Krótko o tym, co się dzieje z człowiekiem po obfitym posiłku. I jednocześnie rewelacyjny pomysł na biznes (mryg mryg).
Idziecie sobie do knajpy, restauracji, lokalu. Zamierzacie miło spędzić czas, zamierzacie solidnie się najeść, a pokarm ma być wysokiej próby. Wszystko się zgadza. Przemiła kelnerka się przedstawia (podane imię gwarantuje wyższy napiwek... sam nie wiem jak to działa), prowadzi do stolika, podaje menu. Ileż opcji! Cóż wybrać? Rozmawiacie, zastanawiacie się, miła pani odpowiada na wnikliwe pytania. Mija godzina i dwie szklanki napoju/piwa na łeb. Przyszło jedzenie. Jakie dobre! Ile go jest! Jecie. Zjadacie. Najadacie się. Scenariusz wszystkim znany. Cóż jednak dzieje się potem? No właśnie.
Po chwilowym "uuuuaaaaa", "mmmmmmmhm" i "ożesz" wypada wstać, zapłacić i wyjść. Wszak stolików nie przybywa, a inni też chcą zjeść. Tymczasem analogiczna sytuacja w zaciszu domowym (minus kelnerka, napiwek i menu) kończy się w pozycji horyzontalnej z pilotem w ręku lub z przymkniętymi powiekami. Sjesta. Leżenie. Leżakowanie. Jedyna słuszna czynność do wykonania w momencie rozpoczęcia trawienia. Dlaczegóż zatem, ach dlaczegóż, nie ma w naszym kraju (a może jest? ...powiedzcie, jeśli jest) restauracji, która obok sali jadalnej nie dysponuje przyciemnionym pomieszczeniem pełnym kanap, puf i poduch? Po wartym 100+ zł posiłku wręcz należy się odpoczynek. Marzę sobie o możliwości uwalenia się w hamaku na 30 minut po sutej uczcie. I nie u znajomego w ogrodzie, tylko na rynku, w fajnej knajpie. Jeśli ktoś pomysł wykorzysta, niech powie - chętnie przyjdę sprawdzić (i jakaś darmowa przystawka nie zaszkodzi :P).
Refleksja taka nasunęła mi się już jakiś czas temu, ale nabrała siły dopiero po wizycie w pewnej poznańskiej indonezyjskiej (tak, da się tak) knajpie. Prócz zwykłych stolików znajduje się tam podwyższenie z poduchami i niskimi ławami. Je się na siedząco, a że poduch było dużo, a klientów mało - po posiłku zaległem na chwil parę. Zaiste - przyjemność nielicha. Polecam