Wspomnień czar # 5 Soldier of Fortune - Strider - 16 sierpnia 2011

Wspomnień czar # 5 Soldier of Fortune

Kto z Czytelników pamięta jeszcze taki tytuł jak Soldier of Fortune? Jeden, dwóch, trzech... No, możecie już opuścić łapki, za wielu to Was raczej nie ma. Jest to dość smutne, gdyż każdy, naprawdę szanujący się fan FPS-ów powinien przynajmniej tą grę kojarzyć. Swego czasu zrobiła ona wokół siebie naprawdę dużo szumu, a choć dziś nie wywołuje już takich emocji jak w dniu premiery, to nadal jest naprawdę dobrym shooterem, w którego wciąż warto zagrać.

W Żołnierzach Fortuny wcielamy się w rolę Johna Mullinsa, wojskowego w stanie spoczynku, który do spokojnej emerytury dorabia w organizacji The Shop, zrzeszającej najemników z całego świata. Akcja gry rozpoczyna się 22-09-2000 na opanowanej przez gang stacji metra. Zadaniem naszym oraz naszego dzielnego towarzysza Hawka jest zneutralizowanie (w każdy możliwy sposób) zagrożenia ze strony bandytów i uwolnienie zakładników. Oczywiście, jak zwykle w takich historiach, coś idzie nie tak – zagrożenie zostaje teoretycznie wyeliminowane, ale Sabre, dowodzący atakiem bandytów na metro, ucieka. Szybko okazuje się, że działania Sabre'a wykraczają daleko poza lokalne porachunki gangów – dość powiedzieć, że dość szybko do gry wchodzą profesjonalnie wyposażeni żołnierze, a z rosyjskiej bazy wojskowej znikają cztery głowice jądrowe. Generalnie rzecz biorąc historia, choć reprezentująca raczej poziom typowego filmu klasy  B, przez znaczną część gry trzyma poziom. Pod koniec zabawy czuć jednak, że twórcy na siłę starają się wprowadzać do gry nowe elementy, które jednak psują efekt końcowy. No bo po co, w grze która aspiruje do miana realistycznej, wprowadzać np. bronie energetyczne? Efekt jest taki, że na początku gry (misja #2) mamy emocjonujący pojedynek z wojskowym śmigłowcem, w trakcie którego musimy zastrzelić z karabinu snajperskiego pilota, kryjąc się za różnej maści skrzyniami na odkrytym, pędzącym pociągu, a zabawę kończymy na strzelaninie z setką żołnierzy i bossem, który jest w stanie przyjąć "na klatę" całą posiadaną przez nas amunicję i spokojnie nas wykończyć.

To nie fabuła była jednak tym, co odróżniało SoF-a od setek identycznych FPS-ów, a zabójczo realistyczna grafika i system obrażeń, który wprowadzał kilkanaście stref trafień dla każdego przeciwnika. Wiecie, jaki to był w tamtych czasach szok? Gra była niesamowicie wręcz brutalna: to nie był Doom, czy Quake z przerysowanymi animacjami zgonów. W SoF-ie można było przeciwnikowi odstrzelić głowę (albo urwać jej część), poderżnąć lub przestrzelić gardło, urwać nogę lub ramię, przestrzelić rękę i tym samym wytrącić mu broń z ręki, rozerwać granatem... Możliwości było naprawdę dużo, a co bardziej sadystyczni gracze (do których, przyznaję się pokornie, należałem niegdyś  i ja) potrafili aż do ostatecznego "zużycia się" trupa eksperymentować na nim efekty działania kolejnych elementów uzbrojenia. Nie pamiętam, aby Soldier of Fortune pojawił się kiedykolwiek w polskiej telewizji, lecz wcale bym się nie zdziwił gdyby tak się stało – gra była tak brutalna, że nawet dziś, pomimo dość kanciastej grafiki, potrafi budzić dość ambiwalentne uczucia (podobnie jak dużo młodszy Punisher, ze swoimi słynnymi scenami przesłuchań).

Kolejnym ciekawym, aczkolwiek już absolutnie nie kontrowersyjnym, zabiegiem ze strony twórców gry, było wprowadzenie dość swobodnego wyboru ekwipunku. Choć nie było to możliwe przed każdą misją (Mullins nie zawsze wracał po zakończeniu zadania do kraju), przed znaczną częścią misji można było sobie wybrać najbardziej pasujący nam ekwipunek – nie potrzebujesz flashpacków? Weź granaty. Nie lubisz karabinu snajperskiego? Wybierz uzi, bądź strzelbę. Nie odpowiada ci ten model pistoletu? Mamy kilka innych do wyboru. Szczególną radochę wzbudza to przy pierwszym podejściu, gdy wchodzimy do sklepu z czasopismami i podchodząc do sprzedawcy prosimy o archiwalny numer magazynu "Soldier of Fortune". Ten prowadzi nas na zaplecze, gdzie trafiamy do jednego z punktów zaopatrzeniowych Sklepu – logujemy się do systemu internetowego, odczytujemy maile z informacjami o zadaniach i dozbrajamy przed kolejną misją. Mówcie sobie o współczesnych shooterach co chcecie, ale mało który ma tak ciekawe sposoby odprawy.

Chociaż bardzo chciałbym coś napisać o oprawie dźwiękowej tej produkcji, to muszę się niestety wstrzymać od głosu: to, że w tej grze jest w ogóle jakaś muzyka, zauważyłem dopiero w momencie, gdy wyłączyłem ją w opcjach. Zastrzeżeń nie mam jednak pod adresem odgłosów broni – pewnie, to nie poziom dzisiejszych produkcji, dostosowanych do głośników 5.1, czy 7.1, ale i tak trzyma poziom.

Naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak mało osób pamięta dziś o Soldier of Fortune. Choć oprawa graficzna nie prezentuje się dziś tak oszałamiająco jak przed dekadą, to gra prawie w ogóle się nie zestarzała – system trafień nadal robi wrażenie, podobnie jak zróżnicowane środowisko w którym się poruszamy (w czasie gry zwiedzamy niemal cały świat), a fabuła wciąż prezentuje się nieźle (ona zresztą rzadko się starzeje). W zasadzie SoF powinien dziś święcić ponowne triumfy, gdyż jest świetnym przykładem FPS-a tak dla graczy "hardcore'owych", jak i zupełnych laików – poza tradycyjnym wyborem jednego z 4 poziomów trudności, jesteśmy w stanie dowolnie skonfigurować jeszcze jeden, dodaktowy poprzez wybór poziomu agresywności przeciwników, ilości ich respawnów, ilości dostępnych zapisów stanu gry w trakcie zabawy, a także limitu ekwipunku, czy nawet dostępności kodów. Jeśli dotąd nie mieliście okazji zagrać w SoF-a, to z całego serca polecam tego staroszkolnego shootera – gwarantowane co najmniej kilkanaście godzin dobrej zabawy.

Strider
16 sierpnia 2011 - 10:33