RETROKVLT! - recenzja gry Syndicate - UV - 2 października 2011

RETROKVLT! - recenzja gry Syndicate

UV ocenia: Syndicate (1993)
75

Dla dzisiejszego pokolenia trzydziestolatków Syndicate to gra wyjątkowa. Wydany w 1993 roku produkt zaskarbił sobie serca tysięcy młodych ludzi, zwłaszcza tych lubujących się w bardzo rzadko eksploatowanej przez deweloperów tematyce cyberpunku. Był to również tytuł szczególny dla rodzimej branży elektronicznej rozrywki. Wielu z Was zapewne nie zdaje sobie z tego sprawy, ale to właśnie dzieło firmy Bullfrog Productions okazało się pierwszym w historii programem rozrywkowym, które został oficjalnie przetłumaczone na język polski! Z racji tego, że w drodze znajduje się kolejna, trzecia już gra z tej serii, postanowiłem Wam oryginalny Syndicate przybliżyć, a starym koniom (takim jak niżej podpisany), po prostu przypomnieć.

Swego czasu to intro miażdżyło totalnie.

Gdyby użyć dzisiejszych standardów, określilibyśmy Syndykat mianem uproszczonego erteesa z domieszką elementów typowych dla tradycyjnej strategii. Rozgrywkę autorzy podzielili na dwie odrębne fazy. W pierwszej zarządzamy oddziałem cybernetycznie wspomaganych komandosów: przydzielamy im ekwipunek i modyfikujemy ich ciała, ale jednocześnie zajmujemy się poważniejszymi kwestiami – kontrolujemy przepływ gotówki na podbitych w trakcie zmagań terenach, prowadzimy badania nad nowymi środkami zagłady i przyjmujemy kolejne zlecenia. W drugiej części skupiamy się już wyłącznie na działaniach operacyjnych. Wraz z naszymi podopiecznymi lądujemy w futurystycznych miastach i staramy się wykonać powierzony kontrakt. Misje podzielone są trzy kategorie: zabójstwa wskazanych osób, eliminacja agentów wroga, którzy kontrolują dane terytorium i przekonywanie opornych obywateli do współpracy. W obu fazach akcja toczy się w czasie rzeczywistym, co ma niebagatelny wpływ na przebieg rozgrywki.

Kontrolowanie żołnierzy na polu bitwy nie różni się niczym od tego, co widzieliśmy choćby w Cannon Fodder. Lewym przyciskiem myszy wskazujemy miejsce, do którego muszą udać się nasi agenci, a prawym otwieramy ogień, o ile wcześniej wybraliśmy w ekwipunku broń. W każdej misji może wziąć udział maksymalnie czterech żołnierzy. Działanie w grupie nabiera sensu zwłaszcza w misjach polegających wyłącznie na eksterminacji wrogów – dzięki zwiększonym możliwościom ataku łatwiej wówczas wyeliminować przeciwników. Oprócz całej masy broni, na wyposażeniu podopiecznych mogą znaleźć się również użyteczne gadżety: apteczki, karty magnetyczne, skanery, tarcze ochronne i tzw. Persuadetrony – urządzenia służące do werbowania cywilów.

Misje nie należą do skomplikowanych i ich zaliczenie – w zależności od wielkości mapy i związanego z tym marszu agentów – trwa od kilkudziesięciu sekund do kilku minut. Po wykonaniu zadania należy się z reguły ewakuować, czyli dotrzeć do określonego punktu na mapie. Zdecydowanie większym problemem jest samo przeżycie na placu boju. O ile patrolujący miasta policjanci nie stanowią żadnego wyzwania, tak wrodzy agenci potrafią mocno zaleźć za skórę. Po wykryciu wrogiego syndykatu przeciwnicy zaczynają się zbiegać ze wszystkich stron, co z jednej strony ułatwia ich wyeliminowanie (nie trzeba za nimi biegać), z drugiej je komplikuje (trudniej załatwić naraz całą grupę). Zmagania byłyby z pewnością mniej frustrujące, gdyby wyposażenie rywali nie było automatycznie dopasowywane do naszego. Doskonale obrazuje to przykład z minigunem – szybkie wynalezienie tej broni niewiele daje, bo taka sama pukawka natychmiast pojawia się w arsenale wroga. To chyba zresztą największa wada Syndykatu. Umiejętne zarządzanie działem badawczym powinno dać w określonych sytuacjach przewagę nad konkurencją, a tutaj tak niestety nie jest. Chęć utrzymania wysokiego poziomu trudności przez całą grę to oczywiście godne uwagi podejście, ale szkoda że odbywa się w to oszukany sposób.

Bardzo ciekawym zagadnieniem w Syndicate jest oprawa wizualna. Gra powstała w czasach, gdy większość pecetowych produkcji pracowała w rozdzielczości 320x200 lub 320x240 – tutaj jednak zdecydowano się uzyskać 640x400. Ówczesne karty VGA potrafiły wyświetlić taki obraz jedynie w szesnastu kolorach, więc mocno ograniczoną paletę poskromiono efektem ditheringu, czyli sztuczką polegającą na mieszaniu barw. Efekt końcowy był naprawdę niezły. Kolorystyczne ubóstwo w niczym nie umniejszało jakości grafiki, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że wyszło produktowi firmy Bullfrog na zdrowie. Świat przedstawiony w Syndykacie okazał się przez to surowy i posępny, co doskonale korespondowało z cyberpunkową stylistyką gry. Kończąc warto nadmienić, że menu główne i kapitalna, budząca w 1993 roku zachwyt introdukcja (zaprezentowana wyżej), pracowały już w standardowej rozdzielczości 320x200.

Gry firmy Bullfrog Productions były jednymi z najlepszych tytułów, jakie ukazywały się w latach dziewięćdziesiątych na pecetach. Syndicate nie jest od tej reguły wyjątkiem, choć ponura opowieść o podbijaniu świata za pomocą nie znających litości agentów nie była pozbawiona uciążliwych wad. Wspomniane wyżej oszustwo polegające na automatycznym dostosowywaniu uzbrojenia przeciwników do naszych postępów to tylko jedna z nich. Produkt razi też zerową inteligencją komputerowych rywali (potrafią przybiec na złamanie karku do naszych bohaterów, by następnie stać jak kołki i cierpliwie czekać, aż ich zatłuczemy) i problemami ze sterowaniem agentami, zwłaszcza we wnętrzach budynków. Trudno przymknąć oko na te mankamenty, stąd też taka, a nie inna ocena. Dla skażonych sentymentem starych dziadów zapewne za niska.

UV
2 października 2011 - 11:15

Czy zgadzasz się z moją oceną gry Syndicate?

Tak, jest adekwatna. 28,6 %

Nie, jest za wysoka. 12,7 %

Nie, jest za niska. 58,7 %