Wszyscy gracze, którzy są uczuleni na mangową kreskę – będą cierpieć. Mogą nie wiedzieć, jaki skarb przemyka im pod nosem, bo z obrzydzeniem patrzą na wielkie oczy bohaterów i ich barwne włosy. Ogromna szkoda, bo druga część przygód Naruto to w moim rankingu najlepsza gra action adventure w jaką grałem. I wszystkie Assassin’s Creedy mogą się schować, ze wszystkimi wątkami spiskowymi, z całą otoczką średniowiecznych templariuszy. Jeśli macie Xboksa 360 i nie boicie się „grania w anime”, nie możecie przejść obok tego tytułu obojętnie!
The Broken Bond to druga część przygód Naruto i jego przyjaciół, następująca po Rise of a Ninja. Pierwsza część kończyła się na pojedynku głównego blond-bohatera z Gaarą, czyli (teoretycznie) z kolegą z akademii ninja. Napisy końcowe zwiastowały atak na Wioskę Liścia, i rzeczywiście, początek drugiej części to niecny atak Orochimaru na Trzeciego Hogake, czyli przywódcę wioski. Niestety zamachowiec ostatecznie (w pewnym sensie) pokonuje wodza Wioski Liścia, choć sam na tym srodze cierpi. Inwazja na wioskę przynosi – poza utratą mądrego i silnego przywódcy – zniszczenie. Dlatego jednym z naszych pierwszych zadań będzie odnalezienie Tsunade, wojowniczki-uzdrowiciela, i namówienie jej do zostania kolejnym hokage, uleczenia rannych (w tym naszego przyjaciela, Sasuke) i pokierowania odbudową wioski. Wraz z biegiem wydarzeń fabuła, choć głównie trzyma się Naruto i Sasuke, rozgałęzia się na wiele pomniejszych ścieżek, które opowiadają krótkie, lecz pełne i wymowne historie o przyjaciołach głównego bohatera. To samo, co stanowi siłę mangi i anime – przedstawione jest w grze. Czyli wyraziste postacie, ich skomplikowane charaktery, wyboiste ścieżki życia i wybory moralne, które podejmują być może pochopnie, ale na pewno pod wpływem miłości lub nienawiści do najbliższych.
W przeciwieństwie do Rise of a Ninja (gdzie filmikami były urywki telewizyjnego anime), w The Broken Bond wszystkie cut-scenki generuje silnik gry, przez co jeszcze intensywniej wnikamy w świat Naruto i obfite wydarzenia, które rozgrywają się w jego życiu. Grafika jest jeszcze ładniejsza niż w pierwowzorze – wszystkie postacie, budynki i flora zostały wykonane z większą dbałością o szczegóły. Jedyną wadą jest animacja ruchu ust bohaterów w trakcie rozmowy, wyglądająca jak pociąganie za sznurek od żuchwy kukiełki. Lokacje są wielobarwne i klimatyczne, a korytarze ciemnych wspomnień, walki w wyobraźni przyozdobione sepią, czy przytłaczające, szare barwy zniszczonej wioski budują doskonały klimat dorosłej opowieści o przeznaczeniu i szukaniu swojego miejsca w świecie.
Eksploracja świata, identycznie jak w pierwszej części, przypomina Assassin’s Creed – czyli praktycznie nie ma takiego miejsca na mapie, do którego nie dałoby się dojść pieszo. Przygotujcie się zatem na skakanie po drzewach i dachach domów, na ślizganie po linach, bieganie po ścianach i skakanie po platformach, oraz, oczywiście, unikanie wszelkich podłych pułapek i rozwiązywanie kilku zagadek. Do tego przyda się wręcz małpi refleks, bowiem wszystkie kluczowe walki są niezmiernie wymagające – należy więc szybko i sprawnie opanować bloki, używanie broni białej (sztyletów kunai, także wybuchających), wyprowadzanie kombosów i stosowanie jutsu, czyli specjalnych ataków opartych na czakrze (czyli, upraszczając, manie) wojowników. Często nawet podróżowanie wymaga zręczności, bo niektóre zadania musimy wypełnić na czas, więc wyścigi na lądzie, po wodzie i po drzewach są tu na porządku dziennym.
W Rise of a Ninja byliśmy niejako „skazani” na Naruto – tzn. mogliśmy podróżować i bić się wyłącznie nim. W The Broken Bond możemy podczas wojaży zabierać do dwóch kompanów, dzięki czemu eksploracja świata wymaga ruszania makówką. Dzięki specjalnym umiejętnościom bohaterów, możemy np. stworzyć most z klonów Naruto, zniszczyć kamienne przeszkody dzięki Choji, czy wnikać cieniem Shikamaru w niedostępne ciałem miejsca. Ponadto w walce możemy teraz na przemian używać trzech wojowników oraz łączyć ich kombosy w jeden długi atak. Dlatego też przeciwnicy atakują już nie tylko pojedynczo, ale i grupowo, przez co przyjdzie nam rozgrywać walki nie tylko 1 na 1, lub 3 na 3, ale czasem będzie pod górkę, i sam Naruto będzie musiał stawić czoła trzem przeciwnikom. A dla chwili relaksu… również wymagające, ale jakże sympatyczne, mini-gry! Jest ich jeszcze więcej niż w pierwszej części przygód blond-wojownika, a każda wymaga w nas skupienia i refleksu, w zamian oferując nagrody w postaci pieniędzy i monet, potrzebnych na zakup broni, jedzenia, czy zwojów. Mamy więc do wyboru łowienie ryb, rzucanie ostrzem w ruchomy wachlarz, a nawet klasyczne ubijanie wyskakujących potworków z otworów – drewnianym młotkiem. W sklepie znajdziemy więcej magicznych zwojów (zwiększających ataki i obronę Naruto) niż w Rise of a Ninja, a poza Ramenem, posiłkiem odnawiającym utracone punkty życia, mamy też pigułki wzmacniające siłę (w trakcie potyczki) i regenerujące zdrowie oraz czakrę. Co ważne, pigułki można używać podczas walki, przez co na skraju śmierci możemy uleczyć swoich wojowników!
Niestety nie wszystkie zmiany wyszły grze na dobre… choć tak naprawdę będę się teraz czepiał na siłę. Otóż w The Broken Bond nie mamy już rozwoju trzech kluczowych jutsu – Shadow Clone, Sexy Jutsu oraz Concentraction Jutsu. Od początku są rozwinięte (co ma jednak sensowne uzasadnienie fabularne), dlatego już podczas pierwszej wizyty w Leaf Village, lub w Tanzaku Town, możemy wbiegać na najwyższe wieżowce bez problemu, bez żadnych „czarów”, wyłącznie naciskając rytmicznie „X” na padzie. Druga (mała) wada to powtarzalność, tzn. głównie w pierwszej połowie gry często odwiedzamy te same lokacje, a po wykonaniu zadania nie możemy się już teleportować (jak w pierwszej części gry) z powrotem do Wioski Liścia, lecz musimy ponownie, przemierzać pieszo sporą odległość do zleceniodawcy. Trzecia, dla mnie bardziej „osobista” wada, to zakończenie, tzn. wybaczcie, muszę to napisać – ono jest smutne. Ale i otwarte. Dlatego już nie mogę doczekać się dalszej części historii i już żałuję, że nie powstał kolejny epizod z serii typu action adventure + sandbox, spod znaku Ubisoftu. Zamiast tego systematycznie ukazują się niezgorsze bijatyki, ale dla mnie to jednak nie to samo…
Reasumując – najlepsza historia (w zasadzie historie), opowiedziana pięknymi kolorami, muzyką, słowami, wspomnieniami, walkami i odkrywaniem świata oraz swojego miejsca na świecie, w jaką kiedykolwiek grałem!
PS Tak jak wspomniałem w recenzji Rise of a Ninja - obecnie obie te gry można kupić w jednym pakiecie za 50zł, lub nawet mniej, jeśli dobrze poszukacie. Polecam!
PLUSY:
+ wielowątkowa fabuła, wyraziste postacie
+ malownicza i mroczna – grafika, muzyka, oprawa artystyczna w ogóle
+ bogaty, zróżnicowany, dynamiczny system eksploracji świata i walki
MINUSY:
- niektóre poprawki/uproszczenia względem pierwowzoru
- konieczność odwiedzania kilkukrotnie tych samych lokacji
- momentami zbyt trudna (dla niektórych)
- wyłącznie angielski dubbing (dla fanów)
- smutne zakończenie ;(