DICE nie spoczywa na laurach i, wydawałoby się, nieustannie pracuje nad jakąś nową zawartością dla swojej flagowej marki. W natarciu są trzy dodatki. O ile o ostatnim nie wiemy jak narazie nic, a DLC zapowiedziane na jesień będzie tym, na co czekają prawdziwi fani serii Battlefield (ogromne mapy, nowe pojazdy), o tyle czerwcowy dodatek, zatytułowany Close Quarters, może nieźle namieszać - nie tylko w całej serii (Close Quarters jest jakby na przekór idei Battlefielda), ale też w szeregach konkurencji.
Battlefield = pole walki/bitwy. Jesteśmy przyzwyczajeni, że grając w Battlefielda możemy w każdej chwili wskoczyć jednego z wielu pojazdów i za jego pomocą przemknąć do każdego punktu wielkiej mapy. Co prawda przedostanie się z jednego końca mapy na drugi za pomocą śmigłowca czy DPV (nie mówiąc już o myśliwcu) zajmie chwilę, ale gdyby przyszło nam przemierzyć ten sam odcinek na piechotę to wówczas da się zauważyć, że pole walki faktycznie jest spore. Nie ma tu też absolutnie mowy o walce kontaktowej. Nawet na mapach z ciasnymi, wydawałoby się, uliczkami (jak w Karkand czy Przeprawie przez Sekwanę) zdarza nam się strzelać do mrówek. Strzały z bardzo bliskiej odległości to naprawdę rzadkość. To jest właśnie esencja gry studia DICE - wielkie mapy i pomniejsze bitwy rozdzielone w różnych jej częściach, strzały oddawane z większej odległości, wykorzystanie całej masy pojazdów.
Aż tu nagle...
DICE wchodzi na teren konkurencji. Nie będę się rozpisywał o różnicach między Battlefieldem i Call of Duty (uczyniłem to w artykule Call of Battle: Modern Field 3), bo doskonale wiemy, że oba tytułu różnią się diametralnie. W Call of Duty chodzi przecież głównie o refleks, a sama walka toczy się na tycich, w porównaniu z Battlefieldem, mapkach i bez wykorzystania jakichkolwiek pojazdów. Możemy spotkać się nawet z opiniami, iż jedyne co łączy te dwa tytuły to fakt, że są to FPS-owe strzelanki. Absolutnie nie dotykam tu kwestii "lepszości" którejś z tych gier, bo każdy gra przecież w to, co bardziej mu się podoba. Uważam jednak, że szwedzki deweloper ze swoim Close Quarters może ośmieszyć konkurencję, bowiem styl gry odważnie zmierza w stronę tego, co znamy z chociażby najnowszego Modern Warfare. Ciasne korytarze i wąskie przejścia, mała powierzchnia całkowita terenów zmagań, zero pojazdów, spore zagęszczenie graczy na mapie... Czy my tego skądź nie znamy? Dorzućmy do tego destrukcję otoczenia, która u konkurencji ogranicza się do potłuczonych szyb. Co więcej, DICE może sobie pozwolić na taki eksperyment (stworzenie modelu rozgrywki zbliżonego do tego, co widzimy w serii Call of Duty) w sytuacji, gdy nie może tego zrobić konkurencja, a na pewno nie tak niskim kosztem. Dlaczego? DICE - zmniejszenie map, wyeliminowanie pojazdów. Activision - stworzenie wielkich map, dodanie pojazdów i destrukcji otoczenia. Może i upraszczam, ale tak to widzę.
Jeżeli Close Quarters okaże się hitem to być może część graczy pomyśli: "hej, zaraz! Skoro Battlefield może zapewnić model rozgrywki zbliżony do Modern Warfare 3, a w drugą stronę jest to niemożliwe, to Battlefield 3 jest chyba bardziej wszechstronny i lepszy". Oczywiście nie mówię tu o zagorzałych fanach gier Infinity Ward i Treyarchu, ale część graczy, którzy po prostu lubią strzelanki mogą dojść do takiego wniosku. Wszystkiego dowiemy się za około półtora miesiąca, oczywiście zaopatrzę się w Close Quarters i będę analizował go także pod kątem marki Call of Duty. Póki co to tylko teoria, ale jeśli okaże się prawdziwa to Activision może mieć być w sporych tarapatach.