Avengers wrócili z tarczą ale trochę porysowaną - eJay - 13 maja 2012

Avengers wrócili z tarczą, ale trochę porysowaną

Doczekaliśmy się. To co było w ostatnich latach w sferze marzeń komiksowych świrusów, dziś staje się rzeczywistością. Legendarni Avengers trafili do kin i rozjechali konkurentów w Box Office. Nie jest to w żadnym stopniu zaskakujące. Wynik finansowy filmu Jossa Whedona to zwyczajne odzwierciedlenie oczekiwań fanów, którzy zaciskali kciuki, by superbohaterska superprodukcja (ależ połączenie!) spełniła oczekiwania milionów widzów. Avengers są więc najdroższym (budżet oscylował w granicy 220 milionów dolarów), najdłuższym (ponad 140 minut) i wypchanym największą liczbą superbohaterów produktem od Marvela. W jaki sposób przełożyło się to na ostateczny kształt przygód grupy nieokrzesanych indywidualności?

Najsłabszym elementem Avengers jest z pewnością naleśnikowaty, sztampowy scenariusz, który zmajstrował nie kto inny a Whedon. Historia nie posiada wystarczającej iskry, aby zaskoczyć jakimś niespodziewanym zwrotem akcji. To copy&paste poddane delikatnemu tuningowi spod znaku dżołków. Co gorsze, Whedon wyraźnie miał problem, aby odpowiednio zaintonować tempo wydarzeń. Przez pierwsze 90 minut znani z poprzednich filmów superbohaterowie najczęściej gadają ze sobą, o sobie, o innych, o dupie Maryni, a w tle przewija się nikczemny plan asgardzkiego zdrajcy Lokiego. Może i miało być to fajne i stanowić za rozbudowaną ekspozycję oraz podkład pod rozpierduchę, ale ja tego zupełnie nie kupuję. W trakcie tych 90 minut dowiedziałem się m.in. tego, że Thor pochodzi z Asgardu, Kapitan Ameryka spotkał ojca Tony'ego Starka i spał zamrożony przez kilkadziesiąt lat, a Natasha Romanov to rosyjska agentka. No cholera, to po co ja się męczyłem z Marvel Universe skoro Whedon i tak objaśnia wszystkim zgromadzonym kto jest kim?

Sporym problemem jest natłok scen silących się na opisany przez sathrona nerdgasm. Przykładem jest chociażby pierwsze spotkanie z Black Widow, z którego absolutnie nic nie wynika (jest za to Skolimowski gadający jak urodzony Rosjanin). Nie brakuje także zapychających czas ukłonów do geeków np. krótka rozmowa Thora o Jane, czy przekomarzanie się Starka z Pepper (której rola kończy się na kręceniu tyłkiem) na temat przyszłej posiadłości pary. Nie domagają również niektórzy bohaterowie – Hawkeye czy Thor zasłużyli na zdecydowanie lepsze potraktowanie, tymczasem stanowią za udziwnione tło dla reszty ekipy (mowa zwłaszcza o recytującym jak w teatrze szkolnym Thorze). Najgorsze jest jednak ukazanie Obych, którzy decydują się zaatakować Ziemię. Przeciwnikiem dla grupy głównych bohaterów jest horda mało interesujących pikseli latających w miskach do zupy. W pewnym momencie pojawia się też „awesome' przeciwnik wyjęty z Transformers 3, widocznie Bay wraz z Whedonem siedzieli w jednym biurze artystyczno-koncepcyjnym.


Mimo siermiężnej, niedorobionej pierwszej części fabuły, prezentującej się jak dowolny blockbuster nie uważam Avengersów za zły film. Od mniej więcej walki na statku i kooperacji Starka z Kapitanem Ameryką obraz łapie znakomity rytm i sięga wyżyn komiksowego rzemiosła. Doskonale również zobrazowano postać Bannera/Hulka (i nie chodzi tylko o wysoki poziom CGI oparty na sesji motion capture). Przemieniający się w zieloną kreaturę doktor jest zdecydowanie największą niespodzianką w całej obsadzie – ślamazarny, ale zdystansowany i dowcipny, kiedy trzeba, zaczyna królować na ekranie masakrując zastępy wrogów. Niewiele ustępuje mu Tony Stark, który od czasów Iron Mana nie zmienił się ani w jotę. To wciąż samolub odcinający się wyraźnie od reszty, pracujący na własny rachunek. Męska część publiczności powinna szybko wyłapać wdzięki zabójczo seksownej Scarlett Johansson. To oraz inne atrakcje (czasem i werbalne) wywołują na twarzy uśmiech, a to jest przecież najważniejsze.

Sporym wynagrodzeniem dla cierpliwych powinna być finałowa bitwa. Whedon zerwał wszystkie łańcuchy, opróżnił płyny hamulcowe i dał się ponieść fantazji. W trakcie oszałamiających batalii w powietrzu i na ziemi herosi wreszcie zaczynają się ze sobą docierać. Nie bez znaczenia jest poziom humoru zawarty na polu walki. W trakcie jednej sceny widzowie o mało nie posikali się ze śmiechu kiedy Hulk...stop, wystarczy ;) Muszę też dodać, że to właśnie w ostatnim akcie da się znaleźć argument przemawiający za astronomicznym budżetem. Wcześniej Avengers nie powodują takiego wizualnego ślinotoku, większość scen rozgrywa się w ciasnych pomieszczeniach, a kamera skupia się raczej na zbliżeniach niż szerokich planach. Nieporozumieniem jest także format obrazu, pod który Whedon zdecydował się kręcić materiał. 1:85 zabiło sporą część rozmachu, jaki można było przemycić do poszczególnych kadrów.

Avengers okazał się widowiskiem zaskakująco nierównym, choć spełniającym wszystkie warunki nowoczesnego kina rozrywkowego. Nie brakuje w nim wybuchowej akcji, polotu, niezłych kreacji aktorskich, aczkolwiek kulejący początek i dłużyzny są niestety odczuwalne. Być może tu i ówdzie Whedon naniesie poprawki w już zapowiedzianym na 2014 rok sequelu. Po wyjściu z sali nie musiano mnie wybudzać z ekstazy, aczkolwiek film jest dla mnie ciekawostką i „całkiem spoko” produkcją, przy której można się rozerwać.

Bonusowo dorzucam opinię kolegi z Gameplay.pl – Avera:

Na Avengersów poszedłem ponieważ słyszałem pozytywne opinie o tym filmie. Zazwyczaj nie podobają mi się obrazy o komiksowych superbohaterach, może z wyjątkiem dwóch części Iron Mana. Spodziewałem się kiepskich dialogów, równie kiepskich żartów i masy wyszukanych scen akcji. I co? Niespodzianka! Dostałem dosyć dobrze nakreślone postaci (ech uszczypliwości między doktorem Bannerem i Tony Starkiem), wyważone i nienarzucające się żarty oraz niespecjalnie ciekawe sceny akcji, no może z wyjątkiem widowiskowych w 3D strzałów z łuku lecących prosto w moje oko... Finałowa batalia zbytnio zalatywała klimatami z Transformers i Crysis 2, ale ogólnie film jest dobry. Oceniam go na 7,5/10.

Ja z oceną mam spory zgryz, bo chyba pierwszy raz od dawna muszę rozbić ją na poszczególne kategorie:

Pierwsza część filmu – 4/10

Druga część filmu – 9/10

Stark i jego ego – 7/10

Hulk smash! - 10/10

Scarlett – 8/10

Uśmiech Lokiego – 9/10

Konkurs recytatorski – 5/10

Coulson – 10/10

Ginący cywile – 1/10 (mam wrażenie, że w tym filmie nikt nie ginie)

Dżinsy Pepper – 7/10

Trzy De – 6/10 (niezła konwersja)

1.85:1 – 5/10 (miejscami czułem się jakbym oglądał serial z Polsatu)

Przyjemność z oglądania – 7+/10

Na deser dziwnie rozkojarzony Hawkeye:


eJay
13 maja 2012 - 09:33