Dla fanów FPSów nastał złoty rok. Marki Call of Duty oraz Battlefield mają ugruntowane pozycje na rynku. Call of Duty: Modern Warfare 3 i Battlefield 3 to dwa przeciwstawne fronty, które, kiedy zderzą się ze sobą, wywołają prawdziwe tornado.
Z punktu widzenia gracza premiera tak świetnych gier jest to idealna sytuacja – w końcu do sprzedaży trafią dwie genialne produkcje. Nie pozostanie nic innego, jak tylko, po dokładnych analizach, przeczytanych recenzjach i obejrzanych gameplayach, wybrać jedną z nich. W najlepszej sytuacji będą osoby, które zdecydują się na zakup obu gier – ci miesiące (lata?) znakomitej zabawy mają gwarantowane. Panie i Panowie - to nie będzie pojedynek Dawida z Goliatem. To starcie dwóch olbrzymich, spoconych Goliatów!
A co z fanami (nie przepadam za określeniem "fanboye") konkretnego tytułu? To zależy od kilku
czynników. Z jednej strony najbardziej zagorzali fani będą mogli psioczyć na grę obozu, nazwijmy to, wrogiego, starając się za wszelką cenę udowodnić dlaczego to właśnie Call of Duty/Battlefield 3 nie ma szans w starciu z przeciwnikiem. Ja to rozumiem. Nigdy nie można przecież zadowolić wszystkich. Zawsze komuś będzie przeszkadzało to, że np. nie może ukryć się za murkiem, który może zostać w każdej chwili zniszczony. Z drugiej strony kto inny powie, że po to chowa się za murkiem, żeby czuć się bezpiecznie. Tego typu spory mogą toczyć się w nieskończoność. Ale zacznijmy od analizy każdego z tytułów. Zaczniemy od Battlefield 3.
Battlefield 2 zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko. Nie ma wielu gier, które, miały premierę w 2005 roku i nie mogą narzekać na pustki na serwerach. Takim białym krukiem jest BF2, który nie ma z tym problemu. Wręcz przeciwnie – bardzo wiele serwerów z 64 slotami jest przepełnionych. I jest coś takiego w tej produkcji, co nie pozwala mi usunąć jej z dysku od kilku lat. Póki co mam na swoim koncie ponad 400 godzin gry w trybie multiplayer, a i tak zawsze znajdzie się czas na partyjkę Wake Island w multi z kumplem. Grafika nie odrzuca, awansować na kolejny poziom wcale nie jest tak łatwo, wręcz trudno. Podobna sytuacja jest z medalami, baretkami i odznakami – dzięki temu zawsze jest jakaś motywacja, żeby grać. Mapy są duże, pojazdów jest wiele – żyć nie umierać. Battlefield 2 wydaje się być "grubo ciosany". Pod tym kątem obawiam się, że BF3 będzie miał zbyt wiele zapożyczeń z Bad Company 2, który też jest bardzo dobrą grą, ale jednak klasyk BF2 to coś więcej. Zatem czego uświadczymy w BF3? Pierwsze co rzuca się w oczy to grafika – nie widziałem gry na żywo, ale gameplaye wystarczą mi w zupełności, bym był w 100% pewien, że będzie to najlepiej, jak do tej pory, wyglądająca gra w historii! Misja "Thunder Run", która pokazana była na tegorocznych targach E3 robi piorunujące wrażenie. Nie chodzi mi nawet o przepiękne widoki oraz skalę wszystkiego, co widzimy na ekranie. Ale same tekstury, które zastosowało DICE są tak wysokiej jakości, że czasem mam wrażenie, że oglądam kolejny odcinek Generation Kill.
Kolejny punkt programu – system zniszczeń. Już poprzednia wersja Frostbite wymusiła wprowadzenie na wirtualne pola bitew nowych taktyk. Domek, w którym normalnie mógłby się spokojnie okopać strzelec wyborowy, w tym przypadku bezpieczny już nie był, bo może zostać zniszczony kilkoma celnymi strzałami z czołgowego działa (właściwie to dwa, trzy strzały rozwiązują sprawę). BF3 zostanie zaopatrzony w silnik Frostbite oznaczony numerkiem 2, który jeszcze bardziej rozdrobni możliwość niszczenia poszczególnych elementów otoczenia (tudzież infrastruktury) z jednej strony, z drugiej natomiast wprowadzi zniszczenia na o wiele większą skalę – zniszczony wieżowiec, trzęsienie ziemi. Na ile zniszczenia te będą oskryptowane dopiero się okaże, jednak już wiemy, że oskryptowanych zniszczeń w BF3 na pewno uświadczymy... trochę. Co jeszcze? Drobne zmiany w mechanice – walki wręcz (QTE?), możliwość zaciągnięcia rannego wzpółziomka w bezpieczne miejsce, możliwość czołgania się (czego zabrakło w Bad Company 2), spoglądając w dół zobaczymy nogi naszego wojaka, realistyczne animacje dzięki zastosowaniu narzędzi, którymi posługiwało się EA Sports przy serii FIFA, a także fale uderzeniowe, powstające wskutek silnego wybuchu. To wszystko są zmiany kosmetyczne, które sugerują pewną ewolucję w stosunku do Bad Company 2. A co sprawi, że BF3 możemy uznać za pełnoprawną kontynuację BF2? Przede wszystkim klimat – to już nie jest Bad Company 2, w którym na każdym kroku dało się słyszeć żarty nie zawsze na poziomie. Tutaj mamy do czynienia z regularnym United States Marine Corps (oby byli Rangersi! W DLC? Proszę bardzo, byle pudełkowym), działania są w 100% realistyczne. Tzn. nie chodzi o prawdziwe wydarzenia, ale takie, które faktycznie miałyby rację bytu. Nie będziemy więc mieli do czynienia, jak w Bad Company 2, z czymś w stylu ratowania świata. Kolejnym rozwinięciem idei BF2 będą walki toczone na wielką skalę. Ubolewałem nad brakiem odrzutowców w ostatnim dziele studia DICE. Tym razem będzie wszystko, czego możemy oczekiwać od pełnoprawnej kontynuacji BF2, a więc czas odkurzyć joysticki.
Czas na Call of Duty: Modern Warfare 3. Pamiętam czasy pierwszego Call of Duty, które w moim odczuciu zdetronizowało ówczesnego lidera drugowojennych strzelanin – Medal of Honor: Allied Assault. To było coś fantastycznego. W owym czasie skrypty nie były czymś tak oczywistym i powszechnym jak jest to teraz. Dlatego też robiły w CoD takie wrażenie. Demo, które ukazało się jakoś w okresie Gwiazdki, wywarło na mnie takie wrażenie, że przechodziłem je kilkadziesiąt razy. Kiedy kupiłem pełną wersję gry to kampanię przechodziłem na wszystkich poziomach trudności po kilka razy. Przełomem w serii (jedynym, ale o tym za chwilę) był pierwszy Modern Warfare. Przede wszystkim przeniesienie akcji gry do czasów współczesnych, ten sam, acz o wiele bardziej podrasowany silnik graficzny, skrypty z o wiele wyższej półki (kultowy już wybuch bomby nuklearnej!), fenomenalny tryb multi z nagrodami za serie ofiar i perkami. To naprawdę była rewolucja. Niestety od tego czasu mam wrażenie, że kolejne części serii to jedynie małe ewolucje. Nie otrzymujemy nic nowego, poza tym, że dostajemy więcej (niekoniecznie lepiej) tego samego. Fakt, kiedy za kolejną część CoD bierze się Treyarch to dostajemy nowe realia konfliktu, jednak tak naprawdę jest to ubranie tego samego manekina w nowe ciuchy. Czy to dobrze, czy źle? Nie mnie to rozstrzygać, jednak czy fani CoD oczekują czegoś nowego? Odpowiedź jest prosta – nie. Activision dokładnie o tym wie i zdaje sobie też sprawę z tego, że rewolucja w serii może jej tylko przysporzyć kłopotów. W końcu kto robi rosół z kury, która daje złote jaja? Zwłaszcza, jeśli z roku na rok tych złotych jaj jest coraz to więcej.
Czego więc można spodziewać się po kolejnej odsłonie CoD? Na pewno więcej skryptów i scen, których nie powstydziłby się żaden hollywoodzki film akcji. Na pewno sporo patriotycznego patosu (choć i tak nie w takiej ilości jak w Homefront. "Głos Wolności", tja...). Na pewno też nowe usprawnienia trybu multiplayer. Osobiście uważam, że ogromnym plusem jest umieszczenie wątku fabularnego w wielu krajach Europy. W końcu czy nie będzie ciekawe zobaczyć zrujnowanej Wieży Eiffla, czy Big Bena? Na pewno doda to grze sporo smaczku. No i kontrowersyjny serwis Elite (kontrowersyjny ze względu na nieobowiązkowe płatności), który, według mnie, jest tym, co może spowodować, że przy MW3 spędzimy więcej czasu niż przy poprzednich częściach serii. Nie wiem na ile pomysł wypali, ale jeśli Activision odpowiednio zadba o obsługę merytoryczną serwisu i zgromadzenie wokół niej pokaźnej społeczności (a wiemy, że co jak co, ale gromadzić wokół siebie fanów Activision potrafi jak mało kto) to są spore szanse na to, że Kotick i Bowling dorzucą do kolekcji nowe Lamborghini. DICE oczywiście nie pozostało dłużne i ujawniło darmowy Battlelog ("wojenny" odpowiednik Autologu z serii Need for Speed).
Kto więc wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku? Zależy z jakiego punktu widzenia. Nie będę oryginalny, ale jestem przekonany, że BF3 będzie produkcją lepszą pod każdym względem (i nie staram się tutaj nawet być obiektywny, bo chyba każdy wyczuł, czytając ten artykuł, komu kibicuję), jednak i tak sprzeda się kilka razy gorzej niż MW3. Mam tylko nadzieję, że przy okazji każdej kolejnej strzelaniny od DICE będziemy mogli zaobserwować choćby minimalny spadek zainteresowania tytułem od Activision. I to nie dlatego, że życzę im źle. Ja życzę dobrze nam – graczom. Bo taka tendencja na pewno wpłynie motywująco na Activision i zapewne zmusi ich do działania niekoniecznie ewolucyjnego. A to tylko dobrze dla nas. Zresztą... czy teraz jest źle? Czekamy przecież na dwa wyśmienite kąski. Byle do jesieni.