Start sezonu piłkarskich rozgrywek na Półwyspie Iberyjskim za nami. Już pierwsza kolejka przyniosła rozczarowujące fanów i obserwatorów wieści. Zanosi się na kolejny sezon całkowitej dominacji Realu Madryt i FC Barcelony.
Kibice obu drużyn od lat toczą wojenki o to, która ekipa jest silniejsza. Ostatnio mieli sporą pożywkę, gdy „Gran derbi” występowało równie często, co derby Moskwy w lidze rosyjskiej. W tym wielkim wyścigu zbrojeń potężnych europejskich firm pojawia się jednak nieoczekiwanie trzecia, zjednoczona strona. Fani ligi hiszpańskiej.
Powoli wśród wiernych kibiców Primera Division słychać utyskiwania na nudę. Od początku wiadomo, kto będzie liczył się w walce o mistrzostwo kraju, a kto „tylko” powalczy o europejskie puchary. Dla wielu to wizja rozczarowująca. Fanom zaczyna brakować tej nutki niepewności, którą wnosiły jedenastki Valencii, Villarreal, czy Atletico Madryt jeszcze kilka sezonów temu. Choć w lidze poziom się nieco wyrównał, bo o czołówkę walczy więcej ekip, to gigantyczna przepaść od Barcy i Realu smuci i drażni.
Zaczyna to przypominać sytuację we Francji, gdzie z roku na rok coraz więcej osób kibicowało w rozgrywkach Ligue 1 Olympique Lyon lub rywalowi, z którym akurat grał. Po kilku kolejnych mistrzostwach zdobytych przez jedenastkę ze Stade Gerland niemal każdy liczył, że ktoś wreszcie im laur odbierze. Po siedmiu latach wreszcie się to udało. Teraz zanosi się na podobny scenariusz w Hiszpanii, gdzie wszyscy będą wyczekiwali każdego potknięcia gigantów. Czy niedługo kibice Getafe, Malagi, Mallorki, Atletico, Sevilli i Valencii będą ramię w ramię dopingowali się podczas potyczek z „Dumą Katalonii” i „Królewskimi”? Jeśli dominacja będzie długa i monotonna to pewnie tak.
Villarreal przez wielu jest nazywany trzecią-czwartą siłą La Liga. Na otwarcie na Camp Nou poległ 0:5. Prezes ze smutkiem skonstatował, że on nie może prowadzić tak klubu jak jego pogromcy. Musi zamykać budżet i przez to później przełykać takie gorzkie pigułki. Nie sposób nie przyznać mu racji, bo przez ostatnie lata Real i Barca szaleją na rynku transferowym i budują kadry, o których 99 procent zespołów może tylko marzyć. Jeszcze kilka lat temu każdy przyklasnąłby takiej polityce. Ba, jeszcze dzisiaj każdy będzie za, jeśli prowadził ją będzie dowolny inny zespół. Byle tylko nie wzmacniały się już Real i Barcelona. Im na razie siły i potencjału wystarczy, a ostatnie sezony w Primera Division i Lidze Mistrzów niestety to potwierdzają.