Johnny i Luis w jednym stali domu... - recenzja Episodes from Liberty City - Materdea - 3 maja 2012

Johnny i Luis w jednym stali domu... - recenzja Episodes from Liberty City

Materdea ocenia: Grand Theft Auto: Episodes from Liberty City
85

Grand Theft Auto IV skończyłem z ogromnymi wypiekami na twarzy. Podniecony, a zarazem zasmucony, że to kres przygód Niko Bellica, odłożyłem pudełko z grą na półkę i potulnie zagłębiłem się w odmętach Rapture. Niezmącony niczym spokój, który towarzyszył mi podczas starć z Dużymi Tatuśkami zakłóciła informacja o wydaniu przez R* dwóch dodatków osadzonych w realiach GTA IV. Kupiłem, pograłem. Ostatnio odświeżyłem je sobie – smakują lepiej niż za pierwszym razem!

Episodes from Liberty City są to dwa rozszerzenia, niewymagające przy tym podstawowej wersji „czwórki”. Pierwotnie ukazały sie wyłącznie na konsoli Xbox 360. Względem PC oraz PS3 była półroczna obsuwa. Pierwsze pytanie nasuwa się samo: jak wygląda sprawa optymalizacji? Już odpowiadam – jest lepiej, jednak cały czas to nie to, czego oczekują gracze. Nie potrzeba pierdyliona patchy, ani programików do zwiększenia wydajności. Dzięki temu lepiej możemy odbierać wrażenia audiowizualne, jakie gra ma nam do zaoferowania. Jednak posiadacze słabszych komputerów nie powinni porywać się na Episody.

W ramach pakietu składają się dwa rozszerzenia: The Lost and Damned oraz The Ballad of Gay Tony. Oba reprezentują dwa zupełnie różne od siebie światy, mimo iż akcja dzieje się w tym samym mieście. W związku z tym deweloperzy postanowili wprowadzić ciekawe urozmaicenie: niektóre misje zręcznie się ze sobą przeplatają ukazując jeden fragment oczyma trzech bohaterów. Wygląda to bardzo fajnie i pozwala jeszcze lepiej zrozumieć fabułę. Za ten element byłem skłonny podnieść ocenę o pół oczka, a to już coś.

Historia w The Lost and Damned nie czyni ten dodatek wybitnym, a „tylko” poprawnym. Kierujemy wice prezydentem motocyklowego gangu The Lost, Johnnym Klebitzem. Dopóki właściwy szef siedział na odwyku, to on sprawował te zaszczytne stanowisko. Wszystko przewraca się do góry nogami, gdy ze szczytnego budynku resocjalizacyjno-karnego wychodzi Billy Grey. Rozbija on wszelkie sojusze, niszczy kruchy pokój wynegocjowany przez naszego protagonistę z konkurencyjnym gangiem, sprowadzając tym samym klan na skraj upadku. Właśnie od tego miejsca rozpoczyna się nasza kilkugodzinna przygoda, wypełniona warczącymi motocyklami, alkoholem i nieustannym strzelaniem.

Pierwszą czynnością jaką wykonujemy jest odwiezienie Billy’ego do siedziby klubu. Dokładnie na samym początku, na jaw wychodzi największa wada, największe zło, największy błąd jaki popełniono przy tworzeniu tego DLC -  model poruszania się na jednośladach. Specjalny silnik znany dotąd z wyśmienitego odwzorowania fizyki jazdy na motocyklach oraz autach, w TLAD nie pozostawił po sobie ani grama właściwego uroku. Na domiar złego twórcy za wszelką cenę chcą nas zmusić pod podróżowania Hexerem (tak się „wabi” motocykl Johna) respawnując go tam, gdzie pojawia się nasz bohater.

Zabierając kompanów na strzelaniny, podnosimy ich poziom doświadczenia. Nie jest to dosłownie to, co znamy z gier RPG – tutaj ogranicza się do powiększania specjalnego paska. Nasi towarzysze, co ciekawe, mogą zginąć w trakcie wykonywania misji. Co wtedy? Gra zastępuje go inną postacią, z zerowym doświadczeniem. Przy okazji wspomnę tylko, że tych fabularnych przyjaciół możemy zabrać na miasto, napić się jakiegoś dobrego trunku, wstąpić do strip klubu, pójść na żarcie itd. – słowem, zyskać ich przyjaźń i przychylność. Po przekroczeniu pewnej bariery udostępniają nam swoje usługi, takie jak van z bronią czy dowóz motocyklu.

Nie ukrywam, rozczarował mnie scenariusz. Pomijam filmiki i dialogi, bo te stoją na najwyższym, „rockstarowym” poziomie. Odniosłem jednak wrażenie, że był pisany na kolanie, zupełnie od niechcenia. Straszy banalny konflikt i przewidywalność - od początku jest wiadomo kto z kim trzyma i kto kręci interesy na boku. Co zatem można zaliczyć na plus? Przede wszystkim otwarty świat, tak dobrze znany z GTA IV. Dalej kusi mnóstwem dodatkowych aktywności (w tym przypadku są to m.in. wojny gangów i wyścigi). Jest to także klimat (daje się go wyczuć, choć mniej niż w drugim rozszerzeniu) i rewelacyjny filtr (efekt ziarna) ekranu nadający grze specyficznego charakteru. Niestety, przez skopane fundamentalne mechanizmy, które powinny stanowić niejako trzon rozgrywki, jestem zmuszony zaliczyć The Lost and Damned do kategorii tych słabszych produkcji.

Teraz skupię się na drugim dodatku – The Ballad of Gay Tony. Jest to zupełnie inna – wypełniona tysiącami neonów i litrami szampana – bajka. Jej główną postacią jest Luis Lopez, wspólnik tytułowego geja Tony’ego. W rozmowach pomiędzy misjami jest lekkie naśmiewanie się z Luisa, czy rzeczywiście pomaga Tony’emu w interesach, czy raczej pełni funkcję zwykłego sługusa. Nie zmienia to jednak faktu, że w przeciwieństwie do poprzedniego dodatku, TBoGT jest dobre, by nie powiedzieć – bardzo dobre. Mamy charakterystycznych i zarazem charyzmatycznych drugoplanowych bohaterów oraz ciekawy i różnorodny scenariusz (zaskakujący wręcz).

Podobnie sprawa się ma z zadaniami pobocznymi – porównując ich ilość do The Lost and Damned, Ballada wygrywa bezsprzecznie. Mamy skoki spadochronowe dzielące się na trzy rodzaje, co by przypadkiem się nam nie znudziło; pomagamy Armandowi i Henrique’owi wzbić się na sam szczyt narkotykowej hierarchii (kumple z przeszłości Luisa); dostępne są walki na pięści; w klubach możemy potańczyć (przy okazji zdobyć nową znajomość), wypić szampana na czas; jest także możliwość zabawy w ochroniarza w klubie Tony’ego. Jak sami widzicie, nawet po skończeniu krótkiej (a chciałoby się więcej) przygody z tą parą bohaterów, pozostaje jeszcze mnóstwo rzeczy do roboty. Jeśli nie chce Wam się przechodzić gry na 100%, to możecie po prostu, dla zabawy, pobujać się autem w rytm dobrej techniawki i muzyki klubowej.

Skoro o oprawie dźwiękowej mowa – dodano wiele nowych utworów do obecnych stacji radiowych. Nie jest tego zalew, ale cieszy, że nie musimy słuchać (o ile uważnie nastawialiście ucho w „czwórce”) ciągle tych samych piosenek.

The Ballad of Gay Tony okazał się lepszą produkcją niż The Lost and Damned, wszak jest bogatszym i lepiej ubranym bratem. Nie zmienia to faktu, że jako pakiet stanowią integralną całość – dobitnie pokazują obie strony Liberty City. Ciekawym okiem spogląda się na tytuły, które na zasadzie kontrastów pokazują jedno miejsce i podobne wydarzenia. Episodes from Liberty City to solidne rzemiosło, bardzo porządnie wykonane.

Materdea
3 maja 2012 - 10:55