Incubus na nowo. If Not Now When? - fsm - 11 lipca 2011

Incubus na nowo. If Not Now, When?

Znacie Incubusa? Nie tych owłosionych szataniarzy grających death metal (teraz nazywają się inaczej), ale sympatycznych Kalifornijczyków, co ładniej wyglądają i ładnie grają. Fajne to chłopaki, co założyli zespół jeszcze w liceum i twardo trzymają się raz obranej ścieżki - robić szczerą gitarową muzykę. Wraz z premierą ich nowego albumu czeka nas/Was niespodzianka. 

ładne chłopaki na białym tle - laski sikają

Początki ich kariery to album nagrany jeszcze „za nastolatka”, na którym dało się wyłapać inspiracje Red Hot Chili Peppers. Dwa lata później chłopaki wydali S.C.I.E.N.C.E. i byli stawiani w jednym rzędzie z Kornem czy grupą Deftones. Innymi słowy - gitary grzmiały srogo. Potem oblicze zespołu złagodniało, ale przez 4 kolejne albumy było dosyć konsekwentne - singlowe melodie przeplatane były ścianą gitar, a nad wszystkim szybował niezmiennie skuteczny głos Boyda. Lubię ich za to. Mają styl. If Not Now, When? jest jednak zmianą tego stylu. Przerwę mieli całkiem sporą - 5 lat dzieli to wydawnictwo od Light Grenades z 2006 roku. Wokalista zajął sie sztuką i wydał solowy album, gitarzysta poszedł studiować muzykę na Harvardzie, pozostali dorobili się dzieci i/lub generalnie dojrzeli, postarzeli się, uspokoili. Do efektu ich pracy trzeba się przyzwyczaić.

Pierwsze przesłuchanie to lekki szok. Gdzie gitary? Gdzie pazur? Gdzie rock? Nie ma i wydaje się, że pierwsza połowa płyty brzmi ciągle tak samo. Dopiero pod koniec robi się ciekawiej. Innymi słowy - byłem zawiedziony. Ale jak się okazuje, trzeba INNW dać nieco czasu. Album pomału zdobywa słuchacza i pokazuje mu, że jednak jest niezły. Tak - ciężaru brak. Ale są naprawdę dobre piosenki (w zdecydowanej większości). Początek niestety nie powala nawet po tych kilkunastu przesłuchaniach: utwór nr jeden jest dobry jako intro i prezentuje ciekawą linie basu w stylu lat 80-tych. Dwa kolejne utwory zaś... Promises, Promises (drugi singiel) to pianinkowa pop-piosenka, która sama w sobie zła nie jest, ale raczej nie stanowi jakiegoś mega-zachęcacza. Friends & Lovers zaś to smętna pościelówa i jeden z najgorszych utworów, jakie chłopaki nagrali. Na szczęście potem jest już tylko lepiej. Wracają gitary, robi się trochę szybciej, skoczniej, weselej. To jest nowy Incubus, jakiego mogę zaakceptować. Najlepsze rzeczy dzieją się na drugiej połowie płyty. In the Company of Wolves to trwające 7,5 minuty cudeńko, które zaczyna się przeciętnie, ale potem przeradza w mroczną, napędzaną basem podróż. Czad! Switchblade to echo dawnego Incubusa - funkowy, rockowy, perkusyjny kawałek. Adolescents zaś to typowy, sympatyczny singiel w ich wydaniu. Wraz z premierą płyty na Zachodzie pojawią się oficjalnie przynajmniej dwa utwory bonusowe. Jednego można posłuchać tutaj, a drugi, teoretycznie ciekawszy (Rebel Girls, w którym podobno słychać nieco z NIN) na pewno będzie dostępny do odsłuchu już niedługo.

Przed premierą albumu chłopaki dali 6 darmowych koncertów w swojej siedzibie głównej (tak, mają swoje „biuro” w LA), na których grali bardzo przekrojowo, a zakończyli całą nową płytą zaprezentowaną od A do Z. I jak się domyślacie - świeże utwory zyskują w formie koncertowej nieco pazura, stają się jeszcze ciekawsze. W sieci dostępne są nagrania tych występów, a na oficjalnym kanale livestream zespołu można obejrzeć cały, niemal dwugodzinny koncert z Berlina (odbył sie 17 czerwca). Świetna sprawa.

Jeśli ktoś doczytał aż dotad, bo go to zainteresowało... daj, czytelniku, szansę nowemu Incubusowi. Warunek jest jeden - marzenia o głośnym, dynamicznym rocku zostaw na inną okazję. Ja tylko mam taką małą nadzieję, że jest to jednorazowa odskocznia do krainy łagodności i za rok, dwa, trzy chłopaki wrócą i dołożą do pieca.

fsm
11 lipca 2011 - 13:26