Seria Fighting Fantasy to jeden z najbardziej znanych cyklów książek „Choose Your Adventure”, czyli gier paragrafowych nazywanych przez niektórych solowymi RPG. Wywodząca się z lat osiemdziesiątych klasyka została przeniesiona już w wersji elektronicznej na RPGa na Nintendo DS., który niestety nie został dobrze przyjęty. Druga próba wypłynięcia tej formuły na wody elektronicznej rozgrywki na konsolach okazuje się znacznie bliższa źródła – rozgrywając się głównie… w wirtualnej książce.
Tak naprawdę więcej tutaj czytania niż grania (co się chwali, w końcu my na tych konsolach byśmy tylko strzelali!), ponieważ cała rozgrywka w praktyce opiera się na wybieraniu jednej z kilku dostępnych opcji. Oczywiście, wciąż mamy rzuty kością, które zdeterminują jak nam poszło i korzystanie z ekwipunku, ale co jest jeszcze lepsze, nie musimy tego spisywać sobie na kartce. To wciąż przede wszystkim gra w wybory. I nie, nie można oszukiwać, że zawsze się wylosowało wysokie wartości ;D
Wartość takich gier generalnie opiera się na scenariuszu oraz różnorodności wyborów. Na szczęście autorzy trzymają się oryginału i wielokrotnie możemy ryzykować, uciekać, walczyć, gadać, zachowywać się ostrożnie, tchórzliwie, czy brawurowo. Oczywiście, czasem dostajemy wybory, których oczywistość uderza w oczy, ale… wybranie tej „złej” opcji tym bardziej kusi. Czasami nawet słusznie. Nie wolno nam jednak bawić się w rycerzyka i powinniśmy przede wszystkim dbać o własny interes! Nie mówiąc już o tym, że nie gramy superherosem, który pokona tłum strażników… Przy okazji – utracony ekwipunek, a w szczególności broń bardzo utrudnia dalszą rozgrywkę. Trzeba uważać.
Bardziej typowa dla gier wideo rozgrywka pojawia się w czasie walk (jeżeli zrezygnujemy z systemu kości), gdzie przenosimy się na planszę rozgrywając swego rodzaju grę planszową troszkę przypominającą zabawę w statki. W tym przypadku musimy przede wszystkim wyćwiczyć sobie refleks i spostrzegawczość, bowiem na planszy pojawiają się symbole wroga oraz gracza, które zostają rozsypane i szybko zakryte przed graczem. Jeżeli odkryjemy symbol gracza to dobrze dla nas, jeżeli nie to, cóż, będziemy ćwiczyć uniki. Mechanika jest interesująca, posiada kilka wariacji, gra również często pozwala nam na losowanie celem sprawdzenia swojego szczęścia. Tak naprawdę ta książka-gra jest… bardzo grywalna. Składa się na to również klasyczna, dobrze napisana historia wraz z bardzo atmosferyczną ścieżką dźwiękową.
Muzyka robi dobre tło do wydarzeń. Jest nienachlana, ładna i tajemnicza. Sama oprawa gry to prosta grafika, duża, dobra czcionka (możemy również przybliżać tekst) i ilustracje z oryginału. Nic więcej. Bo i niczego więcej nie potrzeba.
W pewien sposób Talizman jest bardzo ciekawą przygodówką, tylko że w formie tekstowej oraz rozgrywającą się głównie w mieście, gdzie musimy przeprowadzić spore śledztwo. Celem uratowania świata, ma się rozumieć! Mimo odbiegania od takich mistrzów jak Wagner albo Howard, gra trzyma wysoki poziom pod tym względem jak na fantasy. Oczywiście – historia ma swoje lata, w pewien sposób kształtowała gatunek te trzy dekady temu i jest o tyle klasyczna, co kliszowa. Co w zasadzie nie przeszkadza w dobrej zabawie. Spotkamy interesujących bohaterów, odnajdziemy dodatkowe wątki oraz zaszlachtujemy niejednego stwora.
Pędzi się przez to chętnie, powtarza jeszcze chętniej, a gra nie każe nam zaczynać zabawy od początku w przypadku zgonu. Generalnie nie będę ukrywał, że wirtualne książki, visual novels, czy „wizualne przygodówki” uznaję za jedne z ciekawszych gier w branży. Taki już ze mnie dziwak.
Wady? Cóż, w przybranej konwencji gra jest czasami… prawie niesprawiedliwa. Nasz margines błędu jest bardzo mały, co powoduje szybką śmierć. Poza tym cena, wykonanie oraz kompatybilność z dwoma konsolami czynią z Talizmanu jeden z ciekawszych Minisów na rynku. I szczerze już czekam na kolejną część.
8/10