Recenzja mangi Ao No Exorcist #6-#10 - Froszti - 9 listopada 2020

Recenzja mangi Ao No Exorcist #6-#10

Kolejna porcja mocy nadprzyrodzonych, walki dobra i zła, widowiskowej akcji, walczących popleczników kościoła, demonów, dobrego humoru i szczypty elementów echii. Czyli nic innego jak kolejne tomy znanej i lubianej serii Ao No Exorcist.

Wyjazd do Kioto dla początkujących uczniów Akademii Egzorcystów miał być połączeniem nauki i odpoczynku. Jak to jednak zwykle bywa, nic nie idzie tak jak było na początku planowane. Część uczniów ciągle nie może przekonać się do demonicznego pochodzenia Rina, obawiając się jego mocy i tego, co może zrobić. W tomie szóstym jakiekolwiek niesnaski zaczynają schodzić na dalszy plan. W wyniku wielu nieprzewidzianych sytuacji demoniczni słudzy zdobywają coś, co zostało dawno temu ukryte i chronione przez lokalnych mnichów. Zdobycie przez wroga Oczu Nieczystego Króla zagraża istnieniu całego miasta. Wszyscy członkowie okolicznych rodów muszą więc przeciwstawić się rosnącej potędze. Szansą na uratowanie Kioto jest opanowanie swoich mocy przez Rina, co biorąc pod uwagę temperament chłopaka, wcale nie jest takie łatwe. Tym bardziej że ponownie wplątuję się on w kłopoty, z których tym razem może nie wyjść tak łatwo. Wewnętrzne intrygi, zdrady, wykorzystywanie nieświadomych osób, wewnętrzne problemy zakonów i jak zawsze odpowiednia porcja humoru. Autorka serwuje tutaj czytelnikowi solidną podstawę fabularną, która ma go odpowiednio przygotować do jednego z dłużnych (jak do tej pory) wątków w serii.

Część siódma odkrywa elementy przeszłości ojca Ryujiego, który od lat ukrywał swoje prawdziwe zadanie i poświęcenie dla sprawy. Ma to również spory związek z samym Rinem, przed którym stoi naprawdę spore wyzwanie. Obudzenie Nieczystego Króla sprawia, że każdy ma ręce pełne „roboty”, dotyczy to również niedoświadczonych jeszcze młodych członków Akademii. To właśnie oni znajdą się na przysłowiowej pierwszej linii walki (szczególnie Rin i Ryuji), stawiając na szali swoje życie. Rozpoczyna się tutaj spora dawka akcji, która jest znakiem rozpoznawczym serii. Miłośnicy dynamicznych shonenów nie powinni mieć tutaj powodów do narzekania, bo na kolejnych stronach mangi, dzieje się naprawdę bardzo dużo i często są to wydarzenia mocno zaskakujące. Autorka umiejętnie przeplata dialogi rozwijające historię, ze scenami gdzie słowa są kompletnie zbędne. Jednocześnie nie zapomina ona o bardziej „luźniejszych” fragmentach, które mogą wywołać na twarzy odbiorcy szeroki uśmiech.

Kolejny tomik jak łatwo można się domyślić to już czysta widowiskowa akcja, która wypełnia wszystkie strony mangi. Dosłownie każdy musi wspiąć się tutaj na wyżyny swoich możliwości, aby pokonać swojego przeciwnika. Każda nawet najmniejsza porażka, może w konsekwencji oznaczać całkowitą zagładę miasta. Obok samych walk, widzimy również pewne symptomy „zmęczenia” dotykające Yukio, który musiał zmierzyć się z groźnym przeciwnikiem. Kazue Kato wyraźnie powoli zaczyna do samej historii wplatać nowy wątek, w którym to chłopak będzie odgrywać dość ważną rolę (zaraz obok swojego brata). Wspólna walka pozwala również poszczególnym postaciom „dojrzeć” i zrozumieć, że tylko w zwartej grupie stanowią znaczącą siłę, a wpajany im od zawsze podział na dobro i zło nie jest tak mocno oczywisty. Najlepiej jest to widoczne w relacji Rina i Ryujiego.

Początek tomiku dziewiątego to kulminacja całego wątku i wielki finał walki, gdzie zwycięzca może być tylko jeden. Pomimo pewnej przewidywalności tej historii, zapewniła ona odbiorcy naprawdę solidną porcję rozrywki i momentów fabularnych, kiedy napięcie nie ustępowało przez dłuższą chwilę. Po tak „mocnym” wątku przyszła pora na chwilę rozluźnienia i treści gdzie autorka pokazuje swój zmysł do tworzenia całkiem przyjemnego humoru. W serii oznacza to tylko jedno – nowego demona do pokonania. Tym razem nie będzie on tak bardzo groźny, a i „plażowe” miejsce akcji pozwoli na chwilę wytchnienia.

Dziesiąta część serii to początek nowego wątku, w którym pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi. Na miejsce dopiero co pokonanego groźnego przeciwnika, zaczynają pojawiać się kolejni wrogowie. Wszystko wskazuje na to, że za wydarzeniami tymi ktoś stoi i mają one mieć wpływ na cały świat. W tym samym czasie członkowie Akademii powrócili do swojej szkolnej rzeczywistości, gdzie również wiele się będzie działo.

Pod względem jakości fabuła całej serii (jak do tej pory) trzyma odpowiednio wysoki poziom, gdzie znaleźć można zarówno widowiskową akcję, jak i całą masę humorystycznej treści. Jest to jeden z tych tytułów, o których można napisać łatwy i przyjemny. Autorka nie sili się, aby za wszelką cenę zamieścić na kolejnych stornach swojego dzieła wielowarstwową opowieść, gdzie każdy jej element może być rozumiany wieloznacznie. Ao No Exorciest to od samego początku klasyczny shonen, który ma zapewnić „rozrywkę” i nic ponadto. W tej roli sprawdza się doskonale, dzięki czemu kolejne pojawiające się tomiki zyskują spore uznanie pośród fanów mangi.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to nic w tej kwestii się nie zmienia w stosunku do początkowych części. Nadal stoi ona na przyzwoitym poziomie, zapewniając zarówno dobre projekty postaci, jak i świetnie oddane widowiskowe sceny walk.

Miłym dodatkiem do podstawowej historii są pojawiające się w każdym tomie dodatki w postaci krótkich pobocznych opowieści. W większości przypadków są one mocno humorystyczne, ale pojawia się tutaj również treści pozwalająca na lepsze poznanie niektórych bohaterów. Niczego złego nie można również napisać na temat rodzimego wydania, które jest dokładnie takie jak powinno.

Tomy Ao No Exorcist #6-#10 podsycają chęć do dalszego poznawania „demonicznej” historii, w której syn szatana odgrywa rolę głównego bohatera. Nic nie wskazuje na to, żeby autorkę nagle dotknęła niemoc twórcza i kolejne części były wyraźnie słabsze jakościowo. Na pewno jest to tytuł, po który powinien sięgnąć każdy miłośnik prostych i dynamicznych shonenów z demonami i kościołem w rolach głównych.

Demony, moce nadprzyrodzone, egzorcyści, akcja i humor – czyli dobra porcja rozrywki.

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie mangi do recenzji.

Froszti
9 listopada 2020 - 10:43