowanego nowego rekruta Sekcji 9, który wraz z znanymi bohaterami próbuje rozwiązać sprawę terrorystów z Ruchu Wyzwolenia Ludzi. Gracz zasiada za sterami czołgu Fuchikoma, który dzięki swojej mobilności i silne ognia jest wstanie poradzić sobie z każdym zagrożeniem. Sterowanie jest bardzo responsywne i intuicyjne a sama rozgrywka sprawia naprawdę masę frajdy. Fabuła z początku można wydawać się błaha i dodana na siłę jednak w miarę postępów rozgrywki, pokazuje ona kilka ciekawych smaczków (szczególnie dla fanów anime).
Team Buddies. Jeden z najmniej znanych i zarazem jeden z najbardziej ciekawych tytułów z gatunku RTS, które pojawiły się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat na rynku gier. Studio Psygnosis miało już dość dobrze ugruntowaną pozycję na rynku gier, kiedy postanowiło sięgnąć po zupełnie nowy pomysł. Team Buddies w momencie premiery zostało dość ciepło przyjęte przez recenzentów oraz graczy, ale z zupełnie niezrozumiałych powodów, wydawca gry postanowił udostępnić do sprzedaży bardzo małą ilość kopii (konsekwencją tego jest mała popularność tytułu). Połączenie zasad klasycznego RTSa z zwariowaną rozgrywką rodem z Wormsów. O ile rozgrywka single player jest poprawnie skonstruowana i sprawia graczowi dużo radości, prawdziwy pazur gra pokazuje dopiero w trybie multiplayer. Możliwość gry w cztery osoby, zróżnicowane tryby zabawy i miód wylewający się z ekranu wprost na kanapę gdzie siedzi się z przyjaciółmi. Od momentu premiery minęło ponad 18 –lat a gra nadal zapewnia masę frajdy podczas weekendowych sesji z przyjaciółmi.
Tail Concerto. Trójwymiarowa platformówka akcji która wyciskała ostatnie soki z poczciwego Szaraczka. Gra wydana przez Bandai, które chciało powtórzyć komercyjny sukces tytułów pokroju Super Mario 64 czy Nights Into Dreams. Do projektu został zaangażowany Nobuteru Yūki, który stworzył projekt postaci i grafik. Powstała cudowna (jak na tamtejsze standardy) otoczka wizualna, stworzono wyrazistych i zapadających w pamięć bohaterów a całość dopinała przemyślana mechanika zabawy. Po drodze jednak poszło coś nie tak i gra pomimo wielu swoich zalet, została przyjęta dość obojętnie zaraz po swojej przemierzę (nawet na rynku Japońskim radziła ona sobie dość przeciętnie). Bardzo słaba sprzedaż przekłada się w czasach obecnych na minimalną ilość egzemplarzy na rynkach wtórnych (co z kolei przekłada się na cenę). Na chwilę obecną jedną rozsądną opcją sprawdzenia tego tytułu jest jego zakup w wersji cyfrowej na Japońskim PS Store. Gra co prawda nie jest przetłumaczona (tym bardziej, że fabuła nie jest tutaj nadzwyczajna) ale warto się odrobinę przemęczyć aby móc rozkoszować się tym tytułem.
Eternal Eyes. Gra z bardzo małym budżetem produkcyjnym (i prawdopodobnie zerowym na marketing), starająca się połączyć rozgrywkę znaną z Final Fantasy Tactics i wiecznie popularnych Pokemonów. Izometryczne pole walki, wymagające od gracza przemyślanej taktyki i uważnego obserwowania tego co robi przeciwnik (naprawdę wymagające SI), oraz wykorzystanie licznych i różnorodnych zwierząt jako oręża (które w miarę zdobywania doświadczenia mogą ewoluować w coraz to potężniejsze bestie). Niestety wątek fabularny nie idzie w parze z przyjemną i wciągającą rozgrywką. Od samego początku ma się wrażenie, że twórcy z braku własnych pomysłów, wykorzystali popularne schematy z innych gier fantasy. Gra jest dość specyficzna i zdecydowanie nie jest kierowana do każdego odbiorcy ale jeśli jest się fanem Nintendowych Pokemonów i wymagających gier taktycznych, zdecydowanie powinno się sięgnąć po ta pozycję.
Brave Fencer Musashi. Squaresoft przyzwyczaiło nas do tego, że w ich dorobku znajduje się masą naprawdę dobrych gier, które niekoniecznie jednak są znane szerokiemu gronu odbiorców. Jedną z takich pozycji jest właśnie Brave Fencer Musashi, które zdołało odnieść umiarkowany sukces na rynku Japońskim. Niestety wydanie Amerykańskie nie sprzedało się nadzwyczaj dobrze, przez co palny wydania wersji PAL zostały porzucone. Jest to przedstawiciel gatunku RPG z licznymi elementami akcji. Głównym bohaterem jest Miyamoto, który z nadzwyczajną precyzją posługuje się dwoma mieczami (Fusion i Lumina). Każde z ostrzy posiada swoje specjalne właściwości, których umiejętne wykorzystanie to droga do sukcesu podczas starć z przeciwnikami. Jest to również jedna z pierwszych gier w której zastosowana tryb dnia i nocy, od którego zależy pojawianie się niektórych NPC-ów i możliwość ukończenia niektórych qustów. Należy również pamiętać o regularnym odpoczynku naszego bohatera, bo jego brak ma znaczący wpływ na jego zdolności bojowe. W ostatnim czasie „kwadratowi” zaczynają sobie przypominać o tym zapomnianym tytule. Być może w bliższej lub dalszej przyszłości na rynku pojawi się odświeżona wersja. Na chwilę obecną jednak pozostaje poszukać angielskojęzycznej wersji na PSX. Warto - szczególnie
No One Can Stop Mr Domino. Jedna z dziwniejszych gier które ukazały się na konsoli PSX. Z początku może wydawać się nie tylko dziwna ale też trywialna w swojej mechanice. Nic bardziej mylnego wystarczy kilka minut aby zostać całkowicie pochłoniętym przez świat gry (albo szczerze go znienawidzić do końca swoich dni – kwestia gustu). Gracz ma dość ograniczoną kontrolę nad tytułowym klockiem domina. Postać nieustannie porusza się sama do przodu a my możemy tylko manewrować na boki, w ostateczności odrobinę zwolnić lub przyspieszyć ruchy bohatera. Zabawa jest bardzo dynamiczna a skonstruowane przez twórców mapy, wymagają od gracza nie tylko szybkiej koordynacji oko – ręka ale również planowaniu dalszej rozgrywki obserwując zawczasu to co jest na mapie przed nami. Do dyspozycji mamy szczęść zróżnicowanych plansz które potrafią zapewnić masę zabawy na długie godziny.
Jade Cocoon. Kolejna bardzo dobra i mało znana gra z gatunku RPG. Jest to również kolejna gra która dość mocno inspirowała się wiecznie popularnymi Pokemonami. Podobnie jak Nintendowy pierwowzór, gra skupia się na łapaniu, trenowaniu i odpowiednim rozwijaniu różnorodnych minionów. Do tego należy dołożyć bardzo dobrze rozwinięty aspekt RPG, który odgrywa tutaj ważną funkcję a nie jest tylko dodatkiem. Na pochwałę zasługuje również opowiedziana historia, która jest wciągająca i obfitująca w naprawdę ciekawe zwroty akcji. Ponoć w proces twórcy scenariusza, był związany ktoś ze studia Ghibli. Co wyjaśniałoby mocno baśniowy klimat podlany sosem opowieści ludowych. Grafika jak na swoje lata nadal trzyma odpowiedni poziom i momentami nadal może zachwycać. Tytuł polecany każdemu fanowi gier z dobrze opowiedzianą historią nawet jeśli nie jest wielkim fanem Pokemonów.
(c-12) Final Resistance. Odległa przyszłość, świat który znaliśmy przestał istnieć a ludzie stali się gatunkiem prawie wymarły. Wszystko to za sprawą inwazji krwiożerczych kosmitów, pragnących zdobycia zasobów naszej planety i pozbycia się jej mieszkańców. Garstka dzielnych żołnierzy wciąż walczy w tym Riley Vaughan, którego poczynaniami przyjdzie pokierować graczowi. Gra jest naprawdę przyjemną trzecioosobową strzelanką, która od samego początku dość mocno zainspirowana jest serią Terminator (począwszy od wyglądu bohatera kończąc na niektórych przeciwnikach). Fabuła być może nie jest nazbyt wyszukana i nie ma co tutaj liczyć na zapierające dech w piersiach twisty fabularne. Jednak nie o to w tego rodzaju grze chodzi, najważniejsze jest to, że eksterminacja kosmitów za pomocą różnorodnych narzędzi mordu, wypada naprawdę dobrze i sprawia masę frajdy. Warto również wspomnieć, że gra została stworzona przez studio SCE Cambridge, które później zmieniło się w Guerrilla Games (a jakie tytuły oni stworzyli raczej nie trzeba przypominać).
Crusader: No Remorse. Tytuł być może bardziej znany posiadaczom konsoli Sega Saturn lub PC-towcą, na PSX przeszedł on prawie bez echa. Gra to izometryczna strzelanka, gdzie obok wesołej rozwałki oponentów od gracza wymagana jest odrobina refleksji i planowania swoich działań. Głównym bohaterem którym przyjedzie nam pokierować zostaje żołnierz Światowego Konsorcjum Ekonomicznego, którego zadaniem jest powstrzymywanie ataków terrorystycznych zagrażających organizacji i pokojowi na świecie. Od samego początku widać, że twórcy czerpali mocne inspiracje z Syndicate, oczywiście dodając sporo od siebie. Zarówno fabularnie jak i gameplayowo, gra jest warta polecenia nawet dzisiaj. Na jedyny minus można zaliczyć jej dość toporne i dziwne sterowanie, do którego jednak idzie dość szybko przywyknąć.
Rival Schools. Chyba jedna z najbardziej niedocenionych bijatyk 3D wydanych przez Capcom. Przyznaje, że wykorzystanie przez twórców dość specyficznych postaci (nawiązują one swoim wyglądem do japońskich szkół) nie przysporzyło tytułowi zbyt wielu fanów na zachodzie. Jednak wygląd bohaterów w bijatyce nie powinien być rzeczą najważniejszą. Fani wirtualnego obijania się po twarzach, którzy sięgnęli po ten tytuł zachwalali system walki podkreślając, że jest on bardzo dobrze zbalansowany i satysfakcjonujący. Na obecne standardy grafika może być już mocno przestarzała i odrzucająca dla niektórych graczy ale jeśli jest się fanem bijatyk i ma się okazję sprawdzić ten tytuł – naprawdę polecam.
Policenauts. Moim zdaniem tytuł wybitny, który jakimś cudem nie przebił się do szerokiego grona odbiorców i nie otrzymał statusu kultowego. Za warstwę fabularną i gameplay'ową odpowiedzialny był Hideo Kojima. Nazwisko na tyle dobrze znane, że każdy sięgający po ten tytuł może być pewien, że opowiedziana historia będzie czymś niezwykłym. Sama gra jest typowym przedstawicielem przygotówek poin-and-click. Liczne i wymagające ruszenia kilku szarych komórek zagadki, elementy zręcznościowe w których sprawdzany jest refleks i zręczność gracza, całość podlane niesamowitym klimatem. Gra niestety nigdy (niezależnie na jakiej platformie się ukazała) nie została wydana poza granicami Japonii – w której również z niezrozumiałych dla mnie powodów sprzedała się dość średnio. Na chwilę obecną w sieci można znaleźć wiele fanowskich tłumaczeń wersji na PSX, więc jeżeli tylko ma się okazję zdobyć ten tytuł, warto wydać na niego ciężko zarobione pieniądze.
Silhouette Mirage. Bardzo ciekawe połączenie dynamicznej platformówki akcji z elementami żywcem wyciągniętymi z popularnej Ikarugi (odporność na niektórych przeciwników zależnie od koloru). Do tego wszystkiego należy dodać bardzo ładną (nawet na dzisiejsze standardy) kolorową grafikę i dynamiczne i widowiskowe walki z bossami. Tytuł odniósł dość spory sukces na konsoli Sega Saturn, konwersja na PSX pomimo kilku ulepszeń niestety nie znalazła wielkiego poklasku pośród graczy. Polecam wszystkim którzy poszukują dynamicznej i wymagającej platformowej gry akcji.
Pop'n Tanks! Kolejna świetna gra która niestety nigdy nie opuściła rynku Japońskiego i nie miała okazji powalczyć o zachodniego klienta. Pop'n Tanks to trójwymiarowa gra akcji w której gracz zasiada za sterami jednego z dostępnych czołgów i jego celem jest pokonanie wszystkich pozostałych oponentów. Rozgrywka brzmi dość prosto i taka też jest ale jest też bardzo wciągająca i satysfakcjonująca. Dla wszystkich zainteresowanych zakupem tej pozycji – gra nie wymaga znajomości języka japońskiego. co prawda jest tu wątek fabularny ale jest on na tyle słaby, że nie warto sobie nim zaprzątać głowy.
Vib-Ribbon. Bardzo specyficzna pozycja wydana na konsolę PSX, będąca również jedną z pierwszych konsolowych gier rytmicznych, które w późniejszych latach święciły swoje triumfy. Jej unikatowość widać zarówno w bardzo specyficznej i oszczędnej oprawie graficznej jak i mechanice zabawy (pokonywanie napotkanych przeszkód w odpowiednim rytmie muzyki). Gra naprawdę potrafi przykuć do telewizora na długie godziny, jednocześnie mocno testując cierpliwość gracza (poziom trudności jest bardzo wymagający). Zaimplementowana ścieżka dźwiękowa wpada w ucho (pomimo tego, że jest tylko 6 utworów) i doskonale komplementuje się z tym co widać na ekranie telewizora. Ciekawostka: Dzięki swojej oszczędnej oprawie gra w całości zgrywa się do pamięci konsoli i nie wymaga płyty w czytniku, można ją zastąpić dowolną płytą audio, jednocześnie wykorzystując ją jako źródło nowych piosenek do samej gry.
CDN.