Recenzja: Batman Który się Śmieje - Froszti - 27 lipca 2020

Recenzja: Batman, Który się Śmieje

DC Comic przyzwyczaiło swoich fanów do tego, że uwielbia wszelkiego rodzaju fuzje czy wzajemne przenikania się poszczególnych tytułów. Często postać pojawiająca się w jednej serii, otrzymuje później swój własny tytuł, łącząc tym samym oba „uniwersa”. Przykładem tego może być właśnie recenzowana pozycja, której główna postać wyewoluowała w cyklu „Batman Metal”. Pora więc sprawdzić jak poradzi sobie ona w swoim własnym komiksowym „świecie”.

Całość zaczyna się dosyć standardowo, wielki obrońca Gotham ściga grupę pomniejszych przestępców. Szybka, widowiskowa akcja i przeciwnik zostaje unieszkodliwiony. Prawdziwa niespodzianka następuje dopiero w momencie odkrycia „towaru”, którego przestępcy tak zaciekle bronili. Okazuje się nim być trumna ze zwłokami samego … Bruce'a Wayne'a. Ciało po krótkim śledztwie okazuje się pochodzić z alternatywnego uniwersum, gdzie ścieżka życia miliardera poszła w zupełnie innym kierunku rozwoju. Cała sytuacja jest dopiero początkiem większego zamieszania, w wyniku którego pojawi się więcej zwłok tego typu. Samo Gotham zyskuje również dwie dodatkowe wersje Batmana, z czego tylko jedna „standardowa” trzyma się jeszcze przyjętych zasad. Pozostała dwójka (Ponur Rycerz i Batman, który się śmieje) skupia się na szerzeniu chaosu i szaleństwa, zaczynając od pojawienia się w Azylu Arkham w celu zabicia największego ze swoich wrogów. Osadzony okazuje się jednak tylko podstawioną marionetką, a sam Joker zjawia się w kryjówce Batmana. Popełnia on tam samobójstwo, uwalniając toksynę ze swojego serca, która infekuje człowieka nietoperza, która ma zamienić go właśnie w Batmana, Który się Śmieje, tym samym dając początek całej serii wydarzeń. Pozostaje pytaniem, jak długo uda mu się powstrzymywać działanie trucizny i czy będzie on zdolny, pokonać swoje własne alternatywne oblicza?

Sam zarys historii wydaje się mocno szalony, ale również na swój sposób intrygujący. Walka Batmana ze swoim alternatywnym szalonym wcieleniem rodem z serii „Hellraiser”, gdzie swoje trzy grosze i sporą porcję ołowiu dokłada jeszcze Ponury Żniwiarz, to podstawa naprawdę ciekawie zapowiadającego się scenariusza. Scott Snyder od pierwszych stron komiksu rozpala wyobraźnię czytelnika, starając się stworzyć dynamiczny album zaspokajający potrzeby fanów obrońcy Gotham. Tak jak zostało to już wspomniane we wstępie, pomysł na tytuł wyewoluował z serii „Batman Metal”, więc należy się tutaj spodziewać licznych na wiązań do wydarzeń z tamtego świata. Całość scenariusza jest jednak skonstruowana w taki sposób, że ktoś nieznający owego tytułu, nie powinien się tutaj czuć mocno zagubiony.

Snyder, bazując na pewnych schematach, które miałe inne komiksy, starał się stworzyć coś nowego. Zaserwowany tutaj nietuzinkowy koncept standardowej walki dobra i zła, zarówno w fizycznym, jak i psychicznym wymiarze, jest czymś odświeżającym i mającym naprawdę spory potencjał. Niestety jednak po pierwszym zauroczeniu następuje dosyć bolesne opamiętanie. Twórca scenariusza i jego maniera opowiadania historii przez pryzmat mocno rozbudowanych dialogów, nie każdemu będzie musiała przypaść do gustu. Istna ściana tekstu, którą zostaje zarzucony czytelnik, często w dosyć znaczący sposób ogranicza dynamikę całego dzieła, w kilku momentach nawet całkowicie ją zabijając. Odbiorca będzie zmuszony czytać pojawiające się dialogi z naprawdę wielką uwagą, starając się odkryć pomiędzy rozbudowanym tekstem ukryte przesłanie Snydera, które nie zawsze jest racjonalne.

Abstrahując od samej historii, która ma tutaj swoje lepsze i gorsze momenty, ciekawym elementem komiksu są świetnie wykreowani bohaterowie. Nie ma możliwości jednoznacznego określenia jednej głównej postaci. Zależnie od rozdziału, główne skrzypce będzie grał kto inny: raz będzie to standardowa wersja Batmana; kiedy indziej jego uśmiechnięta alternatywa, albo ta uwielbiająca broń palną; jeszcze w innym rozdziale mocniejsza uwaga zostanie skupiona na postaci Jamesa Gordona i jego syna z mocno morderczymi skłonnościami. Taka różnorodność sprawia, że poszczególne rozdziały epatują zupełnie innym klimatem, gdzie ledwie wyczuwalna nić łączy je w większą spójną całość.

Zdecydowanie najlepszym elementem dzieła jest jego oprawa graficzna. Rysunki to w przeważającej części prace Jocka, który cechuje się dosyć specyficznym stylem. Jego dzieła nacechowane są surową i prostą estetyką. Mocna, często kanciasta kreska tworząca poszczególne postacie, czy ogólna pozorna niedbałość w kreśleniu teł, znacząca odbiega od standardowej formy komiksów superbohaterskich. Jednak taka forma komiksowej sztuki, doskonale współgra tutaj z „szaloną” treścią, podkreślając jej odmienność i mroczniejszy klimat. Jeśli chodzi o rysunki autorstwa Eduardo Risso, są one już bardziej „standardowe”, co nie oznacza, że mocna je określić mianem przeciętnych.

Niczego złego nie można napisać na temat rodzimego wydania, które prezentuje się naprawdę bardzo dobrze. Twarda oprawa z lakierowany elementami potrafi przykuć wzrok potencjalnego nabywcy, do tego dochodzi dobra jakość papieru i druku, oraz kilka dodatków (chociażby alternatywne okładki).

Batman Metal. Tom 1. Batman, który się śmieje to dzieło z wielkim potencjałem, który w pierwszym tomie nie został jednak do końca wykorzystany. Pozycja jest jednak na tyle intrygująca, że warto dać jej szansę na rozwiniecie skrzydeł. Szczególnie jeśli jest ktoś wielkim fanem Batmana i chce poznać jego inne bardziej mroczne i szalone oblicza.

Radosław Frosztęga

Jest dobrze, mogło być jednak zdecydowanie lepiej.
Froszti
27 lipca 2020 - 10:09