Snajper # nielegalne łowy - barth89 - 3 lutego 2012

Snajper # nielegalne łowy

W poprzedniej części opowieści z cyklu "Snajper" pisałem o losach młodego rosyjskiego snajpera, który tej specyficznej sztuki musiał uczyć się sam. Tym razem przybliżę Wam historię amerykańskiego snajpera, który w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku od polowania na antylopy w Afryce przeszedł do... polowania na ludzi. Na zlecenie i za pieniądze.

Jack (tak go umownie nazwijmy) był absolwentem uniwersytetu, który swoje zainteresowania ulokował w broni palnej i łowach. Pasjonowały go dalekie dystanse (gdzieś na około 1000 jardów). Problem stanowiły dla niego tylko pieniądze, których sporej ilości wymagała jego pasja. Strzelanie do antylop przestało go zadowalać, a na strzelanie do "wielkiej piątki" nie miał odpowiednich środków. Razu pewnego siedział w małej knajpie. Podeszło do niego wówczas dwóch Amerykanów, którzy, sądząc po strojach, także byli myśliwymi - przysiedli się do niego, postawili whisky, rozmawiali... Rozmawiali o łowach, kobietach, by wreszcie przejść do strzelania, zawodów długodystansowych, amunicji i broni. Po dłuższej rozmowie Jack zorientował się, że rodacy sporo o nim wiedzą. Zdziwił się, bo niby skąd? Wreszcie okazało się czego tak naprawdę nowi znajomi od niego chcą. Zaproponowali mu pracę. Na miejscu. W Afryce. Roczny kontrakt z możliwością jego przedłużenia dotyczył likwidacji "białych" celów (rosyjskich i kubańskich doradców wojskowych). W zamian Jack miał otrzymywać niemałe pieniądze, przelewane regularnie na konto w szwajcarskim banku.

Jak nietrudno się domyślić Jack pozytywnie rozpatrzył propozycję i kilka tygodni później znalazł się w buszu wyposażony we własny karabin (Winchester 70 z myśliwską optyką) i trochę amunicji. O życiu "na łonie natury" wiedział sporo, bo wychował się na farmie z dala od miasta - wiedza ta w jego nowym fachu przydała się nie raz. Podstawową zasadą jego działania była ostrożność. Cele przebywały przede wszystkim w obozach - z ich rozróżnieniem nie było problemu (różnili się od reszty tak mundurami, jak i kolorem skóry). Zanim Jack oddał strzał przez długi czas obserwował cel i jego otoczenie. Po każdej likwidacji celu zależało mu głównie na tym, by bezpiecznie się wycofać i przeczekać pościg we wcześniej przygotowanej kryjówce - te miał za każdym razem co najmniej dwie. Starał się, by były one niewidoczne i zapewniały mu bezpieczne przeczekanie obławy przez kilka dni. Wykonanie kilku pierwszych zleceń było dosyć łatwe. Po jakimś czasie doradcy wojskowi stali się jednak bardzo ostrożni.

Po dwóch miesiącach polowań Jack dostał informację o miejscu dyslokacji dużej jednostki wojskowej - mieścił się tam prawie cały batalion wojska - doradcy także musieli się tam znajdować. Wczesnym rankiem snajper znajdował się już na pozycji położonej około 300 metrów od pierwszego rzędu namiotów. Wcześniej przygotował sobie bezpieczne schronienia - pierwsze mniej więcej 5 km od obozu, kolejne dalej, oddalone o 2 godziny marszu. Wartowników, stojące równym rzędem samochody ciężarowe i pojazd opancerzony obserwował przez lornetkę. Wydawało mu się, że wartownik stojący w wysokiej wieży patrzy w jego stronę, ale było to złudzenie. Mógłby trafić go celnym strzałem, ale w kontrakcie miał tylko "białe" cele. Do środkowego punktu obozowiska dzieliło go 700 m - w sam raz do celnego strzału (korzystał z 12x przybliżenia w optyce z grubym krzyżem). Słońce coraz bardziej dawało się we znaki, a obóz zaczął budzić się do życia. Patrole obchodziły teren, żołnierze uzbrojeni w AK-47 uważnie obserwowali okolicę, przed południem z obozu wyjechały trzy ciężarówki z pełnym plutonem wojska. Jack spędził na stanowisku kolejne godziny, ale doradców nie wypatrzył. Dokuczały mu mrówki, ale nie mógł się ruszyć. Zdusił palcami kilka owadów, ale inne kąsały go po nogach i plecach.

Opuścił pozycję po godzinie 15.00 i udał się do najbliższej kryjówki. Po drodze wypił wodę z jednej ze swoich manierek - cuchnęła okropnie, bo wodę musiał uzdatniać tabletkami z chlorem z powodu zalegających w niej posożytów. W kryjówce aż roiło się od owadów. Poradził sobie z nimi za pomocą noża, ale było to tylko doraźne działanie, gdyż nocą owady wracały. Wyciągnął swoją ulubioną broń - Colta kaliber 45 i z bronią w dłoni zasnął na karimacie. Obudził się przed świtem, zjadł lekki posiłek (musiał wyregulować swój zegar biologiczny tak, by wypróżniać się chwilę po pierwszym posiłku) i półtorej godziny później był już na swojej pozycji przy obozie, w którym panował już mały ruch. Żołnierze spożywali śniadanie, reszta prawdopodobnie spała, ale uwagę snajpera przykuło kilku wojaków, którzy zanieśli tacę z jedzeniem do małego namiotu, umiejscowionego obok transportera opancerzonego. Domyślił się, że właśnie w tym namiocie jest jego cel. Trzyosobowy patrol ponownie zaczął obchodzić teren, tym razem zatrzymując się niedaleko Jacka. Ten zamarł w całkowitym bezruchu, wstrzymał nawet oddech. W tym samym czasie z obozu dobiegł ryk silników, żołnierze wskakiwali na pojazdy, wrzucali na nie skrzynki z amunicją, a na drogę wyjeżdżały już pierwsze samochody. Patrol ruszył w stronę obozu. Koła największej ciężarówki buksowały w błocie - Jack był prawie pewien, że przez lunetę zobaczył doradcę siedzącego obok kierowcy tej ciężarówki. Cel był od niego oddalony o jakieś 350 m. Postanowił jeszcze przez chwilę nie oddawać strzału. Kiedy żołnierze próbowali popchnąć pojazd otworzyły się drzwi kabiny i na stopniu stanął wysoki blondyn w polowym mundurze. Snajper bardzo powoli ściągał język spustowy - karabin lekko poderwało do góry, a huk został wytłumiony przez ryk silnika. Dystans był idealny, pocisk nie mógł chybić. Trafiony blondyn leżał obok prawego koła ciężarówki, a kierowca nie widział nawet co się stało, ponieważ dalej pracował silnikiem. Jack szybko wykorzystał sytuację, przez lunetę wypatrzył kolejnego oficera siedzącego w kabinie następnego pojazdu. Oddał kolejny strzał.

Pocisk trafił cel w głowę lub szyję. Kierowca uciekł z szoferki strasznie krzycząc. Chwilę później w obozie rozpętało się prawdziwe piekło. Wartownik z wieży pierwszy otworzył ogień, strzelając po okolicy na oślep. Następnie zaczęli strzelać trzej żołnierze z patrolu. Wkrótce po buszu biły najmniej dwie setki karabinów zagłuszanych przez pociski 14,5 mm wystrzeliwane ze sprężonych PKMZ. Patrol wreszcie wypatrzył stanowisko Jacka, a kule z luf ich karabinów zaczęły świszczeć mu nad uchem. Postanowił jak najszybciej stamtąd uciekać, ale by to zrobić musiał zlikwidować lub przydusić ogniem do ziemi żołnierzy z patrolu. Wycelował w wysokiego wartownika - kula rozerwała dolną część czaszki. Pozostali natychmiast poczuli respekt i upadli na ziemię. Snajper rzucił się do szaleńczej ucieczki. Do gęstej ściany buszu miał jakieś 50 m, ale silny ostrzał sprawił, że dystans ten wydawał się nie mieć końca. Nie czuł się bezpiecznie nawet w lesie - pociski kalibru 14,5 mm (które podczas II wojny światowej były w stanie pokonać pancerze lekkich i średnich czołgów) były w stanie ściąć koło niego gałąź grubości uda nawet po kilku minutach biegu. Dopiero po kwadransie mógł odetchnąć z ulgą. Udał się do pierwszej kryjówki, ale stwierdził, że na pewno ruszył za nim pościg, więc zabrał ze sobą zapasy i szybkim marszem ruszył do kolejnego schronienia. Gdy dostał się na miejsce było już ciemno -  solidnie się zakopał i z Coltem 1911 zasnął kamiennym snem. Obudził się przed świtem, zjadł lekki posiłek, wypił dużo wody i zostawił w miejscu swojej kryjówki granat, do którego zawleczki przywiązany był naciąg. Ot taka niespodzianka. Kiedy oddalił się na kilka kilometrów doszedł do niego odgłos wybuchu - ktoś wpadł w pułapkę. Przyspieszył kroku, bo nad jego głową narastał charakterystyczny szum silników śmigłowca Mi-24. Udało mu się pozostać niewykrytym. Maszerował jeszcze dwa dni, by dotrzeć na miejsce spotkania, gdzie dostał kolejne zlecenie (które zapamięta na długo), uzupełnił zapasy prowiantu i amunicję.

Do kolejnego celu dotarł po trzech dniach marszu, ale wojska już tam nie było. Ruszył po śladach zostawionych przez ciężarówki, by po kilku godzinach marszu usłyszeć z oddali odgłosy wystrzałów i wybuchy granatów. Doszedł wreszcie do kompletnie spalonej wioski. Wszędzie leżały ciała zabitych, w tym kobiet i dzieci. Obok starej, siwowłosej kobiety, która dogorywała pchnięta bagnetem chudy kundel ciągnął urwaną ludzką nogę. Śmierć czuć było w powietrzu. A może był to zapach rozkładu, który w tej temperaturze następował bardzo szybko? Jeszcze pięć dni szedł tropem oddziału i kolejny raz usłyszał w oddali strzały. Gdy doszedł na miejsce zobaczył tylko setki łusek i rozkopaną ziemię. Nie musiał sprawdzać co kryła...

Wreszcie udało mu się dogonić wojsko. Było już ciemno i nie było sensu przygotowywać kryjówki. Zakamuflował obecną pozycję i postanowił przeczekać do świtu. Nad ranem zaczął obserwować obóz przez lornetkę. Snajper był pewien, że jest za blisko na snajperską robotę, ale nie było już czasu na zmianę stanowiska. Sprawdził i załadował broń, wyliczył ewentualne poprawski. Dystans do ostatniego rzędu pojazdów, które znajdowały się w obozie wynosił od 200 do 600 m. Zamaskował twarz i ręce farbą mającą chronić go przed insektami, którą przygotował mu jego kontakt w macierzystej bazie i cierpliwie wypatrywał celu. Próbował się domyślić gdzie mogą być doradcy, ale było to utrudnione, bo wszystkie namioty były jednakowe. Pobudkę w obozie ogłoszono wcześnie, godzinę później żołnierze zaczęli szykować się do drogi i wsiadać do maszyn. W środku kolumny znajdowały się dżipy. Snajper w obu wypatrzył cele i poczuł gwałtowny skok adrenaliny. Pojazdy powoli przejeżdżały obok niego, jak na defiladzie. Krew pulsowała mu w żyłach, wstrzymał oddech i delikatnie wcisnął spust - pocisk doszedł celu. Niewiele myśląc oddał drugi strzał do kolejnego doradcy, ale strzał nie był śmiertelny, bo brodaty Kubańczyk próbował się jeszcze odczołgać.

Chwilę po tym zdarzyło się coś, czego nigdy się nie spodziewał - poczuł gorące ukłucie w ramię. Zrozumiał, że trafił go pocisk karabinowy. Przeżył szok, poruszył ręką i barkiem. Na szczeście wszystko było sprawne. Nie zdążył wprowadzić kolejnego naboju do komory Winchestera, gdy kolejna kula minęła go o włos. Polował na niego wyszkolony snajper. W jednej chwili wyskoczył z ukrycia i pochylony biegł w kierunku gęstwiny. Z myśliwego stał się zwierzyną. Bez żadnej przerwy biegł przez busz, nie miał nawet czasu na zabandażowanie rany. Dopiero po godzinie niemal nieprzerwanego biegu i przedzierania się przez gąszcz zrobił kilkuminutową przerwę. Podczas opatrywania rany przemyślał całą sytuację i doszedł do wniosku, że miejsce postoju musiał zabezpieczać ich własny snajper. Zapewne był na pozycji nieznacznie oddalonej od Jacka i po pierwszym wystrzale zlokalizował go. Był tak zmęczony, że przedłużył postój o kwadrans. W jednej chwili z jego prawej strony przestraszony ptak poderwał się w powietrze i trzasnęła złamana gałązka - najpierw jedna, później druga. Ktoś za nim szedł, ktoś teraz jest blisko niego. Zostawił wszystko co uznał za zbędne, a było tego z 10 kg, i ponownie zaczął biec. Wędrował aż do nocy, bo gdy opanował panikę zwolnił tempo - bieg nic nie da, a będzie słyszalny z daleka. Przed snem wypił połowę wody jednej z dwóch manierek i w towarzystwie Colta i dwóch granatów zapadł w głęboki sen. W nocy nękały go koszmary. Obudził się przed świtem, zmienił opatrunek i ruszył w drogę. Kontakt miał umówiony za kilkanaście dni i dopiero wówczas mógł wrócić do bazy - do tego czasu musiał radzić sobie sam. Teren, po którym się poruszał stał się bardziej urozmaicony, więc co kwadrans zatrzymywał się i ze wzniesienia obserwował okolicę. Przez cały dzień niczego nie zauważył. Noc spędził w jamie skalnej na wzgórzu, w której nie tylko on szukał schronienia - były tam też stonogi, pająki i inne robactwo. Rano czuł się dobrze, ramię przestało go boleć.

Postanowił wykorzystać przewagę wysokości i obserwować teren przez japońską lornetkę z 10x przybliżeniem. W dolinie kilometr od niego coś błysnęło. Skupił się na tym miejscu i błysk znów się powtórzył, ale niczego więcej nie zauważył. Po kilkunastu minutach znów coś błysnęło, ale tym razem towarzyszył temu ruch gałęzi. Błysk pojawił się jeszcze raz, ale w innym miejscu. Ktoś obchodził wzgórze z lewej, ktoś nadal go śledzi i porusza się jego tropem. Jack nie miał pojęcia jak wrogi snajper może trzymać się go tak długo. Nie jest przecież łatwo wytropić ślady, pozostawione przez jedną osobę, zwłaszcza snajpera. A jednak - miał do czynienia z doświadczonym strzelcem. Ucieczka przed takim tropicielem nie miała sensu, więc nasz bohater postanowił podjąć wyzwanie. Instynkt podpowiadał mu, by uciekać - oddalę się od niego o parę kilometrów, a potem będzie co ma być - pomyślał. Rozum podpowiadał mu jednak, żeby walczyć tym w czym jest dobry - karabinem, a nie nogami. Wiedział, że wróg nie odpuści. Jack zdjął kamizelkę z oporządzeniem, zostawił też prawie całą amunicję. Zabrał ze sobią tylko Winchestera i Colta, a twarz i dłonie pokrył farbą maskującą. Postanowił przejść na drugą stronę niewielkiego wzgórza. Długo szukał odpowiedniej pozycji, ale wreszcie zajął stanowisko za pniem, gdzie maskował go cień drzewa. Z tej pozycji miał dobry widok na obszar długości kilku kilometrów. Ocenił odległość do charakterystycznych punktów terenowych, ocenił siłę i kierunek wiatru i czekał...

Jack przez cały dzień leżał na stanowisku i myślał tylko o celu, który musi trafić. Na kolbę jego broni wpełznął mały wąż, ale snajper nie zareagował. Nadeszła bezsenna noc, podczas której zasypiał na bardzo krótko. O świcie ponownie zaczął wypatrywać celu, ale nim cokolwiek zobaczył usłyszał dźwięk metalu uderzającego o kamień z prawej strony zbocza. Przywarł do celownika swojego Winchestera. Zobaczył jak w odległości 150 - 200 m drgnęła mała gałązka. Skoncentrował uwagę właśnie na niej i wreszcie zobaczył - najpierw broń, potem głowę swojego tropiciela, który na głowie miał łaciaty kapelusz, a twarz zasłoniętą siatką. Powoli naprowadził krzyż swojego celownika na wysokość szyi wrogiego snajpera. Zobaczył, że wróg zaczął podnosić broń do oka - nie było sensu czekać dalej. Jack wystrzelił. Poczuł, że kula trafiła, ale zgodnie z kanonami sztuki nie opuszczał stanowiska i wpatrywał się w busz jeszcze przez parę godzin - przeciwnik mógł mieć przecież towarzysza. Dopiero koło połudna zszedł z pozycji, zabrał z kryjówki resztę ekwipunku i udał się w kierunku, w którym posłał morderczą kulę. Obszedł teren szerokim łukiem i po godzinie dotarł na miejsce. Jego ofiara leżała na boku z podkurczonymi nogami. Pocisk wszedł w głowę tuż pod nosem, pod lekkim kątem, bo wyrwał z tyłu kawał czaszki i kręgosłupa. Krew była wszędzie - nawet na starym, samopowtarzalnym karabinie Garanda, z którego korzystał martwy już snajper i którego Jack postanowił "pożyczyć". Zresztą ten sam Garand uratował mu życie, bo kilka dni później, gdy odpoczywał nad rzeką nie usłyszał (przez szum wody) łodzi, którą płynęło sześciu Kubańczyków. Dostrzegł ich dopiero z dystansu 60-70 m. Jack złożył się do strzału i oddał sześć celnych strzałów - wrogowie nie zdążyli nawet odpowiedzieć ogniem. Z Winchestera zdołałby oddać w tym czasie jeden, może dwa strzały.

Zanim roczny kontrakt dobiegł końca Jack dopadł jeszcze kilka celów. Później udał się na krótki odpoczynek, ale stwierdził, że nie potrafi żyć bez broni - czyścił ją regularnie. Zaproponowano mu przedłużenie kontraktu, lecz nie zgodził się od razu. Sytuacja w rejonie konfliktu stawała się coraz bardziej niebezpieczna - do tego stopnia, że kiedyś do jego pokoju wtargnął intruz. Jacka jednak wtedy w pokoju nie było. Zmienił miejsce pobytu, ale już pierwszej nocy obudziło go lekkie skrzypnięcie zamka w drzwiach. Całe szczęście, że zostały mu stare nawyki i spał z Coltem. Schował się za łóżkiem. Do pokoju weszło dwóch mężczyzn, którzy trzymali w dłoniach broń z tłumikiem. Jack był szybszy - kule jego Colta rzuciły pierwszego o ścianę, a drugi zdołał jeszcze oddać dwa niecelne strzały nim dostał w brzuch. Jack podszedł do rannego, starającego się podtrzymać wypadające jelita i próbował dowiedzieć się kto ich przysłał, ale nie miało to większego sensu. Tej samej nocy opuścił miasto, kilka dni później Afrykę. Udał się do Nowej Zelandii, gdzie co kilka miesięcy zmieniał miejsce pobytu. Już nigdy więcej nie strzelał do ludzi...


Kolejnej opowieści snajperskiej wyczekujcie niebawem, a tymczasem zachęcam do zapoznania się z poprzednim artykułem:

Snajper # zdolny samouk

Snajper # gra vs rzeczywistość

barth89
3 lutego 2012 - 15:05