Recenzja: Superman. Czerwony Syn - Froszti - 5 lutego 2020

Recenzja: Superman. Czerwony Syn

Zapomnijcie o Kal-Elu, który ląduje na terenie USA i jest wychowany na dzielnego Amerykanina przez rodzinę Kentów. Pora na „duży” rewizjonizm historyczny i wywrócenie do góry nogami wszystkiego, co znaliście do tej pory. Młody Superman tym razem omija szerokim łukiem imperialistyczną Amerykę i ląduje prosto w ogródku Stalina. Czerwony syn rośnie na potężnego komunistę, który zaprowadzi na świecie ład i porządek, a wszystko to pod czerwonym sztandarem.

Smallvile zostało daleko w tyle za kapsułą niosącą małego superczłowieka. Tym razem miejscem docelowym okazuje się malutka ukraińska wieś, gdzie zostaje on przygarnięty przez parę lokalnych wieśniaków okolicznego kołchozu. Lata mijają, a młody towarzysz rośnie w komunistycznym duchu, pielęgnując w sobie ogromną miłość do Związku Radzieckiego. Kiedy jego ponadnaturalne zdolności zaczynają się coraz mocniej objawiać, zwraca on uwagę samego Stalina, który nie może przepuścić takiej okazji. Zostaje on wielkim bohaterem narodu radzieckiego, a niedługo potem staje na czele partii i kraju, niosąc całemu światu czerwoną utopię. W tym czasie po drugiej stronie oceanu, gdzie władze niestety nie mogą się pochwalić własnymi „bohaterami”, Lex Luthor stara się stworzyć za wszelką cenę przeciwwagę dla Czerwonego Supermana, nawet jeśli będzie oznaczać to śmierć niewinnych ludzi.

Ikona amerykańskości i wolności przeniesiona w realia Związku Radzieckiego. Brzmi to tak irracjonalnie, dziwacznie i intrygująco, że dziw bierze, że nikt wcześniej nie wpadł na tego typu pomysł. Na całe szczęście mamy Marka Millara, w którego wyobraźnia najwyraźniej nie ma granic. Jeśli myśli ktoś, że stworzona przez scenarzystę historia to kolejny sztampowy komiks, w którym mamy jasny podział na demokratyczny zachód i komunistyczny wschód to bardzo grubo się myśli. W tej alternatywnej historii nic nie jest nazbyt oczywiste i tylko czarno-białe. Typowy podział na dobrych i złych w zasadzie tutaj nie istnieje, ba trudno nawet określić czy ktokolwiek jest tutaj „dobry”, bo każdy stara się odkroić wielki kawałek światowego tortu dla siebie. Zarówno demokracja, jak i komunizm obrywają tutaj po równo, zostając pokazane jako ustroje, w których prędzej czy później dana władza ma obywatela w głębokim poważaniu i dąży do tego samego tylko innymi metodami.

Cały zaserwowany odbiorcy scenariusz to genialny i mocno polityczno-satyryczny obraz alternatywnej historii, w której każdy może się doszukać pewnych odniesień do bardziej realnego świata. Świetnie nakreślony konflikt na linii Superman – Lex Luthor, w którym istotną rolę ogrywają przemyślane dialogi, potrafi pochłonąć czytelnika bez reszty i zapewnić mu masę niesamowitych wrażeń.

Millar decyduje się na pokazanie Supermana w roli wielkiego budowniczego komunizmu, który stojąc na czele kraju, stara się „przekonać” inne narody, aby przystąpiło do jego wizji utopii. Jego władza postępuje początkowo dość pokojowo z innymi krajami, dając im pewien rodzaj wyboru (dość iluzorycznego), jednocześnie rozwiązując pewne problemy własnych obywateli (np. głód, wojny). Dążenie do wizji idealnego świata powoduje jednak przekraczanie przez niego coraz mocniej granicy podstawowej moralności, czego objawem jest między innymi eliminacja (nie fizyczna) swoich przeciwników i krytyków. Nie wiele lepiej dzieje się po drugie stronie oceanu, gdzie oszalały chęcią zniszczenia Supermana Lex Luthor z jednej strony stara się uratować swój kraj przed niechybnym upadkiem, a z drugiej obywatele są dla niego tylko półśrodkiem do wyznaczonego celu.

Autor kreśli również na nowo historię innych bohaterów DC (Batman, Green Latern, Wonder Woman), którzy w swoich nowych wcieleniach mają tutaj swoje pięć minut, mając wymierny wpływ na całą fabułę.

Wizualnymi aspektami nietuzinkowego działa zajął się min. Dave Johnson, rysownik mający w swoim portfolio kilka okładek dużych dzieł. Tym razem jednak postanowiono przed nim oraz Kilianem Plunkettem, zadanie zilustrowania całego scenariusza i śmiało można napisać, że spisali się oni bardzo dobrze (ocena mocno subiektywna). Mocno toporna stylistyka rysunków epatuje socrealizmem, który dosłownie wylewa się z kolejnych kadrów komiksu, podkreślając tym sposobem jeszcze bardziej treść fabularną. Całości dopełnia świetna paleta kolorów zastosowana przez Paula Mountsa, w której dominują odcienie szarości przypominające wczesne lata stosowania technicoloru.

Rodacy! Wielbicie DC i dobrych komiksów! Czym prędzej udajcie się do sklepu, aby nabyć to cudeńko, które śmiało można określić jednym z najlepszych komiksów z Supermanem, jakie pojawiły się na rynku – szczególnie jeśli jeszcze tego nie zrobiliście przy wcześniejszym wydaniu. Śmiem przypuszczać, że Czerwony Syn zapewni wam masę niesamowitych wrażeń podczas lektury, a posiadanie tego dzieła na półce będzie napawać was nieustannie dumą. Niezależnie od tego, czy dopiero zaczyna się wasza przygoda z komiksami, czy może jesteście już starymi wyjadaczami tematu.

Radosław Frosztęga

 

+ historia

+ bohaterowie

+ rysunki


Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Froszti
5 lutego 2020 - 14:15