Ogromny sukces serii Uncharted dał studiu Naughty Dog prestiż i poczucie bezpieczeństwa, przy okazji rozpalając apetyty na więcej. Z The Last of Us utalentowani twórcy chcą pójść w nowym, dziewiczym kierunku, śmiejąc się głośno z zasady, że pod koniec żywota konsoli nie zapowiada się dużych, świeżych tytułów.
Do tej pory ND było znane z kolorowych, wesołych, doskonale bawiących produkcji jak Crash Bandicoot, Jak & Daxter czy Uncharted. The Last of Us to mocne odejście od tych klimatów. Zapomnijmy o poszukiwaniu świecidełek w najurokliwszych zakątkach świata i wakacyjnym klimacie z gier o Nathanie Drake'u. Tym razem trafiamy do nieprzyjaznego, brutalnego świata, w którym nikomu nie jest do śmiechu, a liczy się tylko jedno – przeżycie. Ludzkość zdziesiątkowała pandemia przenoszonego drogą kropelkową grzyba, który zamienia zarażonych w paskudne, bezmyślne istoty. Z braku lepszego słowa nazwijmy je zombiakami.
I już tutaj widać, że TLoU nie boi się zboczyć z wydeptanej ścieżki. Zagładę ludzkości widzieliśmy w grach dziesiątki razy. Ten koniec cywilizacji wprowadza powiew świeżości do oklepanego asortymentu nuklearnych wojen i wykradzionych z tajnych laboratoriów wirusów. Pomysł na wykorzystanie grzyba narodził się po obejrzeniu przyrodniczego dokumentu na kanale BBC, a wygląd zniszczonych miast zainspirował „Ruin Porn”, czyli dział fotografii zajmujący się nadgryzionymi zębem czasu i zarośniętymi ruinami. Jest więc nietypowo.
Równie niekonwencjonalnie prezentuje się fabuła gry. Sama infekcja jest tylko tłem historii TLoU, którą napędzi nietypowa więź pomiędzy duetem bohaterów – Joelem i Ellie. Na naszej drodze dużo częściej, niż ofiary grzyba staną zwykli ludzie. Czasami podając pomocną dłoń, zazwyczaj próbując pozbawić nas życia i splądrować zwłoki. Wróćmy jednak do naszych herosów. Joel to zmęczony życiem facet w średnim wieku, którego sposobem na życie jest szmuglowanie wszystkiego, co opłacalne poza strzeżoną przez wojsko strefę kwarantanny. Ellie natomiast ma lat 14 i całe życie spędziła w bezpiecznej strefie. Nastolatka fascynuje się reliktami straconego świata, jak książki czy płyty kompaktowe. Gra rozpoczyna się, gdy Joel zgadza się przemycić dziewczynę na zewnątrz. Oczywiście coś idzie nie tak, a wskutek złożonej przyjacielowi na łożu śmierci obietnicy Joel bierze Ellie pod swoje skrzydła, rozpoczynając prowadzącą przez pozostałość Stanów Zjednoczonych wędrówkę w stronę Zachodniego Wybrzeża. Tutaj inspiracją dla Naughty Dog były filmy „Droga do zatracenia” i „Prawdziwe męstwo”.
Pod naszą kontrolę oddany zostanie zaprawiony z bojach Joel. Sama rozgrywka, choć opiera się na systemie osłon, jest bardzo daleka od typowej strzelaniny z perspektywy trzeciej osoby. Od beztroskich wymian ognia powstrzyma nas ciągły deficyt amunicji. Co prawda, jeden strzał wystarczy, by zabić wroga, ale nigdy nie wiadomo czy pocisk nie przyda się bardziej za najbliższym rogiem. Warto zatem kombinować i z pomocą odwracającej uwagę Ellie zakraść się do wroga i rozłupać czaszkę cegłówką. To właśnie współpraca między parą bohaterów jest daniem głównym rozgrywki w The Last of Us. Autorzy zapewniają, że dopracują sztuczną inteligencję kompanki, aby nigdy nie była dla grającego balastem. Ellie ma ponadto uczyć się nowych zachowań i schematów przez całą grę, stając się coraz większą pomocą na polu walki. Niestety w kampanii nie pojawi się tryb kooperacji dla dwóch graczy. Szkoda, bo ta wydaje się niemal do tego stworzona. Z drugiej strony, Naughty Dog zapowiada jakiś bliżej niesprecyzowany tryb współpracy dla kilku graczy, więc nie ma nad czym rozpaczać.
Podchody w trakcie walki działają w dwie strony. Nasi przeciwnicy nie są tumanami i potrafią wykorzystać otoczenie i dostosować się do zmiennej sytuacji. Dopóki mamy pełny magazynek jesteśmy stosunkowo bezpieczni - nikt nie zaryzykuje podejścia bliżej. Odgłos przeładowywania, czy pustej komory działa jednak na wrogów, jak płachta na byka, zachęcając do agresywnej szarży. Osłony, za którymi kryją się Joel i Ellie nie mają magicznych zdolności regeneracji zdrowia, jak przyzwyczaiły nas w ostatnich latach gry akcji. W The Last of Us triumfalny powrót zaliczają apteczki, które w „świecie po końcu świata” są równie rzadkie, co amunicja.
Po ujawnieniu pierwszych materiałów z The Last of Us pojawiły się głosy, że gra to „kolejne Uncharted”. Rzeczywiście, jest sporo podobieństw do flagowej serii Naughty Dog: styl graficzny, ujęcia kamery, reżyseria scen akcji, płynne przejścia między przerywnikami, a rozgrywką. Kto grał w przygody w Drake'a poczuje się, jak w domu, ale w żadnym razie nie można mieć tego TLoU za złe. Trylogia Uncharted to mistrzostwo świata w wymienionych przed momentem aspektach i odcięcie się od dopracowanego przez lata sposobu pokazywania akcji byłoby głupotą. Nowa marka to nowe możliwości. To szansa pójścia w stronę rozwiązań, które nie miałyby prawa bytu w świecie potomka Francisa Drake'a. Dojrzała fabuła bez dodatku cukru, wszechobecna brutalność, sugestywna przemoc i pełen wulgaryzmów język – to wszystko nowości dla Naughty Dog i powstałego specjalnie na potrzeby TLoU zespołu. Wszystko wskazuje jednak na to, że ambitna ekipa nie czuje tremy i wywiąże się z zadania koncertowo.
Na wszelki wypadek autorzy zachowują rezerwę. The Last of Us to zamknięta historia, która nie urwie się w połowie. To tak na wypadek, gdyby gra nie sprzedała się dobrze, co zamknęłoby drzwi dla ewentualnej kontynuacji. Jeśli wyniki finansowe będą zadowalające, ta jest niemal pewna, a Naughty Dog chętnie przekształci nowy tytuł w prężną markę. Kolejną na przestrzeni jednej generacji. Niewielu studiom udaje się taka sztuka.
Czy jest w tym wszystkim jakiś haczyk? Tak, premiera zaplanowana dopiero na rok 2013. Miejmy nadzieję, że chodzi o jego pierwszy kwartał.