Recenzja mangi: Murcielago #7-#12 - Froszti - 14 października 2019

Recenzja mangi: Murcielago #7-#12

Żar gorących ciał, wszechobecna pachnąca metalicznie krew oraz kulinarne kuchenne rewolucje. Manga Murcielago nie zwalnia tępa, wręcz przeciwnie wrzuca kolejny bieg i oferuje czytelnikowi jeszcze większą dawkę nietuzinkowej rozrywki. Tytuł, który może zachwycić albo całkowicie odrzucić jedno jest jednak pewne, obojętnie obok niego zdecydowanie nie można przejść.

Tak jak zostało przedstawione we wstępie, historia w mandze nie zwalnia, atakując czytelnika kolejnymi dynamicznymi treściami. Tomik siódmy rzuca przed bohaterami dość poważane wyzwanie. Policja będzie musiała rozwiązać sprawę tajemniczej organizacji, która działa nieprzerwanie od momentu zakończenia II Wojny Światowej. Moment, w którym z więzienia ucieka jej szef, a grupa radykałów zmienia swoją nazwę, staje się punktem zwrotnym. Organizacja wypowiada policji wojnę, w której ofiarami mogą być setki, jeśli nie tysiące niewinnych cywili. Sprawę należy jak najszybciej zamknąć, a najlepszym na to sposobem jest całkowita eliminacja zagrożenia. Kto lepiej mógłby się w tej roli sprawdzić jak nie Kuroko, która wręcz pali się do małej eksterminacji oponentów. Zanim jednak to nastąpi, będzie ona musiała odnaleźć kryjówkę terrorystów. Tym razem jednak czarnowłosa zabójczyni nie będzie jedynym bohaterem, który obroni miasto. Stróże prawa odegrają tutaj dość znaczącą rolę, narażając często swoje życie i zdrowie, aby tylko powstrzymać przestępców. Cała spraw ciągnie się przez trzy kolejne tomy, oferując czytelnikowi masę nieprzerwanej i widowiskowej akcji. Pojawiają się również pewne nowe drobne okruszki, pozwalające rzucić odrobinę więcej światła na wciąż tajemniczy główny wątek. Z cienia zaczyna powoli wychodzić osoba, która wydaje się odpowiedzialna za całe zło, które rozlewa się po metropolii. Cały wątek organizacji Ousenkai kończy się na początku dziewiątego tomu, reszta miejsca poświęcona jest dość nietypowej jak na standardy Murcielago historii, w której dość znaczącą rolę ogrywają mechy. Mały dodatek będący odskocznią od bardziej mrocznej treści, który doskonale jednak wpasowuje się w humorystyczny klimat mangi.

Tomik dziesiąty i jedenasty to nowa sprawa, która zaczyna się w momencie, kiedy Hinako i Kuroko udają się do oceanarium w celu zobaczenia nowego nabytku – rekina tygrysiego. Duży drapieżnik musiał mieć dość specyficzną dietę, bo wraz z nim pływa ludzka ręka. Szybko okazuje się, że ludzka kończyna jest tylko małą częścią o wiele większej dość makabrycznej sprawy. Śledztwo przenosi bohaterki do małej rybackiej wioski, w której w dość tajemniczych okolicznościach giną osoby, które miały wcześniej zatargi z prawem. Cała sprawa powiązana jest z kakure-kirishitan „ukrytymi chrześcijanami”, których historia sięga XVII wieku. Mamy tutaj do czynienia z dwoma najbardziej spokojnymi tomami serii Murcielago. Nie ma tutaj dynamicznych walk, trup nie ścieli się gęsto, a posoka nie zalewa kolejnych kadrów komiksu. Całość historii opiera się na mozolnym śledztwie, odkrywaniu kolejnych poszlak i dowodów oraz duchowych rozterkach detektywa będącego opiekunem Kuroko, który miał bliskie relacje z jedną z ofiar. Końcówka sprawy jest ciekawa, może nawet odrobinę zaskakująca i pozwalająca ponownie odkryć coś więcej na temat głównego wątku mangi.

Tomik dwunasty powraca na stare utarte i sprawdzone schematy dynamicznej treści. Spraw tajemniczych zgonów mistrzów miecze rozpoczyna się pod koniec wcześniejszej części, ale dopiero tutaj nabiera należytego rozmachu. Kuroko nareszcie spotyka godnego siebie przeciwnika, który może stanowić dla niej śmiertelne niebezpieczeństwo. Sprawa ciągle pozostaje otwarta i nadal nie wiadomo kto wyjdzie z tego pojedynku zwycięsko. Dodatkowym smaczkiem dla niektórych czytelników mogą być tutaj liczne nawiązania do historii Japonii, szczególnie do samurajów i rodu Miyamoto.

Epizodyczna forma historii, brak wyrazistej głównej fabuły, które podawana jest tutaj w formie malutkich kawałeczków, które należy pieczołowicie samemu składać, wcale nie odbija się negatywnie na Murcielago. Wręcz przeciwnie manga ma już dwanaście wydanych części, a każda kolejna wydaje się coraz lepsza i bardziej zachwycająca czytelnika. Ogromną zaletą, ale też po części wadą tytuły, są charakterni bohaterowie, którzy w wielu momentach stanowią o sile danego wątku. Niestety są momenty, w których pojawia się ich taka ilość, że trudno wszystkich spamiętać a tym bardziej znać relacje, jakie pomiędzy nimi zachodzą. Jest to jednak szukanie ewentualnych wad na siłę, bo tak naprawdę Murcielago jest tak skonstruowane, napisane i narysowane, że naprawdę trudno się tutaj do czegoś przyczepić.

Miłym dodatkiem do bardziej krwawej treści są liczne nawiązania kulinarne, które autorka umieszcza w poszczególnych tomikach. W niektórych częściach kulinarne rewolucje są tylko malutkim dodatkiem, w innych zaś odgrywają bardziej znaczącą rolę należytego spowolnienia akcji i wytłumienia wszelkich emocji, które później wybuchają ze zdwojoną siłą. Kolejnym świetnym uzupełnieniem poszczególnych tomików, są krótkie historie umieszczone na końcu każdej części. W głównej mierze są to humorystyczne opowiastki, które jednak momentami potrafią pokazać przeszłość niektórych postaci, stanowiąc świetne uzupełnienie dla głównej fabuły, która jest dość skąpa w szczegóły.

Kompletnie nic nie zmienia się w kwestiach wizualnych mangi. Rysunki nadal są śliczne, wpadające w oko, kolejne kadry pokazują dynamizm wydarzeń, a żeńskie postacie epatują pięknem fizycznym. Brak zmian niestety dotyczy również teł, które ciągle są nijakie albo w ogóle ich tutaj brakuje.

Murcielago to naprawdę dobra seria epatująca brakiem pruderii w pewnych kwestiach i często niebezpiecznie balansująca na cienkiej granicy dobrego smaku. Niektórzy mogą być mocno przytłoczeniu treściami komiksu i niezbyt przychylnie się do niego odnosić inni zaś będą urzeczeni pomysłem i wykonaniem, pochłaniając kolejne tomiki z niekłamaną przyjemnością. Na pewno ogromną siłą tytułu jest przesadyzm niektórych treści, ale podany w bardzo specyficznej humorystycznej formie. Tytuł nie stara się na siłę być realny i nadmiernie poważny, doskonale wiedząc, że tak należy podać mocniejsze treści.

Radosław Frosztęga



Za udostępnienie mangi do recenzji dziękuję Wydawnictwu Waneko.

Froszti
14 października 2019 - 10:58