15 lat CD Action - najlepszego - yasiu - 17 marca 2011

15 lat CD Action - najlepszego

Piętnaście lat temu powstało CD Action, magazyn który nie tylko namieszał na rynku, ale jeszcze ciągle na nim rządzi. Ja sam swoją przygodę z CDA zacząłem czternaście lat temu. W numerze majowym w roku 1997 ukazała się moja pierwsza recenzja. Dziś w CDA już nie pracuję, ale dumny jestem że coś w co włożyłem sporo pracy w ciągu pięciu lat radzi sobie tak dobrze. Wszystkiego najlepszego życzę całej ekipie – i tym których znam i tych których nie miałem okazji poznać.

To nie mój stosik, ja dysponuję jedynie skanami własnych tekstów

Trafiłem do redakcji w sumie przypadkiem. Zapalony erpegowiec i gracz dorabiał sobie sprzedając w niedziele konsole i stacje dysków na giełdzie komputerowej. Tam spotkałem znajomego – jeszcze z czasów C64 a potem klubu Szedar – który zaprosił mnie na wizytę do redakcji. To ten sam znajomy który dziś jest redaktorem naczelnym i we wstępniaku pisze o tym jak sam trafił do redakcji.

Pierwsze wizyty to był szok, godzinka, dwie, rozmowy, wspólne granie i oszołomienie. W końcu w obroty wziął mnie wspomniany we wstępniaku Jerzy Kucharz. Zapytał tylko o dwie rzecz – czy znam angielski i czy umiem pisać. Akurat obie te umiejętności posiadałem dzięki graniu, więc dostałem do rąk pierwszą grę, do próbnej recenzji. Pisałem przez Wielkanoc, Voyeur (chyba dwójka) – przygodówka wydana przez Phillips Media (dziś średnia ocen  w skali 1-100 to 56). Tekst napisałem, oddałem i czekałem… koszmarnie długo czekałem, ale w końcu dotarła do mnie upragniona wiadomość „podoba nam się, chcemy więcej”. I tak się zaczęło, początkowo – jako, że jeszcze kończyłem szkołę – byłem w redakcji gościem, grałem, pisałem w domu, w Silver Sharku korzystałem z Internetu (o ile udało się dorwać) i grałem z działem DTP w Quake. Z czasem dorobiłem się własnego biurka, wpadłem w tą robotę po uszy. Dość powiedzieć, żeby bywały takie numery w których połowa tekstów była mojego autorstwa. Może kojarzycie, Tytus też kiedyś był redaktorem i sam wyprodukował cały numer ;) To były złote czasy, wiele rzeczy było jeszcze w powijakach i nie raz działaliśmy na wyczucie, ale jako zespół byliśmy nie do pokonania – co zresztą widać po latach, kiedy być może wiele rzeczy robi się łatwiej, ale problemy i tak się pojawiają.

Jedna z dziesiątek recenzji które miło wspominam

Nie wiem co dokładnie redakcja mi zawdzięcza, ale jednego jestem prawie pewien – gdyby nie ja, być może w składzie nie pojawiłby się Eld. Chłopak nie mógł znieść kolejnych moich recenzji gier hokejowych i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. I dobrze, bo dzięki niemu posłuchałem trochę dobrego metalu a on dzięki mnie przekonał się, że jazda na desce nie musi być straszna.

Praca była doskonała, ludzie zacni, grało się i pisało w zasadzie przez całe dnie i noce. Nie raz bywało tak, że we wtorek rano dowiadywałem się, że następnego dnia mam znaleźć się w Warszawie, Częstochowie czy jeszcze innym Dublinie. Mi to odpowiadało, ale z czasem przyszło zmęczenie, moja wydajność, moje zaangażowanie spadły to i się pożegnaliśmy. Myślę, że na tamten czas obu stronom wyszło to na dobre.

Ja oprócz podziękowań dla Panów Kucharza i Zagrodnego, chciałbym podziękować wszystkim pracownikom i współpracownikom, dzięki Wam pracowało się wspaniale. Wiele się nauczyłem i pewne rzeczy zostały mi na zawsze (unikanie rzucanych we mnie plasterków pomidorów, złośliwość, umiejętność spania z otwartymi oczami, umiejętność grania i ircowania jednocześnie itp. Itd.).  Celowo nie wymieniam ksyw, nazwisk i innych danych pozwalających na identyfikację, przez całe lata kiedy już w redakcji nie pracowałem, nie wysypałem się pod jakimi ksywami kryją się poszczególne nazwiska ja sam, chyba po takim czasie to nie jest wielka tajemnica, pisałem jako Yasiu, Beerman i Psylocybek :D

I jeszcze za jedną rzecz muszę redakcji podziękować – za kompletne zrycie beretu Piorunowi, mojemu psu. Znaleziony na śmietniku psiak spędził pierwsze miesiące życia w redakcji, mieszkając w coraz większych pudełkach. Miał mnóstwo wujków i cioć którzy wyprowadzali go na spacer, bawili się z nim. Dziś Piorun jest niemłodym już wariatem, ale pewny jestem że nikogo z ekipy redakcyjnej z tamtych lat by nie pożarł.

Jeszcze raz, najlepszego redakcji, dzięki za miłe chwile i do zobaczenia na kolejnych okrągłych urodzinach.

yasiu
17 marca 2011 - 10:35