Dzień zaczyna się jak zwykle. W planach masz realizację kilku obowiązków i parę pomysłów na relaks. Wśród nich jest też miejsce na granie. Masz ustalone konkretne tytuły. Nadchodzi moment, gdy uruchamiasz konsolę/aplikację i zaczynasz się bawić. Wtedy dostrzegasz, że sztuczna inteligencja ma tzw. „dzień konia”. Co to znaczy? Jej wychodzi wszystko, a Tobie zupełnie nic.
Wiosenna sobota w połowie grudnia przyniosła takie niemiłe zjawisko właśnie mi. Zaczęło się spokojnie, załatwił mnie boss z Devil May Cry. Żaden powód do paniki, bo każdy kto grał w ten twór Capcom wie, że to normalka. Szefów trzeba rozgryźć, opracować taktykę i dopiero wtedy można myśleć o zwycięstwie. Pierwsze spotkanie najczęściej kończy się łomotem, w lepszych przypadkach długą, acz też przegraną walką. Tym razem dopadł mnie Griffon. Źle dobrałem ekwipunek i skończyło się szybko i bezboleśnie, ekranem z opcją „Try again”. Podziękowałem. Po krótkiej przerwie się mu zrewanżuje. Na półce leżą inne tytuły, więc przeniosę się w inny świat.
Odpalam Shoxa, który właśnie taką rolę ma pełnić. Ma w momentach, gdy gdzie indziej jest problem zapewnić potrzebny oddech i rozrywkę. Jak już wiecie z jednego z poprzednich tekstów, nie jest tutaj za łatwo. Postanowiłem poprawić swoje wyniki na przejechanym już torze, aby obniżyć koszty samochodów z jednej z klas (tak to działa w tej wyścigówce). Wybrałem w miarę krótki tor, w którym brakowało mi „złotego wyniku” tylko w jednym z trzech sektorów. Zakładem, że po kilku próbach wyuczę się trasy na pamięć i osiągnę zamierzony cel.
A gdzie tam. Pięć prób i odpuściłem. Niby niedużo, ale gdy osiem razy z rzędu zabraknie Ci milisekundy do sukcesu to człowiek ma ochotę jednak zrobić sobie przerwę. Nieco podirytowany wyłączyłem konsolę i postanowiłem zająć się czymś innym. Po pewnym czasie nadszedł moment na coś uspokajającego, Metal Gear Acid na PSP. Pech chciał, że zostawiłem sobie grę tuż przed walką z bossem. Ale jeszcze nikt mnie w tym tytule nie zabił i z niejednej opresji potrafiłem wyjść. 25 minut walki (specyfika Acid, wszystko jest nieco ślamazarne) i .... ekran informujący o porażce. Po raz pierwszy. Nagle. Dlaczego? Bo w najbardziej potrzebnym momencie nie trafiła mnie się żadna potrzebna karta regenerująca zdrowie. Pech? Dzień konia sztucznej inteligencji, która widać na każdym froncie chciała udowodnić swoją wyższość. Boss skorzystał z okazji i zamiótł Snake’iem podłogę.
Zostało już niewiele czasu przeznaczonego na granie. Idealny moment na tajną broń. Red Card Soccer. Dla fana piłki nożnej tytuł świetnie odprężający. Luźna sportówka, w której brutalnie faulujemy i posyłamy atomowe strzały. Na drodze podbijającej świat Ukrainy stanęła Portugalia. Poziom trudności rywala: średni. Okay, zapowiadało się na kolejne miłe spotkanie zakończone triumfem 3:0, 5:1 lub coś w tym stylu. Pierwsza połowa? 17 strzałów i ani jeden strzelony gol. Okaaaaaaaaay, panie bramkarz, koniec tego dobrego.
Druga połowa i Shevchenko szybko daje nam prowadzenie. Kilka minut później wyrównuje Pauleta. Szybko odpowiadam, 2:1. Figo robi to samo, 2:2. Dogrywka. Okaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaay, WTF!? Sędzia rozpoczyna doliczony czas gry, Pauleta robi sobie rajd między moimi pomocnikami i obrońcami i posyła zwykły strzał pod poprzeczkę. Bramkarz piłkę przepuszcza, komentator informuje o złotym golu, Portugalczycy się cieszą, a ja wyłączam konsolę. 4:0 dla niej dzisiaj. Potrzebna mi przerwa. Jutro zmierzymy się ponownie.
Mieliście ostatnio podobny „dzień konia sztucznej inteligencji”?