Antares kontra beta trybu wieloosobowego „Uncharted 3: Drake’s Deception” - Antares - 1 lipca 2011

Antares kontra beta trybu wieloosobowego „Uncharted 3: Drake’s Deception”

Poza nielicznymi wyjątkami, obecnie panująca generacja konsol odrobinę mnie rozczarowała. Pojawiło się kilka nowych dobrych serii gier, lecz z roku na rok zaczynają one tracić smak na skutek bezlitosnej eksploatacji przez wydawców. Są jednak nieliczne wyjątki, w przypadku których czekam na sequele, kolokwialnie mówiąc, z wywieszonym jęzorem. Jednym z nich jest „Uncharted”, czyli spełnienie moich dziecięcych marzeń o eksploracji i przygodzie. Formuła rozgrywki idealnie trafiła w mój gust - zawieszona gdzieś pomiędzy nastawionym na elementy platformowe i strzelanie „Tomb Raiderem”, któremu w moich oczach brakowało klimatu, a kultowymi przygodami Indiany Jonesa pełnymi humoru, zagadek z wykorzystaniem pradawnych maszyn i atmosfery odkrywania wielkiej tajemnicy. Pierwsza część „Uncharted” mnie zachwyciła. Kontynuacja nie była już takim objawieniem i moim skromnym zdaniem była trochę za bardzo nastawiona na strzelanie. Mimo wszystko, nadal uważam ją za grę znakomitą. Dlatego informacje o „Uncharted 3: Drake’s Deception” śledzę z nadzieją i dużym zainteresowaniem. Wczoraj w PlayStation Store pojawiła się opcja pobrania wersji beta trybu wieloosobowego. Solidnie przetestowałem wszystkie dostępne tryby zabawy, zatem zapraszam Was serdecznie do zapoznania się z moimi wrażeniami, które znajdziecie w rozwinięciu.

Czy skok na portfele graczy się uda? Myślę, że tak..

Przyznam szczerze, że w przypadku drugiej odsłony przygód Nathana Drake’a wieloosobowa zabawa przez sieć była dla mnie tylko mało istotnym dodatkiem do trybu fabularnego. Zdaję sobie sprawę, że tytuły nie oferujące multiplayera w jakiejkolwiek formie, obecnie należą do mniejszości i są czasem za to krytykowane. Sam jednak jestem zwolennikiem dopieszczania trybu dla pojedynczego gracza. Jedynym zastrzeżeniem jakie miałem do „Uncharted: Drake’s Fortune” po jej ukończeniu było to, że „to był już koniec i nie było już nic”, a chciałem więcej. Mimo wszystko, nie przeszło mi wtedy przez myśl, żeby zrobić z tej gry wieloosobową strzelankę sieciową.  Naughty Dog to studio, które zna się na tym co robi, toteż internetowa rozgrywka zaimplementowana w „Uncharted 2” odniosła sukces i po dziś dzień cieszy się zasłużoną popularnością. Lekka inspiracja trybem „Hordy” z „Gears of War 2” również wyszła drugim przygodom Drake’a na dobre i właśnie ta forma zabawy najbardziej przypadła mi w części drugiej do gustu. Po „Drake’s Deception” nie spodziewałem się zatem wielkich zmian i w tym względzie nie myliłem się.

Ponieważ wersja beta w którą miałem okazję zagrać jawi się dość podobnie do tego, co znamy z „Uncharted 2” skupię się tylko na samych różnicach i innowacjach. Już na samym początku spodobała mi się opcja personalizacji swojego herosa, umożliwiająca wybranie poszczególnych części ubrania, skorzystanie z palety kolorów i zaprojektowanie własnego emblematu. Co ciekawe, gdy hostujemy tryby kooperacyjne nasz emblemat można zobaczyć na niektórych elementach planszy. Niby to szczegół, a sprawia bardzo sympatycznie wrażenie podczas gry. Standardowo przeciwko sobie staje drużyna dobrych bohaterów i złych najemników, a podczas kolejnych meczy zdobywamy doświadczenie i pieniądze, za które wykupujemy ulepszenia i umiejętności. Nowością są w tym przypadku specjalne monety pozwalające nam na takie akcje jak respawn w miejscu, w którym znajduje się nasz partner.

System partnerstwa jest kolejnym urozmaiceniem, które sprytni programiści z Naughty Dog postanowili wprowadzić w swoim tytule. Tak jak w „Battlefield: Bad Company 2” możemy się za przeproszeniem „respić” w ruchu, nie na wszystkich członków drużyny jak w przypadku produkcji DICE, lecz na jednego kolegę. Niekiedy mamy też dostęp do specjalnych umiejętności związanych tylko i wyłącznie z dwuosobową współpracą. Dzięki nim ze swoim partnerem możemy np. szybciej stawiać się na nogi, gdy żywotność naszej postaci sięgnie zera i jedyną opcją na przetrwanie będzie uzyskanie pomocy. Pojawił się także nowy partnerski deathmatch w którym dwuosobowe grupy stają przeciwko sobie. W czasie meczy pojawiają się dodatkowe atrakcje. W trybie klasycznego drużynowego nabijania fragów uruchamia się sekwencja, podczas której po każdej ze stron jeden z graczy zostaje naznaczony jako cel – jego zabójstwo wiąże się z bonusami. Podobnie rozwinięto tryb przetrwania, który został podzielony na trzy zasadnicze fragmenty; przenoszenie posążka z punktu A do B, standardowe odpieranie kolejnych fal przeciwników oraz modyfikacja powyższego podczas której musimy się bronić w niewielkiej wytyczonej strefie. Antagoniści w tym trybie są teraz bardziej ruchliwi, nie boją się wykonywać karkołomnych ewolucji i wdrapywać w miejsca, z których mogą wygodnie strzelać.

Autorzy zadbali także o urozmaicenie samych map. W wersji beta oddano graczom do dyspozycji dwie, z czego jedna bardzo ciekawie się rozpoczyna. W pierwszej połowie drużyna najemników szturmuje szykujący się do startu samolot, w którym znajdują się bohaterowie. Przeskakiwanie w deszczu wrogich kul z jednej jadącej ciężarówki na drugą ma klimat i za ten motyw zdecydowanie muszę deweloperów pochwalić. Druga część mapy jest już statyczna, lecz nadal ciekawa – jest nią kawałek lotniska z hangarami, gdzie ilość różnorakich kładek i drabin znakomicie sprzyja karkołomnym akrobacjom z których „Uncharted” słynie. Druga plansza jest już bardziej klasyczna, a jest nią dziedziniec zrujnowanego zamku w jakimś lesie, lub jak kto woli dżungli.

Oprawa audiowizualna na pierwszy rzut oka nie posunęła się zbytnio do przodu w stosunku do poprzedniej części serii, lecz trzeba przyznać, że projektanci postanowili to nadrobić ilością obiektów i detali, które znajdują się na ekranie. Zrobiło się przez to trochę ciasno, lecz dodaje to tylko dynamiki rozgrywce. Pomimo braku znaczących zmian, pod kątem audiowizualnym „Uncharted 3” to nadal pierwsza liga na rynku konsolowym i dla mnie dowód na to, że kosmiczne rozdzielczości, dymy, lasery (i pleśniowe sery, wedle uznania) nie są potrzebne, by gra mogła wyglądać znakomicie. Jestem też przekonany, że ostateczny produkt w trybie dla pojedynczego gracza będzie wyglądał jeszcze lepiej. Po raz kolejny będę miał zatem okazję do swojego narzekania, że niektórzy twórcy powinni brać u deweloperów z Naughty Dog lekcje z wykorzystania potencjału sprzętowego PlayStation 3.

W menu widniała opcja połączenia się z Facebokiem, celem uruchomienia szatańskiej maszynerii wyszukiwania znajomych grających w betę oraz zapewne spamowania swojego profilu osiągnięciami i innymi tego typu atrakcjami – nie skorzystałem. Podejrzewam, że ta funkcjonalność będzie jednak bardzo popularna i musimy się przyzwyczajać, że kolejni twórcy gier mogą sięgać po podobne rozwiązania. Choć przy wieloosobowej becie „Drake’s Deception” bawiłem się dobrze, przyznam szczerze że nadal nie mogę się przekonać do tej formy rozgrywki, jaką jest trzecio-osobowa strzelanina. Przez sieć zdecydowanie preferuję FPSy, a właściwie jeden tytuł, czyli wspomniany już „Battlefield”. Jako produkt udany, „Uncharted” dla mnie musi być przede wszystkim wciągającą grą przygodową akcji – inkarnacją przygód nieśmiertelnego Indiany Jonesa, który to nie ma niestety zbyt dużego szczęścia do gier wideo ze swoją osobą w roli głównej. Bardzo bym chciał, by Sony podpisało kiedyś umowę z Lucasem, i nawet gdyby gra będąca owocem takiego posunięcia była tylko kopią „Uncharted” w kapelusiku z biczem w ręku, nadal byłbym taką produkcją zachwycony.

Antares
1 lipca 2011 - 12:00