Black Mesa 1.0 - w końcu mogę napisać recenzję gry! - fsm - 29 lipca 2020

Black Mesa 1.0 - w końcu mogę napisać recenzję gry!

fsm ocenia: Black Mesa
90

Half-Life pojawił się na świecie w 1998 roku. Przeszedłem go w okolicach premiery, później jeszcze raz. W 2012 ambitni fani stworzyli Black Mesa, mod totalny, który odtwarzał oryginalną grę na silniku Source. Przygotowano ok. 2/3 gry i udostępniono za darmo - wyszło super, przeszedłem. W 2015 roku Black Mesa trafiła na Steam, a w marcu 2020 w końcu pojawiła się w finalnej wersji, z dołączonym i mocno rozbudowanym kosmicznym finałem. A ja niniejszym przeszedłem kampanię po raz czwarty. Było warto!

Black Mesa to Half-Life na sterydach. Wszystko to, co było rewolucją 22 lata temu, dziś jest standardem, trzeba więc było podkręcić coś więcej, niż tylko grafikę. Milczący protagonista Gordon Freeman, naukowiec zmuszony do walki o przetrwanie, był swego czasu niesamowitą rzeczą. Historia opowiedziana bez przerywników filmowych również. Do tego dołożono sprytnie wykorzystane skrypty (pamiętam zaskoczenie, gdy w połowie gry Gordon został schwytany przez żołnierzy, a ja natychmiast wczytałem zapis próbowałem temu wydarzeniu zapobiec) i dobrze zaprojektowaną kampanię pełną prostych zagadek i ekscytujących strzelanin. Efekt końcowy? FPS o historycznej wartości.

Ekipa Crowbar Collective dostarcza klasyka w nowych szatach z mocno rozbudowanym rozdziałem dziejącym się po drugiej stronie teleportu umieszczonego w kompleksie Lambda. To jest największa nowość w pełnej wersji gry. Xen trwa teraz dobre 4-5 godzin, ale momentami sprawia wrażenie rozciągniętego na siłę. Szczególnie w rozdziale "Interloper", który ciekawie rozbudowuje świat gry, ale ma zdecydowanie za dużo ucieczek przed potworami, zabaw kabelkami i elementów platformowych. To był jedyny moment podczas całej zabawy, kiedy poczułem się znudzony. Ale tak generalnie kosmiczny wymiar w Black Mesa zyskał zupełnie nową tożsamość z kilkoma świetnymi momentami (ludzka baza w klimacie filmu Alien - bomba!), widoczki są piękne, a satysfakcja z spora.

Spędziłem ponad 13 godzin w skórze Gordona Freemana, doceniając nagrane na nowo dialogi, piękne tekstury (choć, niestety, nie wszystkie - czasem widać mający dwie dekady rodowód gry), pojawiającą się w wybranych momentach napisaną od nowa muzykę, przypominając sobie wszystkie dobre momenty, które przecież znam, ale teraz zyskały nowe, świeże oblicze. Jeśli dodamy do tego bardzo rozsądną cenę, jaką Valve pozwoliło twórcom moda żądać od graczy i fakt, że BM to najlepsza możliwa opcja na rozpoczęcie przygody z uniwersum Half-Life, to pojawi się żal związany tylko z jedną rzeczą - że dodatki Blue Shift i Opposing Force nie zostały jeszcze tak pięknie przygotowane.

Black Mesa to hołd dla jednego z najlepszych FPSów w historii branży i przy okazji jeden z najlepszych remake'ów w ogóle. Gdyby nie okazjonalne małe problemy z płynnością gry, słabe tekstury tu i tam, czy ten sztucznie rozciągnięty w kilku miejscach Xen, byłoby idealnie. A jest "tylko" bardzo, bardzo dobrze. O nie! :)

fsm
29 lipca 2020 - 15:01