Moja kariera w FIFA 12: serbski bombardier i duński plaster na Suareza - Brucevsky - 16 kwietnia 2012

Moja kariera w FIFA 12: serbski bombardier i duński plaster na Suareza

Tryb kariery w FIFA12 potrafi wciągnąć i zaoferować niesamowitą zabawę. Postanowiłem połączyć swoje pasje i relacjonować Wam na bieżąco swoje postępy w grze. Przy okazji jest szansa, aby podyskutować o piłce i produkcji EA Sports.

Lider przygasł, więc dotychczasowi rezerwowi musieli podwinąć rękawy. A pracy było przed nimi sporo, bo czekały nas  m.in. spotkania z Lille, PSG, Montpellier i Marsylią.

Do tej pory liderem naszej formacji ataku był niezaprzeczalnie Kevin Dupuis. To on zapewnił nam awans do pierwszej ligi i to dzięki niemu utrzymaliśmy się w niej w pierwszym trudnym sezonie. Zawsze potrafił strzelić te kilkanaście bramek i wygrać dla nas kilka meczów. Początek piątego sezonu przyniósł jednak spore zmiany. Dupuis do tej pory był najlepszym zawodnikiem na boisku, a teraz pod względem umiejętności odstaje od Borvena i Nuneza. To chyba sprawia, że nieco inaczej gramy, bo nie musimy każdej akcji konstruować  z myślą o naszym dotychczasowym liderze. A przez to w tym momencie jest on na drugim planie i ma dopiero jednego gola na koncie.

Do tej pory Francuz mógł być pewny swojego miejsca, bo broniły go osiągnięcia, a i konkurencja była słaba. Młody Petrakov nie ma jeszcze wystarczającego doświadczenia i zdolności, aby zająć jego miejsce w wyjściowej jedenastce. Teraz jednak zrobiło się trochę ciaśniej, a kilka różnych czynników sprawiło, że zaczęliśmy eksperymentować. Tak narodził się niespodziewanie nasz bombardier z Serbii.

Potrzebowaliśmy dwóch wygranych z Lens i Nantes, bo to jedne z najsłabszych ekip w lidze w tym momencie. Nieco ryzykownie, po ostatnich słabszych występach Dupuisa, daliśmy szansę na środku ataku Lekiciowi. Na tej pozycji zagrał może drugi raz w karierze. Efekt? Dwukrotnie Serb został graczem meczu, zdobył dwie bramki i w znakomity sposób zagrał niczym połączenie centra z koszykówki i obrotowego z piłki ręcznej. W sumie strzeliliśmy w tych spotkaniach 6 bramek i zdobyliśmy komplet punktów, a na listę strzelców wpisali się też Yagudin (pierwszy gol), Nunez i oczywiście Borven.

Chyba każdy z nas ma swojego znienawidzonego przeciwnika, który ma na nas patent i zawsze bez większych problemów odprawia nas z kwitkiem. Moim na razie jest Lille. Pokazał to dobrze kolejny ligowy mecz, w którym już po kwadransie przegrywaliśmy 0:3, a w ciągu 90 minut przypominaliśmy na boisku nie piłkarzy, a kałamarnice. Ślamazarnie poruszaliśmy się po lądzie i niedbale próbowaliśmy przesuwać piłkę po murawie. A Hazard i spółka w tym czasie regularnie zapędzali się w okolice naszego jedenastego metra. Wynik dobrze oddawał więc sytuację na boisku.

Kalendarz na kolejne spotkania nie wyglądał zbyt optymistycznie. Paris Saint-Germain, Sochaux, Montpellier i wyjazd na Stade Velodrome, aby zmierzyć się z Marsylią. Po ostatniej klęsce podeszliśmy nieco inaczej do tematu obrony, a swoją szansę na wyjście w pierwszym składem dostał Gentiletti. Argentyńczyk nie zawodził wcześniej i teraz znów stanął na wysokości zadania. Solidna dyspozycja pary stoperów powstrzymała Paryżan, którzy ulegli nam 1:3. Do siatki dwukrotnie trafił Borven, a przemęczonego Lekicia zastąpił na środku Dupuis. Widać było, że dwa mecze na ławce weszły mu na ambicję, bo to on dwukrotnie doskonale wystawił piłkę do partnera z ataku.

Wciąż jednak Francuz był tylko tłem dla Borvena. Jego dwa gole z PSG dopiero zapowiadały jego kolejne występy. Norweg trafił też z Sochaux na 2:1 w doliczonym czasie gry i wyłożył piłkę Fortowi, którego strzał dał nam remis z Montpellier. Z innych obrych wieści, wciąż nieźle rozwija się Baby, który z Sochaux popisał się kapitalnym trafieniem na 1:0. Z tych gorszych wiadomości, Aleksić skręcił nogę w kolanie i odpocznie przez miesiąc.

Na Velodrome jechaliśmy więc spokojni, bo zdobyliśmy ostatnio sporo punktów i byliśmy na dobrym miejscu w tabeli. Chcieliśmy głównie powalczyć o punkty i zatrzymać Suareza, który ostatnio ośmieszył nas i zlał niemiłosiernie. Napastnika rywali mieli pilnować Yagudin i Poulsen, pierwszy sam z siebie, drugi z mojego polecenia w przedmeczowych ustawieniach. Zauważyłem, że indywidualne krycie najbardziej wysuniętego napastnika rywali przez środkowego pomocnika bardzo się opłaca, bo eliminuje około 80 procent „dziur z tyłu”, a i daje większe możliwości w przypadku kontrataku i zamieszania w naszym polu karnym. Marsylia zaczęła agresywnie, ale już w 4 minucie nadziała się na kontratak, który wykończył Rodriguez. Oczywiście, tak to wszystko nie mogło się skończyć i mimo plastra Suarez znalazł sobie jedną lukę, aby posłać futbolówkę do siatki. Na szczęścia dla nas, na boisku był jeszcze Lekić, który fantastycznie uderzył z fałsza w trudnej sytuacji i zaskoczył Mandandę. Tym samym wygraliśmy na obiekcie lidera 2:1!

Jak to jednak często bywa, po sukcesie przychodzi szybki zimny prysznic. Nas zlała  "tylko" letnia woda, zanotowaliśmy dwa remisy z Caen i Niceą. Znowu też straciliśmy trzy punkty w ostatnich sekundach po golu z główki. To był jednak niewielki kłopot. Przed nami majaczyła potyczka w Pucharze Francji ze Stade Brest, którą bardzo chcieliśmy wygrać. Ale jak to zrobić, gdy dotyka nas niespodziewanie problem przeludnienia?

Brucevsky
16 kwietnia 2012 - 19:08