Witam wszystkich po dłuższej przerwie. Cały sierpień spędziłem na kursach i testach, które musi zdać każdy przedstawiciel ubezpieczeniowy, więc na granie w gry wideo, a tym bardziej na pisanie o nich nie miałem zbyt wiele czasu.
Chciałbym jednak pochwalić się, że po niemal pięciu latach, które spędziłem z The Fruit of Grisaia udało mi się w końcu zobaczyć wszystkie zakończenia w tej japońskiej grze erotycznej, która nie bała się poruszać drażliwych tematów.
W międzyczasie udało mi się ukończyć Bioshock Infinite wraz z dwoma dodatkami fabularnymi stanowiącymi prawdziwe zakończenie całej trylogii, zaliczyć dodatkowy epizod w pierwszym sezonie The Walking Dead, przejść Doom z 1993r. na poziomie Ultra-Violence oraz przede wszystkim zdobyć wszystkie trofea w Resogunie, co uważam za jeden z największych wyczynów w swojej karierze gracza. Po tym wszystkim zacząłem skakać po przeróżnych grach, zupełnie nie wiedząc za co powinienem się zabrać. Zawsze tak mam jak skończę coś poważniejszego.
Darksiders
Jedną z takich produkcji okazało się Darksiders, którego nie widziałem na oczy przez od siedmiu lat. Historię o jednym z jeźdźców Apokalipsy skończyłem już dawno temu, ale dopiero, gdy próbowałem wyjeździć 100 mil na koniu Wojny przyszła mi do głowy myśl, żeby pozbierać brakujące znajdźki i zmierzyć się z produkcją przypominającą gry z serii The Legend of Zelda na najwyższym poziomie trudności.
Darksiders to dla mnie przede wszystkim świetna metroidvania w 3D, w której, jak to w takich grach bywa, zaczynamy jako nikt, aby wraz ze zdobywaniem kolejnych umiejętności uzyskiwać dostęp do kolejnych części ogromnego świata gry. Pełno tu poukrywanych skrzynek z przydatnymi fantami, których nawet nie poliżemy bez odblokowania konkretnej zdolności.
Grę zaczynamy z mieczem, ale wraz z rozwojem scenariusza i po zdobyciu odpowiedniej ilości dusz możemy dokupić całą masę przydatnych rzeczy u zaprzyjaźnionego demonicznego handlarza. Sam oręż możemy także rozwijać, co w konsekwencji daje nam możliwość zakupu dodatkowych ciosów.
Scenariusz toczy wokół zbyt wczesnego końca świata, za który został obwiniony Wojna, w którego się wcielamy. Prosi on zwierzchników o drugą szansę, aby dokonać zemsty za przeciwnikach i doprowadzić do równowagi między Niebem a Piekłem.
Mnie jednak w tym wszystkim najbardziej urzekł design bohaterów i przeciwników oraz przede wszystkim zagadki środowiskowe, przy których rozwiązywaniu bawiłem się niemal równie dobrze jak przy pierwszym Soul Reaverze.
Doom II
Dwa pierwsze Doomy powoli dobijają do trzydziestki, a w dalszym ciągu potrafią przyciągnąć do siebie graczy. Czy jest jakikolwiek sens grania w tytuły z tak archaiczną oprawą graficzną? Wszystko zależy od tego, czego szukamy w grach wideo.
Mam kolegę, który przykładowo gra na siłę w the Last of Us II tylko dlatego, żeby być na czasie. Na samą myśl o zawartych tam wątkach światopoglądowych zgrzyta zębami, ale grę przejdzie, bo tak wypada. Co do mnie, to najważniejszą kwestią przy wyborze ogrywanej gry jest to, czy dobrze się przy niej bawię. Jeśli tak, to nieważne jest dla mnie kiedy dany tytuł wyszedł. W epoce linowych fpsów z autoregeneracją zdrowia i Far Cry’ów, w których zbieranie śmieci rozrzuconych po mapie zajmuje tyle samo czasu, co strzelanie do przeciwników czasem warto się odprężyć i pójść na wojnę z całym Piekłem. Ilu z Was może poszczycić się przykładowo zabiciem Cyberdemona uderzeniem pięścią? Kiedy ostatnio graliście w fpsa, który istniał, zanim Sony i Microsoft stworzyło swoje własne maszyny do grania?
Doomy to już legenda. Choć dziś trudno w to uwierzyć, to pierwsza odsłona tej legendarnej serii była kiedyś reklamowana przez samego Billa Gates’a, który wchodził dopiero na rynek z pierwszym Windowsem, chwaląc się, że nie ma lepszego miejsca do grania w te gry niż komputer z jego własnym systemem operacyjnym.
Był to oczywiście zwykły marketingowy bełkot, bo dwa pierwsze Doomy zostały przesortowane na praktycznie wszystkie maszyny do gier, które ukazały się w ostatniu trzydziestu latach i będą portowane na kolejne, nawet wtedy gdy odejdziemy z tego świata.
Te gry sprawdzają się na wszystkim. Jeszcze kilka miesięcy temu delektowałem się odświeżonym Final Fantasy VII, teraz wzięło mnie na totalny oldschool, przy którym bawię się jak małe dziecko.
Doom II jest lepszą grą od pierwszej odsłony chociażby przez to, że zadebiutowały w nim nowe typy przeciwników, a ci, co byli wcześniej, występują w większej ilości.
Wszystkie bronie, które były znakiem rozpoznawczym pierwszego Dooma wracają oczywiście w kontynuacji. Twórcy dodali do arsenału jedynie Super Strzelbę, ale to w zupełności wystarczy, aby pokazać piekielnej horddzie gdzie jej miejsce. Skoro postanowiła zajrzeć na Ziemię, to trzeba ją przyjąć najlepiej jak się da, a więc garścią ołowiu z dubeltówki i pociskami rakietowymi.
To są mniej więcej moje plany na ten weekend. Pewnie ze znajomymi odpalimy jeszcze Gears of War 2, bo wypada w końcu zmasterować ten legendarny szpil i pożegnać się z nim na wieki.
Jeśli chcecie coś dodać, to zapraszam do komentarzy, bo dawno nie rozmawialiśmy o grach.