Chyba każdy z nas ma swojego znienawidzonego oponenta z wirtualnych aren. W zależności od tego w jakie gatunki gramy najczęściej i do których przywiązujemy największą wagę są nimi różni przeciwnicy, drużyny lub niekiedy rozwiązania systemowe. W moim przypadku śmiertelnym wrogiem od lat jest reprezentacja Brazylii w piłce nożnej.
Wszystko przez długie miesiące spędzone przy kolejnych grach piłkarskich w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Od czasów ISS Pro Evolution na PlayStation kadra popularnych Canarinhos potrafi uprzykrzyć mi życie na wszelkiej maści platformach i przy najróżniejszych okazjach.
Brazylia z racji rzeczywistych umiejętności zawsze była w grach piłkarskich dopakowana lub nawet przepakowana. Może są tutaj osoby, które pamiętają jak Konami zachwycało się talentem Adriano i wsadzało mu rakietę w nogi. Bądź też znajdzie się kilku graczy, którzy też padli ofiarą bombardowań ze strony Roberto Carlosa. Konsolowe AI nie raz korzystało z tych dobrodziejstw, aby popsuć mi humor bądź zniszczyć całkiem spokojny turniej o Mistrzostwo Świata. Z okazji śmiało korzystali też znajomi, którzy odczuwali satysfakcję, gdy moja reprezentacja Ukrainy musiała uznać wyższość Ronaldo i spółki.
Nawet na turnieju w Pro Evolution Soccer 4 w Warszawie musiałem się przekonać o zdolnościach tego rywala. Co gorsza, niektórym widzom zdarzało się pomylić moich dzielnych chłopaków ze wschodu, którzy też grają w podobnych żółto-niebieskich strojach, właśnie z kadrą Brazylii. Dopiero bliższe przyjrzenie się uświadamiało im, że to nie Elber, a Husin biega w ofensywie. To bolało.
Mieliśmy ostatnio trochę przerwy, bo z grami piłkarskimi nie spotykam się już równie regularnie. Aktualnie jednak na tapecie jest Red Card Soccer od Midway i tryb Conquest, w którym reprezentacją Ukrainy próbuje podbić cały piłkarski świat. Jakżeby inaczej, tym razem znowu musiałem się na kilka dni zaciąć na Brazylii. 1:6, 0:4, 2:5, 0:1. „Brazole” robili z Luzhnym i spółką co chcieli. Łomot za łomotem, irytująca klęska za irytującą klęską. Po kilku dniach udało się wreszcie wyszarpać 3:2 po dogrywce i złotym golu niezawodnego Shevchenki. Co ciekawe, kolejni rywale mieli ten sam poziom umiejętności, „Professional”, a mimo to zdemolowałem ich 4:0 i 3:0. Opór stawiła więc tylko Brazylia. Jakby nagle wirtualni piłkarze rywala zauważyli, że to ich stary dobry znajomy przyszedł sobie pograć i trzeba mu znowu dokuczyć.
Niezależnie od sytuacji wiem, że do końca życia będę się z tymi skubańcami użerał. I fajnie, bo emocji i zbieranych wspomnień jest przy tym co nie miara. A Wasi znienawidzeni przeciwnicy z gier?