Wspomnienia z NES-a # 9 Micro Machines - Strider - 3 października 2011

Wspomnienia z NES-a # 9 Micro Machines

Witajcie, drodzy GOL-owicze! Po dłuższej przerwie powracam z nową porcją wspominek Waszych (i moich) ulubionych gier na NES-a. W cyklu tym wspominaliśmy już platformówki, mordobicia, gry na podstawie filmów, crapy... Czego dotąd nie było? Oczywiście nie było żadnych "samochodówek"! Najwyższa pora więc nadrobić zaległości i sięgnąć po jedną z najlepszych "ścigałek", jakie kiedykolwiek wydane zostały na 8-bitową konsolę Nintendo. Ladies and gentlemen, przed państwem Micro Machines!

Wiecie, jaki jest największy problem, z którym uporać muszą się twórcy gier wyścigowych? Realizm. Pewnie za to stwierdzenie posypią się na moją osobę gromy, ale fakt jest taki, że wszelakie samochodówki starzeją się wręcz piekielnie szybko - kto pamięta jeszcze doskonałego swego czasu Colina McRae 2.0? Albo starsze wersje Need for Speed? Niewielu, co?  No właśnie... Tutaj naprawdę trzeba się namęczyć, żeby stworzyć coś, do czego gracze wracać będą po wielokroć, jeszcze w wiele lat po premierze. Choć droga do sukcesu jest niełatwa i najeżona licznymi przeszkodami, to znajdują się ludzie którzy nie tylko próbują zabłysnąć, ale którym się to również udaje. Przykładem na to spece z Codemasters.

Na jaki to genialny pomysł wpadli nasi dzielni mistrzowie kodu? Odpowiedź jest prosta - na oczywisty. Twórcy Micro Machines wyszli przed dwudziestu laty z prostego założenia, że skoro nie są w stanie stworzyć gry realistycznej to... trzeba do kosza wywalić cały realizm i zrobić grę wyścigową, która będzie niosła ze sobą po prostu nieskażoną niczym rozrywkę. W ten sposób narodził się rewelacyjny pomysł, żeby stworzyć grę wyścigową w której nie będziemy kierować "dużymi pojazdami", a sterowanymi radiem miniaturkami.

Do naszej dyspozycji twórcy gry oddali aż 9 zabawek, którymi ścigamy się łącznie na kilkudziesięciu zwariowanych trasach (o czym za moment). W Micro Machines siadamy więc za kierow... ups! pilotem miniaturek dżipów, motorówek, samochodów sportowych, uzbrojonych poduszkowców, terenówek, bolidów Formuły 1, a nawet helikopterów i czołgów. Frajda ze ścigania się każdym z nich do dziś jest niesamowita - każdą miniaturką jeździ się zupełnie inaczej, każdej trzeba się uczyć i każda, nieodmiennie, daje tyle samo radości, gdy wypchniemy z trasy przeciwnika. Ech, jakie to ludzkie... :)

Jak łatwo się domyślić, skoro w grze ścigamy się miniaturowymi zabawkami, to i trasy niewiele mają wspólnego z tymi znanymi z "dużych produkcji. Zamiast więc ścigać się na profesjonalnych torach, w Micro Machines rywalizujemy z naszymi oponentami na zabrudzonym po śniadaniu stole, na plaży, w ogrodzie, czy wannie. A na takich torach znacznie łatwiej o wypadek, niż w prawdziwych wyścigach - czy zdajecie sobie sprawę, jak bardzo potrafi spowolnić małego dżipa jajko sadzone? Albo jak trudno jest przejechać małym samochodzikiem po linijce? Nie mówię już o takich przeszkodach jak gumowa kaczuszka w wannie, która już zupełnie potrafi odmienić losy niejednego wyścigu...

Ci z Was, którzy o MM nigdy nie słyszeli (są tu w ogóle tacy?!) mogą patrzeć na ten tekst z odrobiną politowania, ale prawda jest taka, że dzięki swemu luźnemu podejściu do tematu, gra jest do dziś niesamowicie wręcz grywalna (równe 20 lat od premiery; pokażcie mi drugą taką "ścigałkę"!). I piekielnie trudna. Jakoś się tak utarło, że w tym cyklu lądują ostatnio jedynie tytuły których nigdy nie ukończyłem i MM również zalicza się do tego szlachetnego grona. Micro Machines ma w zasadzie jedną, jedyną wadę - brak muzyki poza menu. Samochodziki wydają niby dźwięki, które dla fana 8-bitowców brzmieć będą nawet realistycznie, ale nie da się ukryć, że oprawa dźwiękowa jest po prostu uboga. Niemniej - nie grałeś? Zagraj. Grałeś? To graj dalej. I olej dzisiejsze tytuły, o których za rok nikt nie będzie pamiętał. ;)

Strider
3 października 2011 - 16:02