Alfabet gier ciekawych - Cascad - 6 lipca 2012

Alfabet gier ciekawych


Często przy wyborze kolejnej gry kieruję się jej dziwnością – to dość specyficzne podejście spowodowane jest szczerym uwielbieniem dla wszelkich odstępstw od normy, często krzykliwych i bardzo oryginalnych. Interesująca pozycja nie musi mieć wysokiej oceny w mediach, świetnej reklamy i wypolerowanej grafiki, wystarczy, że zadziwia pomysłem i łamaniem pewnych stereotypów. Wspierając inne osoby ze spaczonym gustem, ułożyłem alfabetyczną listę gier, które warto poznać, choć na pierwszy rzut oka prezentują się dość dziwacznie, niszowo lub nieprzystępnie:
 


A jak Ape Escape. Sympatyczna platformówka skupiająca się na łapaniu małp w siatkę zadebiutowała w 1999 roku na PlayStation będąc jednym z prekursorskich tytułów obsługujących… Dual Shocka. Pad z dwoma gałkami dopiero wchodził do użytku i potrzebne były gry pokazujące to jak bardzo się przydaje, Ape Escape wywiązało się z zadania wzorowo. Szczególnie polecam trzecią odsłonę (PS2, 2005), która pokazuje inwazję małp na wielkie studio telewizyjne. Szalone stworzenia pojawiły się także gościnnie w Metal Gear Solid 3: Snake Eater, w mini-grze Snake vs Monkey (szukamy ich w dżungli i strzelamy). To bardzo arcade’owy i kolorowy tytuł, który można polecić każdemu.
 


B jak Blob, a właściwie de Blob. Sympatyczna gra o glucie, który macza się w zbiornikach z farbą żeby podróżować po czarnobiałym świecie i przywracać mu kolory. Świetny patent. Produkcja Blue Tongue Entertainment to fajny debiut w dość zaniedbanym świecie platformerów. Pierwsza część trafiła na Wii w 2008 roku, sequel, czyli de Blob 2 (2011) trafił także do posiadaczy PS3 i X360. Duży świat, dużo sekretów, sympatyczny design i plamienie ścian soczystymi barwami oznaczają dobrą zabawę.
 


C jak Cho Aniki. Prawdziwy crap, który ciężko znieść… Mimo to jakaś magnetyczna siła sprawia, że warto chociażby poznać tę produkcję, czyli dwuwymiarowy shooter o umięśnionych gejach z dziurą w głowie, z której strzelają. Czy naprawdę trzeba tu jeszcze coś dodawać? Praktyczny hint: Cho Aniki: Kyukyoku Muteki Ginga Saikyo Otoko wisi na amerykańskim PSN.
 


D jak Dirge of Cerberus: Final Fantasy VII. Część niesławnej kompilacji Final Fantasy VII czyli specjalnego projektu Tetsuyi Nomury polegającego na zeszmaceniu tej marki. A jednak, Dirge of Cerberus nie było złą grą, strzelanina z Vincentem Valentine w roli głównej (wampir) miała klimat i pozwalała zobaczyć co dzieje się trzy lata po wydarzeniach z „siódemki” – w czasach gdy Midgar jest już ruiną. Modyfikowanie broni i zjadliwa grafika potrafią bawić nawet dziś. To poważna ciekawostka dla każdego fana FF, zwłaszcza tego z meteorytem spadającym na planetę.
 


E jak Earth Defense Force. Strzelanie do wielkich mrówek i statków kosmicznych w stylu znanym z kiczowatych filmów, oto EDF. Seria debiutowała jako dwuwymiarowy shooter w stylu „lecimy stateczkiem w prawo” (1991, SNES) dziś ma jednak w miarę ustatkowaną pozycję w niewielkim gronie fanów gier, ekhem, nienajlepszych. Bieganie po mieście jako członek super-grupy żołnierzy walczących z gigantycznymi insektami potrafi wywołać uśmiech na twarzy, zwłaszcza w trybie kooperacji. Co ciekawe jedna z części, o tytule Earth Defense Force 2017 wyszła tylko na Xboxa 360, podczas gdy Earth Defense Force: Insect Armageddon zawitało także w domach posiadaczy PS3. Mówię wam, ustawienie się na plaży podczas zachodu słońca i naparzanie z bazooki do wychodzących z oceanu robotów naprawdę ma moc. I te rozpadające się budynki…
 


F jak Fatal Frame. Gdy Silent Hill to za mało… Pozycja nowatorska, strasząca atmosferą, będąca niesamowitym przeżyciem w którym, by pokonać duchy (uwierzcie, że są przerażające) należy używać aparatu fotograficznego. Najbardziej udana była druga odsłona z podtytułem Crimson Butterfly – obserwujemy w niej siostry bliźniaczki zwabione do opuszczonej wioski przez motyla… Specyficzne kadry, pustka, samotność, muzyka. To topowy horror z naprawdę interesującym patentem na walkę z niematerialnymi istotami. Za podstawowe trzy części odpowiada Tecmo, czwartą robili ludzie z Grasshopper Manufacture (Wii, 2008).
 


G jak Gungrave. Pokażcie drugi tytuł z bohaterem noszącym na plecach trumnę której używa do eliminacji przeciwników (oczywiście nosi też w niej broń)! Agresywny gameplay, świetna muzyka i ciekawa oprawa z pewnością zadowolą fanów gier akcji. Gungrave często porównywany był do Devil May Cry, moim zdaniem nieco niesłusznie, na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to podobne produkcje jednak zarówno jedna jak i druga ma swój własny system i oryginalny styl. Historia zemsty zawsze jest dobrym motywem – postać milczącego brutala również.
 


H jak Herdy Gerdy. Bycie pastuchem jest spoko? Łącząc grę logiczną z platformerem panowie z Core Design zaserwowali nam zdecydowanie jedną z najbardziej niedocenionych (choć była ich masa) gier na PS2. Grafika i muzyka tworzą sielankowy nastrój, a zapędzanie do zagrody kolejnych stworów stanowi świetne wyzwanie. Autorzy naprawdę popisali się przy tworzeniu sztucznej inteligencji, cieszy też to, że poziomy można kończyć na różne sposoby. Poza tym Herdy Gerdy ma bardzo fajny świat w którym z przyjemnością można się zagłębić.
 


I jak Inazuma Eleven
. Są tu jacyś fani Tsubasy? Jeśli tak to z pewnością znają Inazuma Eleven – ten słodki piłkarski RPG dziejący się w japońskiej szkole to przecież esencja młodzieńczych marzeń o wykonaniu super-strzału na prowizorycznym boisku za domem. Historia Marka Evansa, bardzo utalentowanego bramkarza, to kawałek świetnej piłkarskiej historii dla której warto zainwestować w Nintendo DS. Kompletowanie drużyny, zawody, miejskie legendy i dramaturgia to podstawa – sielankowy klimat pomaga się tylko zrelaksować. To cenny egzemplarz w kolekcji każdego fana.
 


J jak Jet Set Radio
. Premiera JSR to był prawdziwy przełom – gry wykonane w technice cell-shading na dobre wkroczyły na salony. Futurystyczne łyżworolki, świetna muzyka i puszki z farbą w sprayu to piękne i miodne połączenie. Robienie grindów w wielkiej metropolii i ucieczka przed służbami porządkowymi to kawał niezapomnianej przygody. W tym roku ukaże się reedycja HD. Zakup obowiązkowy.
 


K jak Katamari Damacy
. Przełomowy początek niesamowitej serii, w której jako mały książę kosmosu zostajemy zesłani na ziemię wraz z magiczną kulką katamari. Przykleja ona do siebie wszystkie mniejsze/lżejsze przedmioty, celem misji jest kulanie jej do określonego rozmiaru (np. startujemy z katamari wielkości 50 cm, a musimy skończyć z 10 metrowym). Wspaniała zabawa i oryginalna stylistyka przypominająca dziecięce rysunki i klocki playmobil to kolejne atuty gry. Seria wciąż otrzymuje nowe odsłony, ostatnią było Touch My Katamari na PS Vita. Zdecydowanie warto spróbować i nie odpuszczać po pierwszych minutach, to naprawdę jest dziwactwo, ale jakie uzależniające!
 


L jak Little King's Story
. Słodziutka pozycja w której wcielamy się w małego króla podróżującego po kolorowym świecie ze swą ferajną. Ma w sobie coś z symulatora, coś z rtsa, coś z przygodówki. Po wejściu w posiadanie unikalnej korony możemy sprawiać, że ludzie wykonują nasze rozkazy – celem gry jest uszczęśliwienie mieszkańców wioski. Jednoczesna rozbudowa tego miejsca i wyruszanie w dłuższe wędrówki to stałe elementy LKS. Szkoda tylko, że firma Cing, odpowiedzialna za ten tytuł (i m.in. Another Code: Two Memories oraz Hotel Dusk: Room 215) już nie istnieje…
 


M jak Muramasa: The Demon Blade
. Przepiękna oprawa I niesamowity klimat japońskiej mitologii (gra wygląda jakby była malowana tradycyjnym tuszem) musi chwytać za serce wszystkich estetów. Jakość tej pozycji nie powinna dziwić, gdyż odpowiada za nią Vanillaware - developer który słynie z tworzenia najwyższej jakości grafiki 2D. To prawdziwie cudowny slasher z drobnymi elementami RPG - taki o którym nie da się zapomnieć. Gier podobnych do Muramasy – czyli zręcznościowych, klimatycznych i poruszających - jest zdecydowanie zbyt mało.
 


N jak NiGHTS into Dreams
. Oniryczna podróż w przeszłość… NiGHTS into Dreams to opowieść o chłopcu, który wkracza do krainy snów. Gra zrobiona przez Team Sonic musiała być szybka i taka właśnie jest – to sprytny miks bicia rekordów czasowych i platformówki, plansze zostały tak zaprojektowane żeby przechodzić je po kilka razy. Te barwy i trójwymiar być może będą dziś wyglądać strasznie, jednak nie ma co się tym martwić: na Wii ukazał się sequel (NiGHTS: Journey of Dreams, 2008, do kupienia za grosze), zapowiedziano też remake HD oryginału z Segi Saturn. Ten tytuł to kawał historii, prawdziwa stara szkoła.
 


O jak ONI
. Odrobinka cyberpunku od Bungie nikomu nie zaszkodzi, prawda? To ich ostatni tytuł przed rewolucyjnym Halo, bardzo różniący się od historii Master Chiefa. W ONI wcielamy się w Konoko odkrywającą ciemną stronę korporacji dla której pracuje. Losy ludzkości są zagrożone, świat w jakim się znajdziemy to dystopijna wizja, w której pomóc może nam tylko wyszkolenie bojowe, szybkie pięści i wciskanie spustu. Ciekawa gra akcji, dość mocno inspirowana Ghost in the Shell. ONI to wyzwanie, historia i inne niż dzisiejsze podejście do gier TPP akcji. No i ten klimat anime.
 


P jak Patapon. PSP to popularna konsola, wiem jednak, że sporo osób odpuściło sobie Patapony, a to błąd! Plemię sympatycznych „oczek” , którym sterujemy za pomocą klepania różnych bojowych rytmów to po prostu świetna przygoda, z humorem, designem i czekającym na graczy wyzwaniem. Proste pomysły mają w sobie jednak niesamowitą siłę, a śpiewanie pata-pata-pata-PON wchodzi w krew szybciej niż myślicie.
 


R jak Rise of the Argonauts
. Co by się stało gdyby przenieść Mass Effecta do mitologicznej Grecji? Na to pytanie najlepiej odpowiada Rise of the Argonauts. Wcielając się w Jazona zbieramy drużynę, pływamy statkiem (niemal jak Normandią) i inwestujemy w rozwój postaci. Ciekawym rozwiązaniem jest to, że każda z naszych akcji powiększa liczbę ogólną spełnionych uczynków, i każdy z nich ofiarowujemy bogom w świątyni. Od tego jak bardzo będziemy posłuszni jednemu patronowi zależeć będzie to jakie przybędą nam umiejętności i jakie statystyki zostaną rozwinięte. Walka przypomina nieco hack’n’slasha, a podróż po złote runo oferuje tonę niespodzianek godnych najbardziej wymagających graczy. Co ważne – można wyprowadzać ciosy tarczą (w ilu grach tego brakuje!).
 


S jak Shiren the Wanderer. Prześwietny dungeon crawler bezbłędnie oddający uczucie wyprawy życia. Jako młody chłopak w wielkim kapeluszu wyruszamy w kierunku niewyobrażalnego skarbu, przekradając się przez górskie tereny pełne niebezpieczeństw. W tym czasie odwiedzimy wioski, uzupełnimy w nich zapasy, wymienimy broń, coś sprzedamy, postaramy się przygotować na dalszą podróż i… Zapewne zginiemy. Uczenie się survivalu poprzez umieranie to tutaj chleb powszedni i naprawdę działa motywująco, na szczęście świat gry jest żywy i zmienia się wraz z naszymi postępami. Rewelacyjna i pełna smaczków przygoda – polecam wersję z DS’a, która jest konwersją SNESowego oryginału z 1995 roku. Wyjątkowa rzecz.
 


T jak Trauma Center
. W czasach mojego dzieciństwa marzeniem wszystkich była niby-planszowa gra „Operacja” – niestety nigdy jej nie miałem, braki te jednak nadrobiłem z nawiązką dzięki istnieniu serii Trauma Center. Ten pomysłowy symulator chirurga pokazuje szpital nie tylko ze strony obyczajowej (dialogi są rozbudowane) ale i daje możliwość cięcia ciał! Grzebiemy, wycinamy, szyjemy, robimy zastrzyki… Zależności jest masę, a czas jest bezlitosny – w rezultacie dostajemy udany miks gry logicznej i arcade’ówki.
 


U jak UmJammer Lamy
– Duchowy spadkobierca Parappa the Rapper czyli przebojowej gry muzycznej, prekursora który na dobre pokazał ten gatunek światu. O UmJammerze często się zapomina, a szkoda bo to gitarowa, lepsza jakościowo i posiadająca tryb multiplayer pozycja. Posiadacze dobrego słuchu z pewnością docenią ten tytuł, do dziś dobrze brzmi.
 


W jak Wizard of Oz: Beyond the Yellow Brick Road
. Japoński RPG polegający na krążeniu po labiryntach umieszczony w świecie Czarodzieja z Krainy Oz? To się udało! Interesujący zamysł przekuto na niezły gameplay, dobrą oprawę i ciekawie napisaną historię, w którą gra się z niedowierzaniem. Jest dziwnie, jest inaczej – każdy zna Dorotkę, tchórzliwego Lwa, głupiego Stracha na Wróble i nie mogącego kochać Drwala, jednak podróżowanie nimi po żółtej drodze i nabijanie poziomów doświadczenia to coś zupełnie nowego.
 


Y jak Ys: Oath in Felghana. Ys to bardzo stary i znany tylko w niektórych środowiskach cykl action-rpgów. Remake trzeciego Ysa oferuje co rusz to nowe atrakcje, rzuca nas w piękne miejsca i stawia naprzeciwko wielkich bossów – grając na PSP lub PC (do znalezienia na Steamie) z pewnością spędzimy wiele godzin na wyspach Felghany. Nowatorstwo i olbrzymie tempo miesza się tu z klasyką, a niemy bohater mimo wszystko zostaje przez nas obdarzony dużą dozą sympatii. Warto poznać ten tytuł, prosta historia w niczym mu nie ujmuje.
 


Z jak Zone of the Enders
. Hideo Kojima stworzył grę o mechach – superszybkich, agresywnych, strzelających setkami kolorowych wiązek mechach. O ile pierwsza część cyklu zawodziła nieco długością i wykonaniem tak druga to prawdziwy majstersztyk. Jeżeli możliwość przemierzania przestrzeni w kadłubie przepotężnego robota i odbywania w niej dynamicznych walk okraszonych toną rozbłysków nie brzmi dobrze to nie wiem co brzmi dobrze.
 
 
..... 

I na tym koniec. Zdaję sobie sprawę, że sporo pozycji zostało ominiętych, ale kierowałem się wyczuciem, tym co pierwsze przyszło mi do głowy gdy myślałem o „jakiejś dziwnej grze” na daną literę. Oby ta wyliczanka się komuś przydała.
 

Howgh.

 

PS Grafiki pochodzą z opisywanych gier, lub innych ich części (jeśli jest to seria i kolejne części nie różnią się zbytnio od siebie).

Cascad
6 lipca 2012 - 21:41