Wiecie. Koniec roku, czas podsumowań i tym podobne bzdety. Nie chcąc być gorszy od kolegi efesema, przygotowałem swój Top Osiem najlepszych płyt ubiegłego roku, choć pewnie, jakbym się zastanawiał jeszcze ze dwa dni, byłoby z Top Piętnaście. Obiecuję, że jak coś mi się przypomni, to dopiszę. A na razie, bez zbędnych ceregieli, przejdźmy do rzeczy. Oto moja ósemeczka.
Tak, wiem, że piosenki nagrywa Majka Jeżowska, a to są utwory. ;)
Aborym - Psychogrotesque
W moim prywatnym rankingu główny pretendent do tytułu płyty roku. Na piąty już krążek po części włoskiego, po części norweskiego tria czekałem kilka lat i od początku byłem przekonany, że się nie zawiodę. Bardzo podoba mi się droga, którą Aborym odważył się pójść kilka lat temu i choć Psychogrotesque nieco różni się od With No Human Intervention i Generator, nadal mamy tu do czynienia z awangardowym black metalem, podlanym industrialnym sosem. Wspaniała propozycja dla miłośników sieczki bez klapek na oczach. Faworyt: V
Anathema - We're Here Because We're Here
Nie przepadam za metalowymi początkami Anathemy, nigdy nie zachwycałem się Serenades, nie doceniłem też kultowej płyty The Silent Enigma. Brytyjski zespół zaczął mi leżeć mi dopiero wtedy, gdy dokonał rewolucji w repertuarze (Alternative 4). We're Here Because We're Here to dokładnie taki krążek, jaki oczekiwałem od "klątwy kościelnej". Melodyjny, wpadający w ucho, smętny jak jasna cholera, ale też na swój sposób piękny. Tu od lat nic się nie zmienia i dlatego nadal wszystko jest w jak najlepszym porządku. Faworyt: Angels Walk Among Us
Burzum - Belus
Komentarz w zasadzie zbędny, ale napisać coś muszę, żeby ładnie wyglądało. Najbardziej oczekiwana płyta dekady, pierwszy od lat "gitarowy" krążek black metalowego odszczepieńca, który po wieloletniej odsiadce za morderstwo wreszcie wrócił po rozum do głowy. I choć Filosofem nadal pozostanie moim numerem jeden, to muszę przyznać, że Belus autentycznie mnie zachwycił. Varg pozostał kiepskim instrumentalistą, brzmienie płyty tradycyjnie jest do dupy, ale klimatu tu więcej, niż przewiduje ustawa. Kult sączy się ze ścian, chcę więcej! Faworyt: Glemselens Elv
Impaled Nazarene - Road to the Octagon
Nie jest to najlepsza płyta fińskiego kwartetu w historii, nie jest to również krążek przebijający wydany trzy lata temu Manifest. Mimo tego Mika Luttinen i jego koledzy załapali się do tego zestawienia, bo nagrali po prostu dobry, konkretny album, jak to zresztą mają od wielu lat w swoim zwyczaju. Potężna dawka bezkompromisowego black metalu z krainy tysiąca jezior i zarazem przypomnienie, że Finlandia nie tylko Amorphisem i Lordi stoi. Do samochodu jak znalazł, trzeba tylko uważać, żeby nie rozjechać przechodniów. Faworyt: Enlightenment Process
Jack Wall - Mass Effect 2
Wstyd się przyznać, gry jeszcze nie tknąłem (zawsze coś staje na przeszkodzie, a to brak czasu, a to konieczność zajęcia się czymś zupełnie innym), ale za to soundtrack przesłuchałem na dziesiątą stronę. Właściwie nie muszę nic dodawać - wystarczy odpalić którykolwiek z dwóch krążków wchodzących w skład albumu, by odlecieć w kosmos bez dopalaczy. Jack Wall pobił w tym roku absolutnie wszystkich, mistrzostwo świata i bez dwóch zdań najlepszy soundtrack w ostatnim czasie. Faworyt: generalnie całość, ale skoro muszę wybrać, niech będzie The Attack
Kistvaen - Unbekannte
Rumuni z Kistvaen załapali się do zestawienia rzutem na taśmę, bo debiutancki album tej grupy ukazał się w połowie października, a przez kolejny miesiąc nie byłem świadom jego istnienia. Od tamtej pory zajmuje jednak stałe miejsce w codziennej playliście. W nabraniu rozgłosu zespołowi pomaga kawałek stworzony w komitywie z frontmanem Shining, Niklasem Kvarfothem - najlepszy zresztą na tej płycie. Efektowny depresyjny black metal, wielbiciele ostatnich dokonań Shining powinni łyknąć to bez popitki. Zdecydowany faworyt: Canitude
Kvelertak - Kvelertak
Do skandynawskich tworów rockowych i metalowych podchodzę z pozycji kolan - jakby się tak dobrze zastanowić, większość projektów muzycznych, które lubię i cenię, pochodzi albo ze Szwecji, albo z Norwegii. Kvelertak - kolejny obiecujący twór z krainy fiordów - zaskoczył w tym roku fenomenalnym albumem. Na krążku mieszanina różnych stylów, dominuje punk rock z domieszką black metalu. Pierwszorzędny ładunek energii, płyta idealna zarówno do auta, jak i na imprezę. Debiut roku. Faworyt: Mjød (przy okazji fajny teledysk)
Watain - Lawless Darkness
Sytuacja podobna do tej z Impaled Nazarene. Nie jest to opus magnum szwedzkiego zespołu, ale od momentu premiery tej płyty, czyli czerwca bieżącego roku, Lawless Darkness nieustannie mi towarzyszy, głównie w aucie. Watain od lat gra swoje i każdy wielbiciel black metalu wie doskonale, czego po tej grupie oczekiwać. Piekielna dawka siarki dla miłośników ballad o rogatym, lubiących przy okazji chwytliwe momenty i dobre pierdolnięcie. Laski tym nie wyrwiesz, ale stage diving z kanapy na dywan gwarantowany. Faworyt: Reaping Death