Mass Effect. Andromeda: Inicjacja - recenzja - Froszti - 10 lipca 2019

Mass Effect. Andromeda: Inicjacja - recenzja

Na rodzimym rynku w ostatnich latach pojawiło się sporo tytułów, które stały się książkowymi uzupełnieniami gier video. Jedne z nich było bardzo dobre inne zaś miały dość spore problemy ze swoją jakością. Jak na tym tle wypada książkowy prequel Mass Effect Andromeda?

Wszechświat jest ogromny i wciąć wiele jego zakątków nie została odkryta. Ludzie, którzy są jedną z najmłodszych ras, zamieszkujących naszą część galaktyki robią wszystko, aby zaznaczyć swoją obecność w bezkresie kosmosu. Zarówno Przymierze, jak i masa prywatnych korporacji, dąży za wszelką cenę do rozwoju człowieczeństwa. Niestety ich starania nie zawsze są skuteczne i bardzo często niezbyt etyczne. W takim właśnie świecie żyje porucznik Cora Harper. Do niedawna trybik wojennej machiny Przymierza, która przez ostatnie lata szkoliła się na biotyka bojowego pod okiem komandosów asari. Świetnie wyszkolony żołnierz, będący skuteczną bioniczną machiną do zabijania, na pewno miałby szansę zaistnieć w szeregach ludzkiej armii. Pani porucznik postanawia jednak poszukać w swoim życiu innych wyzwań, odchodzi z Przymierza i dołącza do Inicjatywy Andromeda. Projektu mającego na celu wysłanie kolonizatorów w dalekie i niezbadane części wszechświata, gdzie na ludzi czeka nowy początek. Cywilny projekt sponsorowany przez wielkich krezusów pod nadzorem Aleca Rydera skrywa jednak wiele mrocznych tajemnic. Na porucznik Harper, już na samym początku jej nowej pracy, czeka spore wyzwanie. Musi ona odnaleźć skradzioną technologię, która może okazać się przysłowiowym gwoździem do trumny dla całego projektu.

Miłośnicy klasycznej trylogii Mass Effect, muszą zapomnieć o dzielnym komandorze Shepardzie i jego załodze, która działała często z altruistycznych pobudek i była gotowa poświęcić swoje życie dla dobra ogółu. Andromeda pokazuje zupełnie inny obraz galaktyki, w której istotne są tylko trzy elementy: technologia, pieniądze i władza. Rzeczy te nieostatnie się przenikają i mają mniejszy lub większy wpływ na każdą żywą istotę. Świetnie kontrastuje to z postacią Cory, która sporo czasu spędziła w armii Przymierza, w której wszystko było czarne albo białe. Teraz po zrzuceniu munduru widzi ona, że świat jest wielobarwny i nic w nim nie jest takie oczywiste. Książka niemalże od samego początku porywa czytelnika w wir wartkiej akcji. Na pewno nie będzie tutaj czasu na nudę, każda kolejna strona przynosi ze sobą sporo fabularnych wydarzeń. Liczne starcia, w których bierze udział Cora, są zaprezentowane naprawdę dobrze, pozwalając przez chwilę poczuć dynamikę potyczek. Jeżeli jednak ktoś liczy na bitwy, od których zależy los milionów istnień, będzie zawiedziony. Potyczki są tutaj w większości przypadków bardzo „kameralne”, a ich znaczenie jest bardzo przyziemne: życie albo śmierć jednostki. Brak wyraźnym pompatycznych treści sprawia, że książka dość mocno odróżnia się od tego, co do tej pory było uwydatnianie w serii Mass Effect (przynajmniej w klasycznej trylogii) i może być lepiej odebrana przez miłośników szeroko pojętego sci-fi. Oczywiście fani ME powinni być również ukontentowani lekturą książki, nadal jest tu mnóstwo treści i elementów, które są stałą częścią tego uniwersum.

Widowiskowe walki to jednak tylko dodatek do bardziej poważnej treści, którą ma do zaoferowania książka. Coś, co tylko z pozoru wydaje się niewinnym cywilnym projektem „naukowym”, okazuje się tylko wierzchołkiem skrywanej piramidy. Im bardziej czytelnik będzie zagłębiał się w fabule tytułu, tym mocniej będą przed nim odkrywane mroczne i brutalne prawdy tamtego świata. Zarówno Przymierze, jak i wielkie korporacje są gotowe do robienia rzeczy, o których nikt głośno nie mówi, aby tylko rasa ludzka jeszcze bardziej ewoluowała. Eksperymenty genetyczne, mało etyczne badania nad cybernetyką i rozwojem sztucznej inteligencji. Oficjalnie nikt takich badań nie popiera, a nawet są one całkowicie zakazane ale to, co się dzieje w ukrytych zakamarkach tajnych placówek badawczych, to już zupełnie inna kwestia. Prace mające na celu połączenie komputera i człowieka, mają również mocno wymierny wpływ na samą porucznik Harper. W jej ciało zostaje wszczepiony chip, który okazje się czymś więcej niż tylko implantem mającym wspomagać jej naturalną siłę. Czytelnik obserwuje jak Cora, która początkowo nieufnie podchodzi do nowej technologii, z biegiem czasu zaczyna coraz bardziej polegać na swoim bezcielesnym towarzyszu. Ich relacja zaczyna nabierać coraz większej wymiarowości, co z kolei pozwala na ewolucję sztucznej inteligencji, która zaczyna lepiej rozumieć ludzi jako istoty żywe. Szkoda tylko, że zarówno wątek współegzystencji człowieka i SI, oraz temat nieetycznych prac naukowych, jest tutaj przedstawiony bardzo pobieżnie. Szybkie tępo książki nie pozwoliło na poświęcenie tej tematyce zbyt wiele czasu. To duży błąd, bo ten element książki jest naprawdę bardzo interesujący.

Konstrukcja całego dzieła sprawia, że bez najmniejszego problemu po tytuł mogą sięgnąć ludzie, którzy nie mieli przyjemności wcześniej ogrywać ME Andromeda, a nawet tacy, dla których Inicjacja to pierwszy kontakt z serią. Oczywiście czytelnicy, którzy już wcześniej dzierżyli pada w dłoniach, lepiej zrozumieją niektóre zależności i poruszone wątki, ale nie jest to koniecznie, aby dobrze się bawić przy tej lekturze, tym bardziej że jest to przecież prequel gry.

Jak już wspominałem we wstępie, książki powiązane z grami można zaliczyć do grona dobrych lub złych (sporadycznie zdarza się pozycja, którą można określić mianem średniej). MEA: Inicjacja zalicza się na całe szczęście do tej pierwszej grupy. Jest to książka doskonale sprawdzającą się zarówno jako dzieło dla miłośnika serii, jak i dla kogoś, kto lubuje się w dynamicznych powieściach sci-fi. Tytuł spełnia również inną dość istotną rolę – zachęca do własnoręcznego sprawdzenia gry, nawet jeśli inna gracze ocenili ją niezbyt pochlebnie.  

Radosław Frosztęga

Froszti
10 lipca 2019 - 11:36