Mam słabość do gier, które w gruncie rzeczy są przeciętne, ale potrafią mnie czymś ująć choćby na kilka godzin. Nowy Bond jest jedną z nich. Niczym się tak naprawdę nie wyróżnia na tle konkurencji, ma sporo niedoróbek i w sumie mógłby z miejsca wylądować w koszu z przecenami. Mimo tego przeszedłem grę od punktu A do punktu Z i poczułem radochę. Jest dużo lepszych tytułów, które są ładniejsze, bardziej rozbudowane, a przede wszystkim trudniejsze - tak to prawda, Blood Stone przechodzi się na jednej, maksymalnie dwóch próbach.
Za obijaniem hordy przeciwników kryje się tu jednak coś pięknego. Jestem z grubsza zwolennikiem nowych filmów o agencie Jej Królewskiej Mości. Daniel Craig dodał postaci Jamesa trochę fizyczności. To nie jest żaden model z trwałą na łepetynie. Craig ma aparycję żula, ale potrafi być elegancki, nawet elokwentny. Kiedy przychodzi co do czego, nie omieszka się oprychowi wymierzyć ciosu między oczy. Właśnie to we współczesnym Bondzie ubóstwiam, tę normalność, nie skrępowaną dziadkowym wyglądam ala Roger Moore. Bond czyta mi w myślach, zachowuje się tak jak na agenta (skądinąd wyimaginowanego) przystało. Facet ma być twardy, ma ratować kobietę (a potem iść z nią do łóżka), potem świat, a na końcu jechać w Alpy na miesięczny urlop. W Blood Stone jest dokładnie tak samo. Gdy na chwilę zapomnimy, że to gra, przed oczami stanie potencjalnie następny odcinek kinowej serii. Otoczka została żywcem wyjęta z Quantum of Solace i wymieszana z dynamiką oraz stylem Casino Royale. Całość kończy się tak, jak przypuszczałem - strasznie naiwnie i przewidywalnie. Ale takie są Bondy, prawda?
UVI bardzo umiejętnie wypunktował wady produkcji Bizzare. Że marny multiplayer, że nierówna oprawa, że całość jest na dwa posiedzenia, że banał - ja się z tym wszystkim zgadzam. Wszystkim oprócz jednego. Model jazdy w etapach pościgowych jest naprawdę dobry. Poziomy oczywiście stopniem komplikacji nie oszałamiają (są oskryptowane), ale to jak zachowuje się kierowany przez gracza wóz należy docenić. Jako zatwardziały fan symulacji stwierdzam, że ludzie od Project Gotham Racing spisali się na medal... może nie złoty, ale brązowy na pewno.
Można narzekać, iż Bond jest strasznie convictionowaty. Ja to uznaję za zaletę. Nie brakuje w Blood Stone morderczych strzelanin, jak i elementów skradankowych, czy nawet rytmicznych (hakowanie, skanowanie materiałów wywiadowczych to przyjemny dodatek). Różnorodność rozgrywki działa in plus, nie czuję znużenia, choć przyznam, że gdyby twórcy zrobili 1-2 misje więcej wówczas miałbym poważne problemy z koncentracją. Fabuła jest więc wyważona idealnie, kończy się tam gdzie trzeba i nie usiłuje ciągnąć głównego wątku w nieskończoność. No i ten voice-acting. Wszyscy pamiętają drewnianego zamiennika Christiana Bale'a z Terminator Salvation. Na szczęście tu główny bohater przemawia głosem Craiga. No i wygląda jak on.
W rezultacie na rynku pojawiła się gra na licencji filmowej, ale z żadnym konkretnym filmem niezwiązana. Blood Stone można śmiało traktować jako taki niezobowiązujący odłam, próbę nawiązania do marki Barbary Broccolli. Ja nie czuję się tym rozczarowany, otrzymałem produkt wpisujący się w moje potrzeby. Ot, czysta sieka angola w garniturze.