Ścigana przez zabójcę, który nigdy nie chybia Midnight trafia na Casey'a Jonesa oraz pewnego muskularnego żółwia imieniem Raphael. Żółw olał by sprawę, ale obfite wdzięki uciekinierki nie pozwalają Casey'owi na podobną obojętność. Tak zaczyna się dzika jazda pełna akcji, wybuchów, akcji, wybuchów… wspominałem o akcji i wybuchach?
Komiks może stanowić pewien szok dla tych wszystkich, którzy pamiętają "Wojownicze Żółwie Ninja" z komiksów wydawanych u nas przez Egmont i Tm-Semic w latach '90 oraz którejś z animacji. Dla mojego rocznika, to przede wszystkim pierwsza z nich, czyli serial z lat 1987-1996:
Oryginalne Żółwie powstały w roku 1984 jako czarno biały, komiksowy zin. Brutalne, mroczne mutanty niezbyt przypominały swoje wygładzone, skomercjalizowane wersje:
Co najważniejsze, za tworem tym stali Kevin Eastman i Peter Laird. Pierwszy z nich napisał także scenariusz omawianego tu "Bodycount".
Samo nazwisko głównego złola: „Johny Woo Woo” jednoznacznie wskazuje na podstawową inspirację twórców. Scenarzysta w posłowiu wspomina, że realizację poprzedził seans, na którym wspólnie z Simonem Bisleyem obejrzeli cięgiem „Płatnego Mordercę”, „Kulę w Łeb” i „Dzieci Triady”.
To jeden z tych komiksów, które powstają, gdy twórcy chcą się przede wszystkim dobrze bawić i odreagować. Dzika, niczym nieskrępowana rozrywka na totalnym przegięciu. Coś dla fanów rozwałki, gałek wyskakujących z oczodołów i „Lobo” z czasów świetności serii.
Simon Bisley, jedna z największych gwiazd świata komiksu, znany jest ze swej skłonności do przesady. W tym komiksie daje upust wszelkim rządzom czyniąc z niego pozycję jeszcze brutalniejszą, niż oryginale Żółwie. Tutejszy Raphael szyje z karabinu i nie przebiera w słowach.
"Bodycount" spodoba się każdemu, kto szuka nieskomplikowanej, radosnej rozwałki. To pozycja pokroju "Mad Max: Fury Road", w której nie chodzi o nic ponad ostrą jazdą i właśnie dlatego fanom gatunku zapewnia mnóstwo czystej frajdy.
Więcej komiksów na Instagramie: @komiksowy_pamietnik