Lżyłem, przeklinałem, niemal rozmaśliłem pada na ścianie, lecz za każdym razem towarzyszył temu śmiech z własnej niezdarności – tak grałem w The Adventures of Shuggy dopóki nie zaliczyłem każdego z ponad setki pomieszczeń. I powiadam Wam – gdybym posiadał nadludzką, azjatycką zręczność, indyk Davida Johnstona nie utkwiłby mi tak mocno w pamięci, ciepło i delikatnie grawerując swój tytuł.
Shuggy to, posługując się retoryką Magicki, „wcale nie wampir” – być może płaszcz z charakterystycznym, stojącym kołnierzem, ogromne, ciemne oczy oraz oczywiście parę kłów zawdzięcza własnej ekstrawagancji, a nie zaś powinowactwu do rasowych krwiopijców. To tłumaczyłoby również, dlaczego nie podoba mu się współdzielenie świeżo odziedziczonej, starej posiadłości z jej dzikimi lokatorami o wybitnie paranormalnym rodowodzie. Piec straszył już Kevina McCallistera, lecz Shuggy’emu przyjdzie się jeszcze zmierzyć m.in. z intruzami zamieszkującymi galerię i cmentarz. W starciach z bossami (a także w normalnych poziomach) zręczność ożeniono z kreatywnością – trzeba nie tylko opracować często szalony sposób, jak choćby…. egzorcyzmy, lecz również umieć wprowadzić go w życie.
Zanim jednak dojdzie do rendez-vous z szeffem danej części posiadłości, należy zebrać wszystkie klejnoty w pomniejszych komnatach. Roi się w nich od pułapek, pająków, os, moskitów itp., a to tylko przeszkadzajki, gdyż esencję stanowią zasady ściśle ograniczające rozgrywkę w każdym pokoju – w jednych nie możemy się ruszać z miejsca, więc obracamy planszą, w innych co kilkadziesiąt sekund powstaje kopia Shuggy’ego powtarzająca wszystkie wykonane czynności (za ich pomocą należy „zaprogramować” cały level), w jeszcze innych pomaga nam sterowany przez komputer towarzysz (bezbłędne AI). To nie wszystkie pomysły na rozgrywkę, które często są ze sobą łączone, a jest ich tyle, że z The Adventures of Shuggy dałoby się wykroić kilka mniejszych gier, choć nie tak urokliwych. Sam gameplay wymaga od gracza skupienia i precyzji – gra nie wybacza najmniejszego błędu, od razu resetując cały level, a winą należy obarczać tylko własną niezdarność, ponieważ sterowanie na padzie (klawiaturę zostawmy prawdziwym masochistom) imponuje dokładnością i wygodą. Jednocześnie dzieło Smudged Cat Games pozostaje krok w tyle za hardkorowością Super Meat Boya i powinien sobie z nim poradzić każdy gracz dysponujący odpowiednio dużą wytrwałością.
Pozytywne odczucia generuje tutaj właściwie wszystko – od rozgrywki po towarzyszącą jej oprawę. Subtelny humor, kolorowa, ładna grafika, rewelacyjne projekty poziomów i przyjemne odgłosy sprawiają, że czas upływa w naprawdę sympatycznej, przyjaznej atmosferze. Przyczepić mógłbym się jedynie do niewielkiej liczby tematów muzycznych, lecz to drobna wada, analogicznie jak brak polskiej wersji językowej. Szkoda tylko, że co-op, wzorem prostych gier niezależnych jest wyłącznie lokalny, czyli przy jednej maszynie. Dedykowane trybowi współpracy plansze wykoncypowano świetnie, należycie wykorzystując obecność dwóch graczy. Przydałby się także edytor poziomów.
The Adventures of Shuggy debiutował w czerwcu, lecz wspominam o nim teraz nie bez kozery – do godziny 19 dzisiejszego dnia macie okazję nabyć tego wspaniałego indora na Steamie za jedyne 1,74 €. Wierzcie mi, zdecydowanie warto!
PLUSY:
MINUSY:
Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt