Niedawno skończyłem kolejną grę na GameBoy Advance. Ze względu na sentyment i czasy spędzone przy PSX-owej edycji karcianki Yu-Gi-Oh!, postanowiłem pobawić się przy Sacred Cards czyli odsłonie na handheld Nintendo.
Przygodę z tym uniwersum zacząłem od gry na PlayStation, co fani mangi i samej karcianki mogą uznać za jakieś totalne nieporozumienie. Tak jednak wyszło i stworzony przez Kazukiego Takahashiego system poznałem, z niekoniecznie najlepszej strony, na ekranie telewizora.
Gra była uzależniająca, choć piekielnie trudna i niesprawiedliwa. Ponad 700 kart do zdobycia i mocno uproszczony system sprawił, że całość była w takim samym stopniu wciągająca, co upierdliwa. Dzisiaj wiem, że tak naprawdę wersję na PSX można uznać za okaleczony i bezsensowny tytuł próbujący przenieść karcianą grę na ekrany telewizorów.
A uświadomiło mi to właśnie Sacred Cards. Obie gry nie zachwycają oprawą audiowizualną i fabułą, ale dla miłośników uniwersum czy samej gry w karty nie będzie to stanowiło problemu. Najważniejszy jest system, a ten do edycji na GBA przeniesiono trochę lepiej, niż do poprzedniczki z PlayStation.
Na konsoli Sony nie było żadnych ofiar, efektów specjalnych kart czy ograniczeń w wykładaniu ich na pole lub dodawaniu do talii. Karty można było tylko łączyć, co by tworzyć potężniejsze bestie i to zapewniało całą głębię systemu. Poza tym były oczywiście i czary, i pułapki, i możliwość zmiany pola gry na te sprzyjające naszym bestiom, ale całość kulała przez kilka niedopatrzeń. Wystawianie karty magii zabierało nam od razu ruch i nie pozwalało na wystawienie karty jakiegokolwiek stwora. To totalny bezsens. Podobnie zresztą, jak brak ograniczeń i ofiar przy wystawianiu silniejszych istot. W ten sposób upierdliwi przeciwnicy potrafili jedną kartą zablokować nam postęp w grze na kilka godzin. Bo oczywiście kart nie dało się kupować i trzeba było liczyć, że po wygranej walce los się do nas uśmiechnie i jakąś porządną nagrodę dostaniemy.
W Sacred Cards mamy możliwość wystawić z ręki w jednej turze dowolne ilości kart magii i pułapek oraz wybranego stwora. Niektóre karty mają efekty specjalne, a poza tym od ich siły często ważniejszy jest gatunek, typu „ogień” czy „wiatr”. Silniejsze bestie wymagają ofiar ze słabszych kart, a naszą talię musimy budować pamiętając o ograniczonej liczbie punktów do wykorzystania na 40 kart. Tym samym budowanie własnego „decka” wymaga myślenia i zwracania uwagi na koszt bestii.
Może Sacred Cards nie jest jeszcze idealnym odwzorowaniem gry z uniwersum Yu-Gi-Oh!, ale w porównaniu do moich poprzednich doświadczeń jest krokiem we właściwą stronę. Fanom takiej zabawy polecam tę produkcję i odradzam od razu kontakt z edycją na PlayStation. To niepotrzebny pożeracz czasu, który w potyczce z jakąkolwiek inną odsłoną dostaje lanie.