Ach, potęga marketingu! Kosztujący zaledwie 6 milionów dolarów film Brightburn bazuje na wyśmienitym pomyśle, który został wyciśnięty do ostatniej kropli podczas kampanii reklamowej. "Hej, widzowie, to będzie film o tym, co by było, gdyby młody Superman okazał się zły!" A widzowie na to: "O, to bardzo fajny pomysł, interesująca odmiana wśród powodzi wysokobudżetowych filmów o herosach". Takie zagranie jest bardzo słuszne, bo w przeciwnym razie Brightburn najpewniej zdobyłby dużo mniejszą widownię (tymczasem twórcy mają na koncie sukces - 18 milionów $ po premierowym weekendzie). Jednocześnie jest to największy problem dla tej produkcji, bo obiecuje więcej, niż faktycznie dostajemy.
Brightburn nawet nie udaje, że nie jest filmem o Supermanie. Zamiast Clarka Kenta jest Brandon Breyer, jego rodzicami nie są Jonathan i Martha, a Kyle i Tori, a ozdobne, piękne S staje się poszarpanym, niepokojącym BB. Twist jednak polega na tym, że dwunastoletni Brandon, niezbyt lubiany w szkole, za mądry dla kolegów i koleżanek samotnik, którego interesują drapieżne osy i anatomia, jest klasycznym cichym chłopakiem, który w końcu wybucha i nie czuje z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Wspomniana na wstępie pewnego rodzaju krzywda, którą filmowi wyrządzili marketingowcy, sprowadza się do: zwiastuny pokazują dużo efektownych scen, z czego wiele dzieje się bardzo późno, a gotowa produkcja w zanadrzu posiada niewiele dodatkowych niespodzianek. Pierwsze 45 minut filmu jest bardzo spokojne, można by wręcz rzecz, że momentami nudnawe, a dopiero druga połowa spuszcza ze smyczy swojego bohatera i zaczyna zbliżać Brightburn do tego filmu, który był reklamowany.
Oczywiście spokojne budowanie postaci i świata nie jest niczym złym, gdyby scenariusz oferował więcej warstw. Film jest bardzo prosty i to, w jaki sposób pokazuje przemianę głównego bohatera, może być dla wielu widzów za mało intensywne. Trzeba jednak przyznać, że w kontekście tych 90 minut trudno byłoby wcisnąć więcej psychologii - to co jest działa dobrze i prowadzi do zacnego finału. Małe kroki, jakie Brandon stawia na drodze do "złoczyństwa" są pokazane mądrze, a zachowania rodziców w myśl zasady "im bliżej problemu jesteś, tym trudniej ci go dostrzec" wydają się bardzo wiarygodne.
Najważniejsze jest i tak tylko i wyłącznie to, czy Brightburn dostarcza godziwej rozrywki. Moim zdaniem - tak. Po obowiązkowym powolnym początku sprawy zaczynają nabierać tempa, a w pokazywaniu różnych okropieństw (serio, poziom gore jest zaskakująco wysoki) nie przeszkadza skromny budżet. Wręcz przeciwnie - wymusił kreatywne podejście do filmowania. Widać zresztą, co twórcy byłby w stanie zrobić z większą kasą i ekipą - pokazywana w zwiastunach scena w kafejce jest świetnie wyreżyserowana, a Brightburn posiada takich sekwencji kilka.
Reklamowany nazwiskiem Jamesa Gunna (który film produkuje, a którego bracia napisali scenariusz) jest tak naprawdę dziełem młodego filmowca Davida Yarovesky'ego, dla którego jest to pierwsza tak duża, kinowa produkcja. Patrząc na talent i pasję, chciałbym, by ten twórca okazał się lepszy niż Josh Trank (ten zachwycił część publiczności ciekawym filmem w podobnym klimacie - Kronika, a potem zderzył się z Fantastyczną czwórką i odniósł poważne obrażenia). Brightburn to bardziej horror z elementami filmu superbohaterskiego, niż film superbohaterski z elementami horroru. Być może odwrotne podejście byłoby lepsze, ale jestem pewien, że pomysł zostanie rozwinięty w nieuniknionej kontynuacji. A na razie 6,5/10.
PS Grający główną rolę Jackson A . Dunn jest świetny