Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu na GP mało się pisze o muzyce nie związanej z grami. Dorzucam więc kolejną cegiełkę mającą pomału zmieniać ten trend. Będzie o nowej płycie Foo Fighters. Krótko i subiektywnie, bo krytykiem zdecydowanie nie jestem. A może jestem?
Nigdy nie przeżywałem fascynacji Nirvaną. Owszem - zespół ważny, mają kilka rewelacyjnych kawałków, ale daleko było mi do znakowania ciuchów naszywkami czy wieszania plakatów. Dave Grohl po jakimś czasie postanowił rozpocząć nowy etap kariery muzycznej i zamiast bębnienia zajął się wydzieraniem do mikrofonu oraz wymiataniem na wiośle. Narodziło się Foo Fighters. Zespół w mojej świadomości zaistniał dopiero w okolicach premiery albumu One by One (2002) i okazało się, że fajnie chłopaki grają. Rock'n'roll bez pretensji i na wesoło. Nie da się jednak ukryć, że w zasadzie każdy album FF składał się do tej pory z mieszanki utworów świetnych oraz średnich wypłeniaczy (tak uważam). Wraz z Wasting Light tendencja się zmieniła - przewaga kompozycji zdecydowanie dobrych jest niepodważalna. Awwwww yeaaaah!
Dave Grohl jakiś czas temu pochwalił się, że nowy album chłopaki będą nagrywać w niego w garażu, a chcąc podkreślić surowość brzmienia wszystko będzie rejestrowane analogowo, na klasycznych taśmach. Ile potem było poprawiane na komputerze - nie wiem i nie jest to istotne. Istotne jest to, że album daje radę. Na początku były trzydziestosekundowe zajawki, były "tajne" koncerty prezentujące cały album grupom szczęśliwców, przyszedł też czas na niszczący system teledysk do White Limo z gościnnym występem legendarnego Lemmy'ego Kilmistera. Zaczęło się zacnie. Również pierwszy oficjalny singiel trzymał wysoki poziom (teledysk, choć mniej zabawny, wpisywał się w analogowo-garażowy klimat - też był kręcony kamerami VHS). A 1.04 chłopaki udostępnili cały album do odsłuchania na serwisie Soundcloud.
Mając sporo czasu na zapoznanie się z albumem, którego oficjalna premiera ma miejsce jutro (ale chętni mogą już polecieć do swojego ulubionego sklepu z muzyką - ja moją kopię nabyłem wczoraj), czuję się na siłach napisać o nim dwa słowa. Wasting Light to pierwsza tegoroczna płyta, którą mogę w czystym sumieniem polecić wszem i wobec. Jest energetyczna, jest dobre zagrana, momenty niczym nieskrępowanego wymiatania pięknie łączą się z tymi spokojniejszymi i bardziej melodyjnymi. Pierwsze 5 kompozycji po kolei to rewelacyjny kawałek nowoczesnego rocka - bez wąskich spodni, okularów w grubych oprawkach, grzywek na bok, syntezatorów i klawiszy. Są gitary, jest perkusja, jest wokal, jest MOC. Bridge Burning i White Limo zrywają skarpety z nóg, Rope i Dear Rosemary łatwo wpadają w pamięć i są zaraźliwie melodyjne, a Arlandria to prawdopodobnie najlepsza kompozycja na całej płycie z sympatycznym tekstowym nawiązaniem do Down In It Nine Inch Nails. Dalej jest tylko niewiele gorzej z bardzo ładnym I Should Have Known pod koniec.
Iście wiosenny to album, który bez wątpienia spodoba się wszystkim miłośnikom rocka. A jeśli macie wątpliwości, czy warto wydać te 55/35 złotych (wersja normalna/budżetowa) - sprawdźcie sami. Teraz pozostaje tylko trzymać kciuki za oficjalne potwierdzenie doniesień Piotra Metza, jakoby FF mieli grać w tym roku w Polsce.