Walka Pudzianowskiego z Bestią - po co nam ten cyrk? - DogGhost - 13 maja 2012

Walka Pudzianowskiego z Bestią - po co nam ten cyrk?

Muszę przyznać, że walkami w formule MMA zacząłem się interesować od „pamiętnej” gali KSW, w której zmierzył się Pudzianowski z Najmanem. Od tamtej pory starałem się oglądać wszystkie odsłony tego cyklu. Niestety, w ostatnim czasie polska federacja zaczyna zniżać się do poziomu podłogi za spraw kolejnych żenujących spektakli z udziałem Mariusza. Szczytem wszystkiego była wczorajsza „walka” z Bobem Sappem. Już jakiś czas temu czytałem komentarze, z których wynikało, że ten pojedynek będzie jednym wielkim cyrkiem i że śmieją się z nas za oceanem, ale przebieg starcia przerósł moje najśmielsze oczekiwania – dawno nie widziałem tak żenującego widowiska…

 

Pierwsza „awantura” między Pudzianem a Najmanem miała być atrakcją przyciągającą przed ekrany miliony widzów. Właścicielom w pełni udało się osiągnąć ten sukces dzięki współpracy z Polsatem. Potem przyszła pora m.in. na filigranowego Butterbeana. Spodziewałem się, że federacja KSW rozkręci się i również pojedynki z udziałem Mariusza staną się ciekawym widowiskiem ze sportowego punktu widzenia. Z czasem zacząłem jednak dostrzegać, że sędziowie są wyjątkowo przychylni polskim fighterom, co nie raz wywoływało u mnie zgrzytanie zębów. Czarę goryczy przelał wynik starcia z Thompsonem, bardzo dobrze podsumowany przez „przegranego”, jako żart. Jakby tego było mało, organizatorzy zaczęli się tłumaczyć, że pomieszały im się kartki – równie idiotycznego uzasadnienia ze świecą szukać. Jak mają z tym problem to niech sobie kupią samoprzylepne i przykleją na czoło. ;P

Wczorajszy przeciwnik Pudziana, Bob „Bestia” Sapp, zyskał w ostatnich latach wizerunek celebryty, który hurtowo podpisuje kontrakty na kolejne pojedynki, udaje parę sekund, że walczy, po czym poddaje się. Szczerze mówiąc nie oglądałem jego wcześniejszych walk, więc uznałem te opinie za trochę przejaskrawione. Tym większe było moje zdumienie, gdy zobaczyłem, że przerażająca Bestia stoi na środku ringu i nawet nie chce jej się podnieść pięści do góry, a na koniec podnosi jedną nogę, żeby przeciwnik mógł pociągnąć za drugą i go powalić. Po kilku chwilach oglądamy promienny uśmiech pokonanego Sappa, zadowolonego z kolejnego przelewu na konto bankowe. Po spektaklu nawet Pudzianowi było głupio z powodu postawy przeciwnika – chyba sam nie spodziewał się, że Sapp w tak idiotyczny sposób zapewni mu zwycięstwo. Swojego zażenowania nie kryli nawet komentatorzy z Polsatu.

Stąd nasuwają się pytania: czy warto dla zwiększenia oglądalności psuć markę KSW? Czy Polacy są aż tak spragnieni wygranych, że satysfakcjonują ich nawet ustawiane walki? Czy mając fantastycznego Chalidowa musimy uciekać się do takich zagrywek? Odpowiedź jest prosta: jeśli chcemy oglądać walki w otwartym Polsacie przygotowane na najwyższym poziomie od strony technicznej to zdecydowanie tak. Bez Pudziana nie ma sponsorów, a bez nich nie ma kasy. Obawiam się jednak, że jak tak dalej pójdzie, to Chalidow na dłużej zagości w UFC i odechce mu się powrotu do Polski. Po co brać udział w tym cyrku, skoro czeka go światowa sława w najbardziej prestiżowej federacji?

Dla mnie największymi bohaterami wieczoru, oprócz Chalidowa, byli Materla oraz Horwich. Bardzo kibicowałem temu ostatniemu i pomimo niepokojącego początku udało mu się wygrać. Do tego ten klimat wejścia przy kawałku Veddera – jestem ogromnym fanem Pearl Jamu. :) 

DogGhost
13 maja 2012 - 09:38