Niby prosta strzelanina z widokiem TPP, w której chodzi o eliminowanie kolejnych barykad wrogów i wykonywanie jakichś tam misji. Ale jest coś, co Freedom Fighters wyróżnia i co pozwala się przy niej doskonale bawić.
Wydana w 2003 roku przez Electronic Arts produkcja przeszła jakoś tak bez echa. Pamiętam, gdy czytałem wówczas jej recenzje, robiła wrażenie i zapowiadała się przyjemnie, ale i brakowało jej czegoś, co zachęcałoby do wyłożenia prawie 200zł w dowolnym sklepie z grami. I chyba podobne podejście zaprezentowała spora większość graczy, bo dzisiaj o Freedom Fighters mało kto pamięta.
A warto, co stwierdzam z czystym sumieniem po niedawnym ukończeniu kampanii Christophera Stone aka Freedom Phantom. Historia ataku Związku Radzieckiego, z „dobrodusznym” generałem Tatarinem ratującym obywateli Nowego Jorku z rąk okrutnego kapitalizmu na czele, nie jest może specjalnie porywająca, ale jako tło sprawdza się nieźle. Główny heros, choć jest hydraulikiem, to szybko opanowuje sztukę obrzucania wrogów Mołotowami i posyłania im serii z przejętych karabinów. W ten sposób my mamy możliwość szybko zostać liderem ruchu oporu na wielu różnych obszarach w Nowym Jorku.
Co szczególnie mnie się podobało w grze to system kierowania innymi rebeliantami. Prosty w założeniach i wykonaniu, pozwala szybko i sprawnie dowodzić nawet 12-osobową grupą. Oczywiście nie jest to najnowszy wymysł techniki i wirtualnym bojownikom zdarzy się „zgubić”, zgłupieć i łatwo zginąć. Ale w ogólnym rozrachunku więcej z nich i całego rozwiązania pociechy, niż niepotrzebnych nerwów. Sposób wybierania misji spośród kilku aktualnie możliwych w danej części miasta (i wzajemne zależności pomiędzy np. magazynami w centrum, a lądowiskiem helikopterów na nabrzeżu) też dodają całej zabawie kolorytu, bo zmuszają do kombinowania. Jest więc wymagająco i całkiem efektownie, szczególnie później, gdy walki przybierają na intensywności.
Oczywiście do końca idealnie nie jest, bo przeciwnicy opierają się na prostym schemacie „stawiamy na ilość” i raczej hurtowo kładą się pod ostrzałem Amerykanów. Rozwiązanie z celowaniem za pomocą prawej gałki także początkowo nie zachwyca. Na szczęście po pewnym czasie daje o sobie zapomnieć. Ogólnie więc można miodnie biegać, strzelać i kierować rekrutowanymi kobietami i mężczyznami z Nowego Jorku.
Jakie wnioski na koniec? Freedom Fighters to przyjemna zabawka na dobrych kilka godzin, warta pieniędzy jakie dzisiaj kosztuje. Ale tylko dla tych, którzy jeszcze choć jedną nogą są w erze PlayStation 2 i starszych platform. Fani grafiki HD, efektów specjalnych i obecnych dzisiaj cudów techniki odpadną po pierwszej misji.