Długo wzbraniałem się przed napisaniem czegokolwiek o Wiedźminie drugim, ale w obliczu obecnych wydarzeń trzeba powiedzieć „dosyć milczenia”. Nie mnie oceniać grę, która jest na maszyny do pisania i która mi zwyczajnie nie leży. Znacznie bardziej interesujący jest związany z nią szum medialny, momentami przybierający postać cyrku.
Postawmy sprawę jasno – pierwszy Wiedźmin nie był jakimś specjalnym objawieniem. Fakt, nie był grą złą, ale też żaden z niego tytuł klasy AAA. 1,5 miliona sprzedanych egzemplarzy, którymi puszy się CD Projekt, zawiera taką malutką gwiazdkę. Lwia część z tej ilości została osiągnięta przez to, że gra systematycznie i konkretnie schodziła z ceny, a co za tym szło całkiem szybko została podciągnięta do kategorii cenowej minimalnie wyższej od budżetówek pokroju „Symulator Farmy 8”. To sprytny zabieg, który miał na celu pokazać niedowiarkom, że Wiedźmin to wielka światowa marka, bo tyle osób go kupiło, choćby za równowartość paczki chipsów i 4 browarów. Jednocześnie w Polsce trwała kampania sukcesu – znakomite recenzje, odpowiednio podkolorowane patriotycznymi wstawkami „Nasi zrobili! Da się grać! Nie ma wstydu!”, ohy i ahy sypały się ze wszystkich stron, no i w końcu „W” zaistniał w mediach nie związanych stricte z grami. Plan wykonany.
Pompowanie balona, czy jak kto woli budowanie napięcia wokół premiery Wiedźmina 2 zaczęło się na długo przed premierą. Marketingowcy zadbali, by co chwilę media związane z grami miały pożywkę w postaci nowych screenów czy szczegółów dotyczących poszczególnych aspektów gry. W myśl zasady: dzień bez newsa o Wiedźminie dniem straconym. Na około miesiąc przed premierą sprawy nabrały tempa – postawiono na cycki. Gracze dostali cycki w grze, nie-gracze, którzy być może kupiliby W2, dostali wabik pod postacią "prawdziwych" cycków w Playboyu. Media zaczęły składać hołd CD Projekt Red, jakby miał zejść na Ziemię drugi mesjasz. Stanęliśmy przed obliczem najbardziej wyczekiwanej gry roku - bo Battlefield 3, Modern Warfare 3 i kilka innych tytułów to pies, nie wspominając o Duke Nukem Forever... oraz przed najładniejszą grą roku – bo kwiecień-maj to idealny okres by wydać taki werdykt. Serious Business.
Nachalne powiększanie grona odbiorców było widocznie gołym okiem – w programach telewizyjnych traktujących o biznesie CDP/Optimus miało parcie na szkło, a ciśnienie na niegrowe media było większe niż kiedykolwiek. Aż żal, że Geralt nie przyozdobił niczego, co można znaleźć w lodówce, bo był by komplet – może przy okazji trzeciej części doczekamy się „Piwa Wiedźmina” czy „Chipsów Geralta”, ewentualnie czekolady zawierającej dużo mleka od krów z Rivii. Nie mniej jednak marketingowcy osiągnęli swój cel – o Wiedźminie 2 wiedzą wszyscy, spora rzesza graczy jest niezdrowo podniecona, ale też dużo osób odczuwa przesyt. Co za dużo to niezdrowo.
Niestety, niezdrowa podnieta udzieliła się za bardzo przedstawicielom szeroko pojętych mediów związanych z grami, dzięki czemu mieliśmy okazję oglądać jeden z najbardziej żenujących spektakli w „branży” w ostatnich latach. Mowa oczywiście o kilkugodzinnej(!) relacji z pobierania wersji recenzenckiej, a następnie instalacji i... tyle. Ciąg dalszy jutro, dziękujemy za dopingowanie paska postępu. Świat się dowiedział jak wygląda instalator i splash screen po uruchomieniu obrazu – wszyscy mieliśmy uczucie uczestniczenia w czymś wyjątkowym. Wyjątkowo żenującym.
Pomijając ten wybryk i kilka mniejszych wpadek, balon został napompowany do granic możliwości. 9999 edycji kolekcjonerskich rozeszło się na pniu. Równie szybko zaczęły się „kłopociki” CD Projektu, bo przecież kłopoty, czy też problemy to za duże słowa na takie drobnostki jak obłupane głowy Geralta w ilościach hurtowych, artbooki wydrukowane w wersji dla alternatywnych – do góry nogami, czy pewna ilość nie działających płyt z grą. Jasne, zdarza się, kurier rzucał przesyłką, bo nie miał nic innego do roboty. Zdarza się najlepszym. Serio.
Punkt kulminacyjny nastąpił dnia dzisiejszego – tuż po północy miały zostać aktywowane edycje kolekcjonerskie, na dzień przed normalnymi, by gracze płacący 240zł poczuli się lepsi(choć z początku mówiono o znacznie większym odstępie czasowym między ek a zwykłą, ale to nic). Wyobraziłem sobie, że jestem takim graczem trochę niedzielnym, że czasami coś pogram jak kolega poleci. Czytam te zapowiedzi Wiedźmina, świetna polska gra, najlepsza, najładniejsza, gra roku, nakręcam się. Zamawiam kolekcjonerkę, przy kliknięciu „kup” odczuwam swego rodzaju ekstazę. Pokazuje rodzicom artykuł w ich tygodniku, że taka fajna gierka i że dobro narodowe, nasi zrobili, na zachodzie chwalą! Tuż przed programem z gołymi cyckami na kanale dla facetów leci reklama MOJEJ gry. Przychodzi kolekcjonerka. WOW! Głowa trochę obłupana, ale to nic, artbooka i tak nie obejrzę, niech stoi na półce – gra działa. Nadchodzi TEN DZIEŃ. Wieczorem duża kawa, zapas energy drinków i elfickich sucharów pod postacią chipsów ze znanego dyskontu gotowy. PÓŁNOC! I nic...
... to tylko chwilowe... zaraz będzie... spoko... pierwsza, druga, trzecia... zaraz będzie... czwarta... ziew, piąta... Chrrrr...
Na miejscu takiego gracza nie był bym zły. Był bym ZAJEBIŚCIE WKUR#IONY. Mam wrażenie, że wczorajszo-dzisiejsza noc wyglądała dokładnie tak u większości spośród tych 9999 osób posiadających kolekcjonerkę.
CD Projekt się nie popisał, delikatnie mówiąc. Wszystkie te chytre sztuczki marketingowe, te cycki, te reklamy – o kant dupy potłuc. Wszyscy posiadacze akcji Optimusa liczący na szybki zysk – efektowny strzał w kolano zaboli również Was.
Balon pęknie na dobre jutro, gdy sklepy będą zdobywane szturmem przez żądnych mieczy i smoków fanów białogłowego, ale dzisiejszego dnia zeszło z niego sporo powietrza.
Światowa gra, polska premiera.