Homefront czyli skok stulecia na Twoje pieniądze - shinek - 31 marca 2011

Homefront, czyli skok stulecia na Twoje pieniądze

Homefront od początku jawił mi się jako mocny średniak. Gra nie bez wad, choć niosąca za sobą pokłady przyjemnej rozgrywki tak w singlu jak i w multiplayerze. Ze zdumieniem obserwowałem "pompowanie balona" wokół produktu, który nawet nie starał się udawać bycia czymś więcej niż ubogim krewnym serii Call of Duty. Naiwnie pomyślałem "to może być czarny koń w tegorocznym line-upie". Cóż, ów czarny koń okazał się być dosyć brutalny w swoich poczynaniach, których jedynym pozytywnym aspektem było zbadanie mojej prostaty. Zostałem wydymany i wcale mi się to nie podobało.

Taka opaska powinna być domyślnie dołączana do gry

Zaczęło się pozytywnie - tak sobie zmontowane intro pokazuje nam najbliższą przyszłość, w której Korea Północna podbija Południową, następnie Japonię, kilka innych mniej ważnych państw i państewek, by w końcu zająć się daniem głównym - kolebce ludzkości, ostatniej ostoi najczystszych idei i domu w którym panuje jedynie dobroć i ciepło - Stanom Zjednoczonym Ameryki Północnej. Historia równie zabawna co głupiutka, bo każde dziecko wie, że jakikolwiek atomowy wyskok Kim Dzong Ila lub jego następcy, skutkował by rewanżem reszty świata w stosunku over 9000 do jednego i problem z głowy. Nie mniej jednak przez te wszystkie lata dzielni amerykanie byli zbyt zajęci odprowadzaniem swoich wspaniałych pociech do przedszkoli, by zauważyć że Koreańczycy opanowali połowę globu i obudzili się w momencie gdy większość ich państwa była już pod okupacją. Dobre wyczucie czasu, bo nie było by gdzie osadzić gry. Tak więc zacząłem swoją przygodę z Homefrontem, oglądając ponownie tanią "wstrząsającą" scenę gdzie amerykańscy patriotyczni rodzice zostają rozstrzelani na oczach własnego dziecka, które wpada w ryk. Ziewnąwszy przystąpiłem do smakowania dania głównego. Dochodziły mnie stąd i owąd sygnały, że gra nie wygląda najlepiej, ale tuż po rozpoczęciu rozgrywki właściwej czułem się jakby ktoś właśnie, przepraszam za kolokwializm, dał mi w ryj. Ja rozumiem że budżet, że młode studio, że THQ, ale KURCZE PIECZONE! Ta gra wygląda dramatycznie. Pierwszy Resistance wyglądał lepiej. Dla pewności uruchomiłem stareńkiego COD4 i poczułem powiew nowej generacji. Oprawa graficzna Homefronta to bardzo niesmaczny żart. W 2006 roku powiedział bym że gra wygląda ok, ale mogło by być lepiej. Szkoda że mamy 2011. Jako fan retro i ktoś kto lubi brzydkie gry w które się fajnie gra, pomyślałem że rozgrywka mi wynagrodzi wątpliwe walory artystyczne. Naprawdę jestem naiwny. To, że skrypty w tej grze są kiepskie to jakby powiedzieć że reprezentacja Polski w meczu towarzyskim z Litwą zagrała słabo. Ta gra jest beznadziejna od początku do momentu w którym ją porzuciłem. Przykłady? 8 kolejnych wrogów wyskakujących w ten sam sposób zza płotu, nie niepokojonych przez kule naszych towarzyszy, które raczej zwiedzały okoliczne mury? Tak. Czekanie w nieskończoność na rozwój akcji wąchając tyłek przywódcy? Tak. Zerowe AI? Tak. Czekanie ponad minutę aż nasz czarnoskóry towarzysz otworzy łaskawie drzwi, pomimo wykoszenia wszystkich wrogów wokół, krążenia wokół niego, niecierpliwego atakowania drzwi nożem? Tak. Pancerne opony, którym nie straszny jest ostrzał z lekkiego czołgu? Tak. To wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w tym zjawiskowym produkcie. Bronie są równie zabawne. Strzelałem z kilku różnych karabinów. Różnica pomiędzy nimi polegała na tym, że odgłos jednego przypominał upadek styropianu na beton, drugi brzmiał jak pukanie w tekturę, trzeci jak robienie bąbelków w wannie po zjedzeniu dużej ilości fasoli. Nic w tej grze nie jest takie, jak powinno. To prostacka, beznadziejna i nieudolna zrzynka z Call of Duty. Nic ponad to.

Mamy rok 2011. Poważnie.

Po głębszym zastanowieniu, doszedłem do wniosku że gra nie jest skierowana do mnie, ani do nikogo z Europy, Australii, czy jakiejkolwiek części świata nie będącej USA. Tanie granie na emocjach amerykanów można znaleźć na każdym kroku. Pomijając scenę rozstrzelania rodziców, mamy również wszędobylskie rysunki amerykańskich dzieci, salę gimnastyczną podstawówki z wesołym zwierzątkiem w logo, idealną multikolorową społeczność w ruchu oporu, gdzie każdy traktuje innych z należytym szacunkiem i tak dalej. Do wersji limitowanej THQ powinno dołączyć kanciaste kombi w drewnie, papierową torbę z zakupami z dwiema wystającymi bagietkami, nóż do wycięcia strasznej buzi z dyni na Halloween oraz pakiet petard i indyka na 4go lipca. To gra zamerykanizowana do granic możliwości. Nawet obrona budki z burgerami w Modern Warfare 2 wydaje się być szczytem szacunku dla gracza przy tym, co można zaobserwować w Homefroncie. Nie zdziwił bym się gdyby pudełko poza śladową ilością orzechów zawierało ostrzeżenia, że jest plastikowe i nie wolno go połykać.

Multiplayer jest zabawny. Pierwsze dwie próby połączenia zawiesiły mi konsole. Trzecia próba okazała się udana i postaram się nie chwalić nikomu że w ogóle uruchomiłem ten tryb. Tragiczne mapy, kampienie na respach, niezniszczalne dla pojazdów drewniane płoty... aż mi się nie chce wymieniać dalej. Że-na-da.

Kupując Homefront wypalasz sobie na czole piętno "FRAJER". To ćwierćprodukt dla ćwierćinteligentów, a do tego skierowany do mieszkańców krainy niską inteligencją i tłuszczem płynącej. Mam szczerą chęć wysłać prezent urodzinowy każdemu recenzentowi który ośmielił się przyznać temu gniotowi ocenę równą bądź wyższą 7/10 psie odchody w ładnym opakowaniu z napisem "czarny koń/nadzieja roku". Recenzent z pewnością stwierdzi że prezent może nie spełnił jego oczekiwań, ale jest taki na te 7-8/10 i generalnie jest zadowolony.

shinek
31 marca 2011 - 09:01