Kojarzycie Hard Reset? Jest to nowa polska strzelanina, którą we wrześniu wyda CD Projekt. Debiutanckie dzieło studia Flying Wild Hog trafiło do naszej redakcji pod postacią wersji demonstracyjnej, więc mieliśmy okazję sprawdzić, jak prezentuje się w akcji. Porządny test przygotowuje dla Was fsm i już w przyszłym tygodniu będziecie mogli przeczytać go na GOL-u. Poniżej znajdziecie natomiast moje wrażenia po krótkiej, bo niespełna półgodzinnej rozgrywce.
Hard Reset to hołd złożony pierwszoosobowym strzelaninom z poprzedniej epoki. Autorzy zignorowali obowiązujące dziś standardy i wrócili do rozwiązań rodem z pierwszego Dooma. W polskim produkcie zdrowie można zregenerować wyłącznie za pośrednictwem apteczek (na ogół wypadających z ciał zabitych wrogów), istnieje tu rzadko spotykana dziś zbroja redukująca otrzymywane obrażenia, a poszczególnych broni nie trzeba przeładowywać. Kiedy widzimy biegnących w naszym kierunku wrogów, po prostu naciskamy lewy przycisk myszy i zaczynamy tańczyć wokół przeciwników, prując przy tym ile fabryka dała. W starciach można sobie pomagać, strzelając na przykład w beczki pełne paliwa lub niszcząc skrzynki elektryczne, ale generalnie nie ma w tym żadnej większej filozofii. Nieskomplikowana rzeź, jakich obecnie praktycznie już się nie robi.
Oczywiście nie oznacza to, że klasyczna do bólu formuła nie doczekała się pewnych udziwnień. W grze można usprawniać niesiony asortyment i to na trzy różne sposoby. Dodanie celownika do pukawki lub zwiększenie jej siły rażenia jest możliwe za pośrednictwem specjalnych urządzeń, przypominających wykonaniem sklepy z serii Dead Space. Istnieją trzy grupy udoskonaleń, w każdej znajduje się kilkanaście różnych opcji, a punkty niezbędne do dokonywania upgrade’ów zdobywa się na polu bitwy. Część z nich leży w ukrytych lokacjach – to również ukłon w stron klasyków gatunku. Przyznam szczerze, że od lat nie widziałem strzelaniny z oznaczonymi i zliczanymi pod koniec misji sekretami.
W demie dostępne były tylko dwa narzędzia mordu: klasyczny karabin o futurystycznym wyglądzie i jakieś działo energetyczne, plujące kolorowymi pociskami (przypominało trochę Plasma Gun z trzeciego Dooma). Nic specjalnie rajcującego, ale w pełnej wersji pukawek będzie aż dziesięć – przekonał mnie o tym wspomniany wyżej sklep. Środki zagłady uzupełnią m.in. granatnik, wyrzutnia rakiet, energetyczny moździerz, miotacz min i shotgun.
Jeśli miałbym dokonać oceny tej gry na podstawie zaprezentowanego dema, to powiedziałbym, że jest wyjątkowo przeciętna. Prawdę mówiąc nawet go nie ukończyłem. Chęci starczyło mi na jeden cały etap i fragment drugiego – Hard Reset nie był w stanie przyciągnąć mnie do monitora na dłużej. Nie chodzi już nawet o to, że czas takich strzelanek bezpowrotnie przeminął, bo lubię odpalić sobie raz na jakiś czas oldschoolowego shootera i bawię się naprawdę nieźle, ale tutaj nie znalazłem nic, co zachęcałoby mnie do marnowania czasu na zabijanie kolejnych fal wrogów. Niczym nie wyróżniająca się broń, katastrofalnie słabo wykonane roboty, którzy marnie sprawują się jako przeciwnicy oraz obszerne, ale proste jak konstrukcja cepy plansze – co z tego że ładne, skoro i tak nie mają nic ciekawego do zaoferowania? Nie podoba mi się też stylistyka. Kolorowe science-fiction, które mieni się feerią barw niczym bożonarodzeniowa choinka to zdecydowanie nie mój klimat. W takiej produkcji aż się prosi o ostre industrialne klimaty, brudne, odrapane plansze, ciężką gitarową muzykę i rywali przytłaczających rozmiarami i budzącymi szacunek. Zamiast tego mamy klony Claptrapów z piłami i robociki ze śmigiełkami, a to wszystko w otoczeniu ładnych światełek. Dzięki, wolę pograć w coś innego.
Za mną! Facebook // Google+ // Twitter