Gdy Ubisoft zapowiedział nową odsłonę serii „Assassin’s Creed”. Z początku byłem sceptyczny nastawiony. Jednak stało się inaczej, bo za namową kolegi ugiąłem się i przez ostanie tygodnie grałem w „Vahlalla”.
Pisałem wcześniej tekst, gdzie zawarłem swoje pierwsze wrażenia, które ku mojemu zaskoczeniu było pozytywne. Tym razem jest jednak inaczej. Moje odczucia zmieniły się diametralnie wraz ze wzrostem ilości wygranych godzin.
Pozwólcie, że przypomnę: Ekipa odpowiedzialna za nową odsłonę serii o konfliktach sekretnych bractw, tym razem powędrowała ze Starożytnej Grecji do Skandynawii pełnej wikingów, aż w końcu trafili do Anglii.
I nie, nie spotkałem tutaj Elżbiety II, która dziś (jeśli wierzyć kreatywności Internetu) jest starsza od samego wielkiego wybuchu.
Głównym bohaterem jest tutaj Eivor, który to przybył do Anglii wraz ze swoim Jarlem Sigurdem oraz ich ludźmi, aby się osiedlić i zacząć nowe życie od tego, które zostawili w kraju Fiordów.
Nie chcę wam za dużo zdradzić o fabule, ponieważ uważam, że jest to coś, co każdy powinien odkryć sam. Osobiście mogłem podjąć inne wybory, co wpłynęło na to, jak pisana była moja saga wikinga.
Dużym plusem w tym miejscu są też świetne przerywniki filmowe budujące wrażenie oglądania dobrego serialu czy filmu. Jeśli czytając te słowa macie skojarzenia z serialem „Wikingowie”, to wcale mnie to nie dziwi, ponieważ jestem więcej niż pewny, że po grze będziecie chcieli obejrzeć tę produkcję ponownie lub po raz pierwszy.
Pisałem w innym materiale również o klimacie, którego tej produkcji nie można odmówić. Oddaje ona bardzo rzeczywisty obraz, ponieważ słyszymy ścierające się ze sobą miecze i topory. Dzięki temu mamy możliwość jeszcze lepszego wczucia się w grę.
Nasza osada nie jest tylko miejscem, gdzie wracamy składać raport, jak to idzie ekspansja naszych wpływów. Znajdzie się tam trochę rzeczy do roboty.
To miejsce tętniące życiem, a my będziemy mogli je ulepszać poprzez odpowiednie materiały zdobyte podczas eksploracji, czy też najazdów. Muszę przyznać, że zbieranie ich napsuło mi trochę krwi. No, nie mogę powiedzieć, by była to moja ulubiona aktywność w tej odsłonie.
Dużą nowością względem poprzednich części jest fakt, że tym razem taktyka jest tutaj bardziej wskazana, ponieważ sztuczna inteligencja, jaką są nasi przeciwnicy, jest poprawiona i można to zauważyć w walce.
Starcia na wysokim poziomie stanowią wyzwanie, a im więcej przeciwników, tym gorzej dla nas. Wielokrotnie złapałem się na tym, że wpakowałem się w o wiele trudniejszą bitwę, niż mi się wydawało.
Niestety, ale muszę to napisać, ale „Valhalla” grindem stoi. Tutaj jest to wręcz nieodłączna część rozgrywki, co może spowodować, że wielu graczy po pewnym czasie odejdzie od tego tytułu.
Ja sam musiałem sobie robić przerwy, by nie zepsuć sobie zabawy, zanim jeszcze nie dotarłem do końca wątku głównego, a niestety dotarcie do niego wymaga od nas naprawdę dużego nakładu pracy.
Co prawda nie jest to grind na skalę, którą znamy z serii „Borderlands”, lecz nie mogę pozbyć się tego połączenia, gdy myślę o którejś z tych dwóch produkcji.
Nasz drogi Evior nie jest asasynem, lecz wikingiem i to widać na każdym kroku. W boju, ale i w momentach, gdy przychodzi do zabawy czy rozwiązywania innego konfliktu w domu oraz w terenie.
Oczywiście wszystko zależy tutaj od gracza, lecz stwierdzenie, że „Valhalla” jest grą, gdzie skrytobójcy stanowią raczej dodatek, a nie są głównym wątkiem historii, jest jak najbardziej trafne.
Nie mogę zapomnieć tutaj o wątku poza życiem wikinga, ponieważ podobnie, jak w „Origins” oraz „Odyssey”, w świecie prawdziwym -a nie w symulacji Animusa- gdyż ponownie wcielamy się w Laylę Hassan.
Tutaj jednak jej wątek jest troszkę bardziej rozbudowany, odnoszący się do o wiele wcześniejszych odsłon serii, co dla mnie było świetnym nawiązaniem do historii znanej, chociażby z trylogii dotyczącej Ezio Auditore (II, Brotherhood, Revelations).
Ekipa Ubisoft oddała w nasze ręce tytuł, gdzie rozgrywka składa się z mieszanki walki, eksploracji i grindu. Gdzie ten ostatni element w sumie widać najbardziej, zwłaszcza gdy niektóre zadania fabularne wymagają od nas dość wysokiego poziomu mocy.
W tym miejscu pojawia się pewien problem, a jest nim mianowicie to, że ta gra jest za duża. Nie mówię tutaj o tym, w sensie wielkości mapy, lecz ilości aktywności, które trzeba czasem zrobić dodatkowo, by być w stanie pchnąć grę fabularnie do przodu.
Nie mówię, że to, co stworzyła firma Ubisoft, jest złe. Po prostu mam wrażenie, że „Valhalla” była bardzo ambitnym projektem, który nie do końca wyszedł.
Kolejną wpadką tej produkcji jest to, że była to gra pełna błędów. Niestety, ale nie zniknęły przez długość mojej rozgrywki. Oczywiście producent wydawał łatki mające poprawić ten stan, jednak często to nie wystarczało.
Chciałem, by ta recenzja była dłuższa, przynajmniej tak ją sobie planowałem, ale ostatecznie uznałem, że już napisałem to, co powinniście wiedzieć o „Assassin’s Creed Valhalla”.
Czy polecam?
Odpowiedź na to konkretne pytanie musicie ustalić według własnego doświadczenia z tą produkcją.
Polecam grę, jeśli ktoś szuka czegoś nowego dla siebie, ale i też odradzam, bo to, co stworzyło Ubisoft, szybko staje się schematyczne, a przez to wielu graczy naprawdę odbije się od tej pozycji.
Każdy podejmie inne wybory, a przez to inaczej opowie swoje dzieje jako wiking, a to niestety zmienia diametralnie odbiór całości.
Zresztą, sam jestem tego świetnym przykładem. Wcześniej mówiłem, że jest to gra, która jest warta tego czasu, a teraz uważam, że mogłem spożytkować go zupełnie inaczej.
„Assassin’s Valhalla” jest też chyba pierwszą produkcją, gdzie czuję, iż muszę wystawić dwie oceny. Ocena pierwsza, to fana serii AC: 5/10.
Drugą jest ocena jako gracza, który dostał następny tytuł do sprawdzenia i nie spodobało mu się to, co dostał, czyli 4/10.
Możecie się oczywiście z moim zdaniem nie zgadzać, w końcu każdy ma prawo do własnej opinii na temat nowej odsłony serii „Assassin’s Creed”, ale możemy się chyba wszyscy zgodzić, że jest to pozycja mająca do zaoferowania wiele, lecz gdzieś nie do końca sama wie, jak ma się sprzedać.