Test na „prawdziwego gracza” - K. Skuza - 23 kwietnia 2012

Test na „prawdziwego gracza”

Czy zastanawiałeś/zastanawiałaś się kiedyś, czy jesteś „prawdziwym graczem”? Takim, który swój gamescore podbija za pomocą Avatar: The Game; który bojkotuje zakończenie Mass Effect 3; który już dawno wydałby na miejscu Blizzarda Diablo III, kolejne Starcrafty i Warcrafty; który naprawdę wie wszystko najlepiej? Jeśli podpisujesz się rękami i nogami pod jednym z powyższych lub poniższych punktów, to znaczy, że jesteś „prawdziwym graczem”. Jeśli nie – będą z Ciebie ludzie!

Lenistwo – właśnie dzięki lenistwu powstały konsole*. Dzięki nim wystarczyło rozpłaszczyć się na kanapie przed telewizorem, wcześniej tylko włączyć sprzęt, wsadzić do środka płytkę i gotowe! Niestety konsole uległy komputeryzacji, przez co instalacja gier i patchy to całkiem rozsądny pomysł, niestety odrobinę czasochłonny. Lenistwo „prawdziwego gracza” sprowadza się też do ograniczania. Jeśli przeszedłeś sporą ilość gier z różnych gatunków – prawdopodobnie, jeśli nie spodobała Ci się np. przygodówka albo causalowe puzzle, to nigdy więcej nie sięgniesz po tego typu produkcje. Ponadto, przyzwyczajenie do wojennych FPSów i przywiązanie do np. Księcia Persji, może spowodować, że będziesz wyczekiwać wyłącznie ich kontynuacji, bezkrytycznie nie zważając na to, że sequele nie zawsze są lepsze od pierwszej części.

Niezdrowa rywalizacja – wspomniany gamescore to chyba najlepszy przykład na to, jak gracze uwielbiają prześcigać się ze swoimi znajomymi o tytuł „prawdziwego gracza”. Owszem, wszelkie „acziki” i „calaki” to sympatyczny dodatek do gry, często motywujący do przejścia danej produkcji więcej niż raz, lub głębszego zanurzenia się w sekretne miejsca. Ale to przecież achievementy są dodatkiem do gier, nie odwrotnie. Nie gramy po to, żeby odblokować osiągnięcie i podbić sobie całościowego gamescore’a, tylko po to, żeby dobrze się bawić – żeby przejść grę, żeby wsiąknąć w jej świat, zrozumieć jej mechanikę, odkryć jej fabułę. Czyż nie? Szaleństwa nie brak nawet w strojeniu awatarów na choinki. Lubisz Gears of War, Star Wars i Wiedźmina? Super, ja też, tylko że mój „chłopek” nie nosi ze sobą piły łańcuchowej, srebrnego miecza i jarzeniówki, naraz. Jeśli nie pajacujesz, tylko masz tak eklektyczny gust, to OK. Ale jeśli chcesz się w ten sposób pokazać, to bliżej ci do celebryty niż gracza.

Wymagania – niezależnie, czy zamówisz preorder, czy wyłożysz pieniądze na Kickstarterze, czy po prostu jesteś fanem danej firmy/produkcji i codziennie odwiedzasz ich deweloperskie blogi lub fora. Lubisz wymagać niemożliwego, czyli ideału. Nie ma nic złego w dążeniu do doskonałości, w marzeniu o doskonałości, w wyobrażaniu sobie gry idealnej. Warto jednak uzmysłowić sobie, że nigdy nie powstała i nie powstanie taka gra. Dlaczego? Nawet gdyby nie było się czego uczepić – gra się skończy (lub „przeje” – via World of Warcraft) i będzie to jej zarazem najpiękniejszy i najsmutniejszy moment. Oraz wada, dla co poniektórych. Poza tym nie ma nic złego w tym, że czasem średnia klatek na sekundę spadnie poniżej 30.; że jakaś tekstura się nie wczyta; że deweloperzy nie zaimplementują w grze możliwości dowolnej konfiguracji klawiszy. Nie wszystko zawsze jest i będzie takie, jakie chcielibyśmy widzieć. Spójrz za okno – piękny widok? Niebardzo. A teraz chwyć cyfrową lustrzankę, zrób zdjęcie, podretuszuj w Photoshopie… i co? PIĘKNIE! Ale nieprawdziwie, to naciąganie rzeczywistości. Każdy człowiek, każda rzecz ma swoje wady. Gra z danego gatunku po prostu nie może podobać się wszystkim graczom, bo choćby ze swoich założeń, już na starcie nie spełnia ich oczekiwań. Jeśli lubisz uber-realistyczne samochodówki, a ktoś wręczy ci w prezencie Nintendo DS z Mario Kart to popatrzysz na tę zręcznościówkę z politowaniem. Być może niesłusznie, ale to wciąż kwestia smaku, gustu. Nie wymagaj również od twórców gier takich, konkretnych funkcji, takiej perspektywy kamery, wyrzucenia sekwencji QTE, etc. Nie jesteś ich sponsorem, ani panem & władcą. Możesz oczywiście przemycić na oficjalnym forum kilka swoich uwag, ale nie możesz narzucać gościom, którzy mają swoją wizję powstającego dzieła, swojej „jedynej i słusznej” wizji gry. Jeśli demo, gameplay’e i recenzje cię nie zadowolą, to po prostu odpuść sobie kupno danej gry. Nie musisz na nią pluć i obrażać zarówno twórców jak i fanów. Oni po prostu lubią coś innego niż ty. Nie ma w tym nic złego, „prawdziwy graczu”.

Wszystkowiedzący – to chyba nie tylko domena „prawdziwych graczy”, ale zakompleksionych internautów w ogóle. Jeśli przytoczę w tekście, dajmy na to: Freuda, Prousta, Rosenhana, Zimbardo; wspomnę o: „Uczcie” Platona, „Godzinie myśli” Słowackiego, skorpionie złapanym w ognistym kręgu, technologii PhysX, iPadzie jako urządzeniu do gier... czy to z branży elektronicznej rozrywki, czy z literatury piękna, czy osobiste dywagacj - nieważne o czym napiszę, zawsze znajdzie się ktoś, kto zna się na tym lepiej, kto napisałby to lepiej, kto chętnie (z pomocą np. Wikipedii) uświadomi mnie w mojej niewiedzy, kto zbluzga mnie za jedną literówkę. Uwierzcie, kocham konstruktywną krytykę, ale nie przepadam za „hejterami”, którzy wypowiadają się np. o grach na Kinekta, w które nigdy nie grali; którzy krytykują iPhone’y i iPady, a nigdy ich nie używali; którzy uważają, że ich polepione myśli są sensowniejsze i mądrzejsze od czyjejś wieloletniej, naukowej pracy. Studiując filozofię zrozumiałem, że nie ma nic lepszego na świecie od tego, gdy ktoś lub coś uświadamia ci, jak bardzo się myliłeś. I to jest piękne – dyskutować, wymieniać się myślami, dygresjami, historyjkami, i razem zbudować coś sensownego (patrz: np. komentarze do tekstu "Jak (nie) pisać o grach"), dojść wspólnie do solidnych wniosków, które mogłyby posłużyć jako fundamenty dalszych rozmyślań. Do tego zachęcam, w komentarzach, w wymianie maili, na forach, na żywo, na panelach dyskusyjnych, przy piwie, wszędzie! Ale niekulturalne naskakiwanie na kogoś, obrażanie, wulgarne wyzywanie, obśmiewanie – nie tędy droga. Jeśli chcemy sobie porozmawiać, zróbmy to kulturalnie. Jeśli chcemy sobie powrzeszczeć – zapraszam do lasu/na łąkę. Podobnie „fanbój” (zaraz mi się dostanie, że [celowo] nie napisałem „fanboj/fanboy”) – czyli fan, który wzywa kompanów do boju, robi tylko sztuczny tłum i czeka na „łapki w górę” lub antyfanów do zmieszania z błotem. Fajnie, że lubisz/kochasz uniwersum pewnej gry i całą serię. Super! Ale nie wmawiaj mi, że to najlepsze gry wszechczasów i nie przekonuj mnie na siłę, że też powinienem tak uważać.

Wszyscy jesteśmy inni, jesteśmy tylko ludźmi. A "ludzką rzeczą jest błądzić"… Warto czasem przyznać się do błędu; warto w ogóle się mylić, bo na potknięciach więcej się nauczymy, niż na beztroskim leniuchowaniu. Warto być kulturalnym i wymagać tego od innych. Warto rozmawiać, po prostu.

*Owszem, w tekście jest tu i ówdzie odrobina sarkazmu, ale nie bez powodu. Jeśli przyłapaliście się na tym, że jeden z podpunktów was dotyczy, może warto zastanowić się nad małą zmianą? Może czasem warto ustąpić, coś odszczekać, uderzyć się w pierś, albo zwyczajnie dwa razy zastanowić się, zanim coś się powie lub napisze?

Niniejszym tak uważam, czytelnie podpisany, niedoskonały, oby nie "prawdziwy gracz", często się mylący, zdanie zmieniający, pisać & dyskutować uwielbiający,

Kamil Skuza

K. Skuza
23 kwietnia 2012 - 10:06