40% NIN 60% pop. Recenzja albumu Halsey - If I Can't Have Love I Want Power - fsm - 3 września 2021

40% NIN, 60% pop. Recenzja albumu Halsey - If I Can't Have Love I Want Power

Znacie Halsey? Ja do niedawna nie znałem. Powierzchowne zbadanie tematu ujawnia młodą gwiazdę pop, którą kochają nastolatki. Potem okazuje się, że jest to ambitna dziewczyna, która stara się wychodzić poza schemat hiciorów rodem z Eski. A jeszcze później muzyczny świat obiega wiadomość, że czwarty album artystki zostanie wyprodukowany przez Trenta Reznora i Atticusa Rossa, czyli rdzeń współczesnego Nine Inch Nails. I w tym momencie możecie wyświetlić sobie mem z Leonardo DiCaprio - you had my curiosity, but now you have my attention.

Na współczesnym mainstreamowym popie się nie znam, bo mnie on nie interesuje. Na NIN się znam. Więc nie jest tak, że "nie znam się, ale się wypowiem", ale recenzja płyty If I Can't Have Love I Want Power (swoją drogą, rewelacyjny tytuł!) będzie pisana z perspektywy gościa, co lubi gitary, hałas, warstwy instrumentów i elektroniczne smaczki. Czyli zabraknie tej drugiej połowy, która rozumie Top 40 Worldwide Hits na Spotify.

Halsey przekazała niedawno w wywiadzie, że wcześniej była za mało cool, by marzyć o współpracy z legendami pokroju Reznora. W wieku 26 lat doczekała się tego wyróżnienia, a sam szef NIN powiedział, że był pod wielkim wrażeniem kompozytorskich umiejętności Halsey. Ona bowiem napisała muzykę i teksty, a panowie Reznor i Ross wzięli to na warsztat i dodali całą masę swojej magii, którą fani Nine Inch Nails i soundtracków firmowanych przez TR/AR, rozpoznają na pierwszy rzut ucha. Więcej o procesie twórczym, o kooperacji i treściach, jakie niesie ze sobą album, możecie usłyszeć w bardzo fajnej rozmowie między Halsey a Reznorem i Rossem - warto, choć trwa ona niemal godzinę.

A sam album okazał się być bardzo miłą niespodzianką, wszak o jego istnieniu świat dowiedział się kilka miesięcy temu, więc nie było zbyt dużo czasu na niezdrowe podkręcanie atmosfery (choć fandom NIN lubi ją podgrzewać niezależnie od wszystkiego). Zrobiłem szybki research twórczości Halsey i odkryłem, że mimo przebłysków fajności (np. utwór Castle), nie jest ona dla mnie. Tymczasem industrialno-filmowa machina, jaką jest duet TR/AR, automatycznie sprawia, że jestem zainteresowany. I nawet jeśli pierwsze wrażenie nie było porażające, to z każdym kolejnym przesłuchaniem If I Can't Have Love I Want Power robiło się lepsze.

Tytuł recenzji powinien w sumie brzmieć 30% NIN, 30% soundtracki, 40% pop. Reznor i Ross rozebrali piosenki Halsey i ubrali je na nowo, korzystając z pomocy kolegów (m.in. Dave'a Grohla, Lindseya Buckinghama czy Meat Beat Manifesto). Słychać w tym mnóstwo klasycznych zagrywek ich autorstwa - jest sporo melancholijnego pianina (The Tradition), posępnej elektroniki (Bells in Santa Fe, I am not a woman I'm a god), ale też znalazło się miejsce na utwory w stylu "Nine Inch Nails light" (Easier Than Lying, The Lighthouse). 13 utworów zostało ułożone w historię kobiety szukającej swojego miejsca na świecie od bycia przedmiotem w rękach mężczyzn, przez byce demonicą, aż po bycie matką (Halsey pisała i nagrywała płytę będąc w ciąży). Czuć autentyzm przekazu, artystyczną szczerość. Posunę się nawet do tego, że powiem, iż chciałbym, by moja córka słuchała takich tekstów w przyszłości, bo wydają się nieść ze sobą prawdziwą treść.

Sam rytm płyty nie jest bez wad, choć wszystko zostało podporządkowane opowiadanej historii. Początek jest świetny, ale gdzieś w okolicach utworu numer 6 (rock w stylu lat 90-tych) płyta traci impet i naprawdę fajnie robi się dopiero na sam koniec (11, 12, 13). Tym niemniej patrząc na ten eksperyment z perspektywy Halsey, należy go uznać za ogromny sukces. To odważna, świetnie nagrana, mądra płyta nie tylko dla dziewczyn. Z perspektywy NIN/ Reznora jest to zabawa motywami, które już gdzieś były i nikogo nie zaskoczą. Ale na szczęście te melodie są tak zaraźliwe, że po kilku przesłuchaniach nie chcą wyjść z głowy. I fajnie.

fsm
3 września 2021 - 09:57