Na początek będą trzy pytania:
Czy lubicie Greenpeace?
Czy uważacie, że ninja stworzeni są do większych rzeczy, niż ochrona ich ukochanego cesarza?
Czy sądzicie, że gry powinny być urozmaicone do granic możliwości?
Jeśli odpowiedzieliście twierdząco na co najmniej jedno z powyższych pytań, to mam dla Was dobrą wiadomość: opisywany dzisiaj przeze mnie Zen: Intergalactic Ninja jest po prostu dla Was stworzony.
Historia opowiedziana w grze kręci się wokół postaci tytułowego Zena, międzygalaktycznego ninja-najemnika, znanego zapewne fanom amerykańskich komiksów doby "silver age". Tym razem jego zadaniem jest powstrzymać niejakiego Lorda Contaminousa przed skażeniem całej Ziemi i przejęciem nad nią władzy. W tym celu przyjdzie mu m.in. wysadzić w powietrzę fabrykę produkującą trujące odpadki, ratować robotników na płonącej platformie wiertniczej, czy walczyć ze służącą Contaminousa, próbującą doprowadzić do wyginięcia lasów. Ot, zwyczajny dzień każdego szanującego się ninja.
Zen: Intergalactic Ninja nie jest grą bardzo długą (ot, raptem 10 etapów, z czego ponad połowa ogranicza się jedynie do walki z bossami), lecz z pewnością nie można odmówić jej różnorodności. W grze brak powtarzalności, a każdy kolejny poziom przynosi jakąś nowinkę, urozmaicającą rozgrywkę. Zabawę zaczynamy więc od wysadzenia fabryki, w której przedzieramy się przez hordy robotów-strażników, żeby zaraz potem przenieść się do ginącego lasu, w którym musimy cały czas podtrzymywać przy życiu rośliny produkujące drogocenny tlen i pędzić kolejką w kopalni na spotkanie przerażającego Garbagemana, rozrzucającego na wszystkie strony odpadki nuklearne. A to dopiero początek! Dalej przyjdzie nam walczyć choćby ze swym własnym klonem oraz żyjącym w zanieczyszczonym jeziorze mutantem – każdy etap jest w Zenie unikalny, do każdego potrzeba specyficznych umiejętności i ukończenie każdego przynosi ogrom frajdy. Czego chcieć więcej?
W parze z różnorodnością idzie wysoki poziom trudności. W dobie gier, które można ukończyć nierzadko z biegu, na jednym "posiedzeniu", Zen zdecydowanie się wyróżnia. Tutaj nie ma zmiłuj – albo "wymasteruje się" swoje umiejętności, albo nie zobaczy napisów końcowych. Na początku niewiele pomaga nawet wybór najniższego poziomu trudności, bo i tak liczba zgonów jest w Zenie wręcz nieprzyzwoita. Nie mówiąc o tym, że są osoby, które upierają się przy tym, aby zaczynać zabawę w ten tytuł od najwyższego poziomu trudności i z wyzerowanym licznikiem dodaktowych żyć – producenci padów do NES-a zbijali na takich z pewnością krocie.
W dniu premiery gra była po prostu śliczna i do dziś potrafi wzbudzić uznanie u osób przyzwyczajonych do 8-bitowej grafiki. Pewnie, trafiały się w tamtym czasie tytuły ładniejsze (opisywany już przeze mnie Dream Master), niewiele łączyło to jednak z tak dużym dynamizmem (wspomniany już etap z kolejką). Nieco gorzej prezentuje się dzisiaj muzyka, która po prostu daje radę – nie jest najgorsza, w jakimś stopniu buduje klimat, ewidentnie jednak to ona najgorzej przeżyła próbę czasu.
Cóż mogę napisać? Jeśli macie jakąkolwiek możliwość zagrania dziś w "Zena", to naprawdę to polecam. Gra nadal daje dużo frajdy i poraża swoją różnorodnością, a wysoki poziom trudności sprawia, że wystarcza na znacznie dłużej, niż spora część współczesnych tytułów. Absolutne "must-have" dla każdego fana ninja i ekologii! ;)